Retoryka antykomunistyczna czy szerzej – antyrewolucyjna – to już od czasów rewolucji francuskiej uporczywie trwała część zachodniego dyskursu politycznego. Z powodu nieustannej zmienności w składzie ruchów społecznych oraz pojawiania się kolejnych grup, domagających się emancypacji, treść tych argumentów w sposób oczywisty ulega zmianie. Stosunkowo stały pozostaje jednak ich rdzeń, a rozpoznanie i obnażenie konstrukcji najpopularniejszych, antykomunistycznych (czy po prostu antylewicowych) chwytów erystycznych to ważny krok w kierunku ideologicznej konfrontacji z radykalną prawicą.
Z tego powodu, posiłkując się badaniami historyków dyskursu politycznego, zebrałem i zilustrowałem przykładami siedem najpopularniejszych, powracających już od XIX wieku, argumentów antykomunistycznych.
Argument z immanencji
Jest to jedna z najcięższych broni z arsenału radykalnej prawicy, choć jej rozpoznanie i nazwanie może ostatecznie otworzyć przestrzeń do adekwatnej i skutecznej konfrontacji z tym zabiegiem erystycznym. Argument z immanencji polega na rzekomym, programowym odrzuceniu jakiejkolwiek ideologizacji w postrzeganiu zjawisk na rzecz dotarcia do ich „sedna”, odkrycia „nagiej” rzeczywistości, niezniekształconej żadnymi abstrakcyjnymi osądami. Argument ten pochodzi zatem od zwolenników wszelkiego typu „polityki realnej” (czy ktoś pamięta jeszcze o partii samozwańczych realistów politycznych, czyli Unii Polityki Realnej?), która pod względem postulatów okazuje się być po prostu programem konserwatywnym, kontestującym niewygodne dla siebie kierunki zmiany społecznej. „Należy brać rzeczy takimi, jakie są”, „Nauka już dawno opisała cechy efektywnego zarządzania, nie ma tu miejsca na ideologię”, „W gospodarce musimy realizować swoje interesy, a marzenia zostawić marzycielom” – gdy w debacie padają takie argumenty, to można mieć pewność, że adwersarz chowa swoją konserwatywną ideologię za płaszczykiem praktyczności, naukowości i aideologiczności. Maska realisty spada zazwyczaj wtedy, gdy dyskusja schodzi na temat globalnego ocieplenia albo możliwości leczenia homoseksualizmu – wówczas realizm polityczny często okazuje się po prostu przypudrowanym obskurantyzmem.
Argument z obcości
Ruchy prawicowe chętnie zawłaszczają identyfikację narodową, nazywając same siebie realnymi przedstawicielami interesów określonego narodu (jaskrawym przykładem jest tu znany z demonstracji nacjonalistycznych okrzyk „Tu jest Polska”). W ten sposób pozbawia się ruchy lewicowe prawa do reprezentowania społeczeństwa, w ramach którego miałyby one stanowić ciało obce, wyrażające interesy sprzeczne z rzeczywistym (i odpowiednio zdefiniowanym) dobrem ogółu.
Argument ostatecznej konsekwencji
Ten chwyt erystyczny w ostatnich latach stał się szczególnie popularny wśród homofobów, choć sięgają po niego także denialiści różnej maści. Jego sednem jest wykoślawienie poglądów przeciwnika i doprowadzenie ich do absurdu po to, by obalić lub wyszydzić jego polityczne stanowisko. „Jesteś za legalizacją małżeństw gejowskich?” – pyta homofob w telewizji – „A może też za małżeństwem człowieka z psem? Za legalizacją nekrofilii i zniesieniem dolnej granicy wieku inicjacji seksualnej?”. W innej wersji ten argument może brzmieć: „Jesteś za walką z globalnym ociepleniem? Czyli litr paliwa ma kosztować 10 zł? A z globalnym oziębieniem też będziesz walczyć?”.
Warto zwrócić uwagę, że w dyskursie lewicy ten argument retoryczny w zasadzie się nie pojawia. Nie słychać wypowiedzi w rodzaju: „Prawny zakaz aborcji? A może i zakaz rozwodów? I żeby to ojciec wskazywał córce kandydata na męża?”, choć przecież tego typu rozumowanie odnosiłoby się przynajmniej do rzeczywistości (słusznie) minionej, a nie do nieistniejącego świata z koszmarów radykalnej prawicy.
Argument psychiatryczny
Szczególnie popularny w momencie, w którym przedstawiciel radykalnej prawicy wykorzystał już inne możliwości i nie przyniosły one pożądanego rezultatu. Wówczas reprezentanci tej części sceny politycznej chętnie wdają się w analizy zdrowia psychicznego lub dojrzałości emocjonalnej swoich lewicowych przeciwników. Jest to w gruncie rzeczy bardzo stary mechanizm, bo już bojowe wystąpienia francuskiego proletariatu w XIX w., z Komuną Francuską na czele, antykomunistyczna historiografia wielokrotnie określała mianem zbiorowej patologii mentalnej czy szaleństwa, które ogarnęło tłumy. Równie często jednak argument ten służy do ataku na pojedynczą osobę: „Wszędzie widzisz uciskanych? Nie dostrzega pani ogólnej poprawy sytuacji gospodarczej? Zajmujesz się życiem innym, zamiast zatroszczyć się o siebie!” – to tylko kilka przykładów z repertuaru antykomunistycznej psychiatrii politycznej.
