Charakterystyczną cechą polityków polskiej prawicy, szczególnie Prawa i Sprawiedliwości oraz jego satelitów, jest amputowanie sobie umiejętności podejmowania decyzji z pobudek innych niż polityczne. Widać to doskonale w kwestii wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich, który ma być instytucją służącą wszystkim potrzebującym, tym z lewa, z prawa, ze środka i zza granicy. To urząd wymagający niebywałej wrażliwości i elastyczności światopoglądowej. Nie ma tu kompletnie znaczenia rodowód solidarnościowy lub jego brak. Jednakże politycy PiS zdają się tego nie rozumieć, uparcie forsując kandydaturę Zofii Romaszewskiej, która mogłaby z powodzeniem stanowić symbol wszystkich represjonowanych przez poprzedni ustrój i reprezentować ich interesy w trudnych niekiedy rozmowach z przedstawicielami państwa.
Jednak Rzecznik Praw Obywatelskich, jak mówi odpowiednia ustawa, „stoi na straży wolności i praw człowieka i obywatela, w tym również na straży realizacji zasady równego traktowania – bez względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną”. Nie ma urzędu, do pełnienia którego potrzebna byłaby większa wrażliwość społeczna. PiS forsuje kandydaturę działaczki, która od lat firmuje swoją twarzą akcje partyjne u boku Jarosława Kaczyńskiego i która dała wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza reprezentować wszystkich obywateli, a jedynie tych odpowiadających jej światopoglądowo, podzielających jej konserwatywny i jawnie antykomunistyczny sposób patrzenia na świat. Stwierdzenie „Wszystkie stworzenia żywe mają taki pomysł, że się rozmnażają i to jest jak gdyby najważniejsza ich funkcja” wypowiedziane przez kandydata na RPO w kontekście legalizacji małżeństw jednopłciowych, powinno, pomimo najpiękniejszego nawet życiorysu, trwale wykluczać ze społecznego dyskursu. RPO nie jest kapłanem ewangelizującym swoich wiernych i narzucających im papieskie wzorce moralności, a do tej frakcji Zofia Romaszewska i jej mąż należeli od lat.
Jedyne, co prawicowi komentatorzy potrafią zarzucić Adamowi Bodnarowi to fakt, iż jego kandydatura „to zapowiedź promocji wszelkich lewackich skrajności”. Piotr Gontarczyk na portalu braci Karnowskich wypomina mu, iż w 2008 roku zdecydowanie sprzeciwił się IPN-owskiej publikacji Sławomira Cenckiewicza sugerującej współpracę Lecha Wałęsy z SB. Gontarczyk użył wówczas wielce znamiennego argumentu: „gdy przeczytałem wystąpienie owej szacownej instytucji (chodziło o Helsińską Fundację Praw Człowieka), zauważyłem, że nie staje ona w naszej obronie, tylko wręcz przeciwnie”. Czyli kto nie z nami, ten z Platformy i tego zwalczamy. Fakt odmowy przyłączenia się do publicznego linczu Wałęsy stanowi dla Bodnara najlepszą z możliwych rekomendacji na stanowisko, o które właśnie się ubiega.