Europarlament znalazł źródło problemów, które nurtują demokracje na kontynencie, zarówno te stare, stawiane przez lata za wzór, jak i młode, ponoć z powodzeniem odchodzące od komunizmu na rzecz wolności. Wszystkiemu są winni Rosjanie i islamscy fundamentaliści. Dokładnie w takiej kolejności.
„Strategiczna komunikacja Unii Europejskiej ze szczególnym uwzględnieniem przeciwdziałania propagandzie” to tytuł rezolucji przyjętej wczoraj przez Europarlament, której autorką jest nie kto inny, jak europosłanka Anna Fotyga. Dokument przekonuje, że Unia Europejska i demokracja w ogólności są przedmiotem bezprecedensowego ataku ze strony dwóch wyjątkowych wrogów – Rosji i fundamentalistów islamskich na czele z IS.
Obaj wrogowie posługują się całą gamą środków, od tradycyjnych agencji informacyjnych po profile w mediach społecznościowych adresowane do różnorodnej publiczności. I jeden, i drugi może również liczyć na aktywność odpowiednio wyszkolonych trolli nakręcających dyskusje w sieci i stosownie nią stersujących. Treść rezolucji sugeruje także, że Rosja finansuje organizacje społeczne i wspiera wybrane partie polityczne w krajach unijnych, działając na rzecz dezintegracji wspólnoty. Do kompletu zabrakło jedynie stwierdzenia, że porażki wyborcze establishmentowych partii liberalnych i sukcesy skrajnych nacjonalistów są li tylko efektem rosyjskiej kreciej roboty.
Ma się rozumieć są też inne kwiatki. Nakreślony przez Fotygę raport sugeruje m.in., że bezwartościową manipulacją jest krytyka krwawych i fatalnych w skutkach dla miejscowych społeczeństw interwencji w Iraku, Libii i Afganistanie. Stwarza również wrażenie, jakoby szeroko pojęty Zachód nie dopuścił się żadnych manipulacji i działań propagandowych przy relacjonowaniu zarówno tych konfliktów, jak i np. kryzysu kosowskiego. „Rosyjską propagandą” jest ponadto pisanie o złym stanie państwa bułgarskiego czy rumuńskiego, nie mówiąc już o wskazywaniu negatywnych skutków podpisywania umów o wolnym handlu między UE a Ukrainą czy Mołdawią. Dla odmiany – „kolorowe rewolucje”, w tym ukraińska czy gruzińska, wybuchły całkiem spontanicznie, bez żadnego udziału zachodnich organizacji i mediów.
Pod takimi rewelacjami podpisało się, głosując za rezolucją, 304 europarlamentarzystów, 179 było przeciw, 208 wstrzymało się od głosu. Część polityków, którzy nie zdecydowali się poprzeć dokumentu, przed dyskusją w jego sprawie nazwało go „szalonym” i „kuriozalnym”. – To nakręcanie antyrosyjskiej histerii – powiedział lewicowy eurodeputowany Javier Couso Permuy z Hiszpanii.
Główni wrogowie UE to telewizja RT, agencja Sputnik, agencja Rossotrudniczestwo oraz fundacja Russkij Mir, ale w gruncie rzeczy każdy, kto nie zgadza się z miłującymi demokrację europarlamentarzystami może zostać uznany za – świadomego lub nie – propagandystę. Europarlament wzywa, by zwiększyć wysiłki na rzecz powstrzymania tychże, poprzez „zwiększanie świadomości, edukację, wspieranie mediów internetowych i lokalnych”, a wreszcie zacieśnienie współpracy z NATO w obszarze „komunikacji strategicznej”. Kiedy zatem swoją narrację formułuje Rosja, jest to propaganda, ale kiedy za podobne działania zabierają się w Brukseli, mamy do czynienia z „komunikacją strategiczną”.