Argument z rezultatu
Stosując ten typ argumentacji, przeciwnik polityczny na moment przyjmuje lewicowy punkt widzenia, skupiając się na samej krytyce drogi, obranej do jego realizacji. Innymi słowy, ten chwyt erystyczny opiera się na założeniu, że niektóre lewicowe idee może i są warte poparcia, ale przykłady ich rzeczywistej realizacji często odbiegają od szlachetnego zamiaru. „Jeśli chcesz, by zmniejszyła się skala ubóstwa, to wspieraj katolickie organizacje charytatywne, a nie okradaj ludzi z owoców ich pracy!” – może usłyszeć w studiu telewizyjnym lewicowiec, argumentujący na rzecz progresji podatkowej czy bezwarunkowego dochodu podstawowego. Szczególnie pokrętnym sposobem stosowania tego argumentu jest odwrócenie logiki poprzez wskazywanie, że lewica wprowadzała słuszne reformy jedynie wtedy, gdy odchodziła od swego programu. „Leszek Miller tworzył miejsca pracy wtedy, gdy obniżał podatki dla przedsiębiorców” – powtarzają często zapraszani do mediów neoliberałowie.
Argument ze statusu społecznego
Jest to w zasadzie swoista forma argumentu „psychiatrycznego”, ale pojawia się na tyle często w debacie publicznej, że warto poświęcić mu nieco uwagi. Ta szczególna, antykomunistyczna forma argumentum ad hominem, sprowadza się po prostu do wykazania, że wielu lewicowych działaczy broni interesów nie swojej klasy. Stoi za tym przypuszczenie, że szeregi lewicowych organizacji składają się ze zblazowanych intelektualistów z klasy średniej, którzy postanowili zabawić się w bunt, traktując tego typu działalność jako trampolinę do medialnej kariery. Argument ten w istocie podszyty jest wyrażonym nie wprost elitaryzmem drugiej strony, która przypisuje sobie „znajomość życia”, umiejętność „radzenia sobie” w warunkach wolnej konkurencji itp.
Argument z symetryczności
Pojawiał się w dyskursie antykomunistycznym już w XIX w., jednak szczególnej popularności nabrał w okresie zimnowojennym. Polega on na przekonaniu, że realizacja postulatów lewicowych czy komunistycznych prowadzić musi do barbarzyństwa lub totalitaryzmu. Z tego założenia wzięło się zrównywanie faszyzmu i nazizmu z komunizmem w jego radzieckiej wersji, które dzięki staraniom części politologów i historyków uzyskało nawet status naukowości.
W polskiej debacie publicznej ostatnich lat argument ten ulega wyraźnej radykalizacji i zyskuje dodatkową otoczkę w postaci szeregu zabiegów dyskursywnych. Prawica wykonuje szczególnie intensywną pracę wokół pojęcia nazizmu. Trwa bowiem jednoczesne udowadnianie rzekomej lewicowości tego systemu i łagodzenie jego wizerunku na tle stalinizmu. Wskazuje się na przykład, że Stalin zabił wielokrotnie więcej osób, niż Hitler, ale jednocześnie podkreśla się, że NSDAP była partią lewicową.
Potrzeba innego dyskursu
Warto zwrócić uwagę, że w zasadzie wszystkie te argumenty, mimo dzielących je różnic, mają jedną, szczególną cechę wspólną – ich charakter jest reaktywny, to znaczy odnoszą się do stanu rzeczy już wytworzonego lub dopiero postulowanego przez ruchy lewicowe. Jest to zarazem przewaga i słabość. Przewaga wynika stąd, że wywołując określony temat w debacie publicznej (np. wyzwolenie proletariatu, równość małżeńska) ruchy społeczne są zawsze o krok przed swymi konserwatywnymi krytykami, którzy potrzebują czasu na rozpoznanie przeciwnika. Słabość jednak bierze się z faktu, że w istocie wszystkie te argumenty służyć mogą uzasadnieniu odebrania społeczeństwu praw, jawiących się jako wywalczone raz na zawsze.
W polskiej przestrzeni politycznej wymienione argumenty od lat zalewają debatę publiczną, trafiając do odbiorców tym skuteczniej, że brak tu realnej siły lewicowej, która byłaby w stanie się z nimi skonfrontować. W tym więc przypadku uderzanie w słabszego pod względem posiadanych wpływów przeciwnika przynosi radykalnej prawicy wymierne efekty, gdyż opiera się nie na chęci wejścia w realny spór, ale na konsekwentnym zmienianiu znaczenia pojęć. Wiele z powyższych argumentów jest bowiem stosowanych przez radykalną prawicę również do ataku na opozycję (np. narracja o „niepolskości” działaczy KOD czy o futrach zaangażowanych w ten ruch kobiet z klasy średniej). Problem wiąże się jednak także z tym, że część argumentów antykomunistycznych (a przynajmniej ich form) znalazło się również w dyskursywnym repertuarze krytyków „dobrej zmiany”. Są to w szczególności wszelkie głosy, krytykujące posunięcia rządu PiS w sferze socjalnej (jak niektóre argumenty o słabościach programu Rodzina 500+) oraz wskazujące na zbiorową psychozę polskiego społeczeństwa, które wybrało i wciąż popiera polityków PiS. Dowodzi to, że dyskurs lewicowy: doceniający wspólnotę, ale zarazem podkreślający wagę praw jednostki, krytyczny wobec ciasnego nacjonalizmu i zarazem unijnej biurokracji, używający realizmu w obronie śmiałych i romantycznych wizji – wciąż czeka na skonstruowanie.