– To byłby koniec firmy – mówią związkowcy z rzeszowskiego PKS o perspektywie odejścia z pracy 160 kierowców. A jest to wizja zupełnie realna. Chyba, że przedsiębiorstwo spełni ich żądania płacowe.
Wysokość zarobków kierowców zatrudnionych w PKS SA Rzeszów woła o pomstę do nieba. Pracownicy z wieloletnim stażem inkasują od 1200 do 1600 zł. – Z tego nie da się żyć. Nie jesteśmy technologami z pobliskiej Doliny Lotniczej, ale to nie znaczy, że nasza praca jest bezwartościowa. A kiedy widzimy, ile dostajemy przelewem, to właśnie tak się czujemy – mówi jeden z zirytowanych kierowców. Jerzy Tabisz, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników PKS SA w Rzeszowie stawki nazywa „głodowymi”.
– Wielokrotnie w ubiegłym i w poprzednich latach próbowaliśmy rozmawiać z zarządem na temat zarobków. Ja sam robiłem to kilka razy. Pisałem pisma, chciałem rozmawiać, ale bez odzewu. Mówiąc kolokwialnie, zarząd mnie olewał – mówi „Gazecie Wyborczej” Jerzy Tabisz. – Zarząd do tego stopnia lekceważył nasze starania, że nazwano mnie tam donosicielem, kiedy po wielu bezskutecznych próbach rozmów z zarządem opowiedziałem o sytuacji w PKS szefowi podkarpackiego sejmiku samorządowego – dodaje działacz.
Jeszcze niedawno firma cieszyła się renomą najlepiej zarządzanego przewoźnika w kraju. – Tak było za prezesa Pieli, a teraz – jeżeli zarząd nie podejdzie poważnie do oczekiwań kierowców, a ci złożą wypowiedzenia – to będzie katastrofa, firma upadnie. Sytuacja bardzo nabrzmiała i liczymy, że teraz zarząd i właściciele się opamiętają – mówi jeden ze związkowców.
W PKS Rzeszów działa też „Solidarność”. Reakcja przedstawicieli tego „żołtego” związku nie powinna nikogo zaskoczyć. – My w „Solidarności” uważamy, że cała sprawa wygląda na jakąś medialną nagonkę. Nie przyłożymy palca do tego, co mogłoby zaszkodzić naszej firmie. Jej załodze i wizerunkowi – powiedział Zbigniew Opoń z „S”.