Site icon Portal informacyjny STRAJK

Słowacka ekstrema w obliczu delegalizacji

https://pl.wikipedia.org/wiki/Partia_Ludowa_Nasza_Słowacja#/media/File:Marian_Kotleba.jpg/strajk

Nie mają łatwo słowaccy neofaszyści. Ich ugrupowaniu o wdzięcznej nazwie Partia Ludowa Nasza Słowacja (Ľudová strana Naše Slovensko – ĽSNS) grozi delegalizacja.

Wniosek o rozwiązanie partii słowacka Prokuratura Generalna skierowała do Sądu Najwyższego po tym, jak trafiło do niej ok. 170 takich wniosków od obywateli. Większość z nich wpłynęła po ostatnich wyborach parlamentarnych z marca 2016, w wyniku których ĽSNS otrzymała 8 proc. głosów i ma obecnie 14 posłów. W uzasadnieniu wniosku prokuratura stwierdza, iż ĽSNS „jako partia ekstremistyczna z faszystowskimi tendencjami narusza konstytucję Republiki Słowackiej” oraz „ustawy i umowy międzynarodowe”. Przykładów potwierdzających tę tezę jest wiele. Deputowany tej partii Andrej Medvecký musiał zrezygnować z mandatu poselskiego po tym, jak udowodniono mu atak z pobudek rasistowskich na obywatela Dominikany. Dwaj inni deputowani: Milan Mazurek i Stanislav Mizík wygłaszali na forum parlamentu pełne nienawiści mowy wobec islamu, za co zostali ukarani grzywną w wysokości po 1000 euro. Kolejny poseł, Peter Krupa, wkroczył do parlamentarnego budynku z sześcioma egzemplarzami broni, które odebrała mu policyjna ochrona, a następnie zwróciła po badanich psychologicznych, którym został poddany.

Do polskiego Sejmu jak na razie nikt nie wnosi sześciu pistoletów, a mimo to badania psychologiczne niektórym na pewno by się przydały. Neofaszyści wykazali się też, a jakże, wrażliwością socjalną. Rodzinom żyjącym w nędzy dawali czeki o wartości od 777 do 1 488 euro, wciskając im przy okazji nazistowską symbolikę. Przekaz był jasny jak letnie słońce nad południową Słowacją: kiedy państwo nie jest w stanie ci pomóc, zawsze możesz liczyć na faszystów. Można się łatwo domyślić, iż rzeczona pomoc nie trafiała do rodzin cygańskich – na ogół biednych i wielodzietnych. Romowie bowiem pospołu z Żydami i muzułmanami są głównymi wrogami wszelkiej maści nacjonalistów. Oczywiście za wyjątkiem nacjonalistów żydowskich i muzułmańskich.

Informatyk-szowinista

Czołową postacią partii jest jej przywódca Marian Kotleba – osobnik o niemal dwudziestoletnim stażu w neofaszystowskiej działalności. Z zawodu jest nauczycielem informatyki. Nauczając w jednym z gimnazjów w Bańskiej Bystrzycy, usiłował zaszczepiać uczniom swoje prywatne poglądy, w związku z czym odsunięto go od zajęć dydaktycznych. Wielka krzywda mu się nie stała, ponieważ powierzono mu funkcję administratora szkolnej sieci komputerowej. W 2003 r. założył skrajnie prawicowe ugrupowanie Słowacka Wspólnota – Partia Ludowa. Mimo delegalizacji w trzy lata później nadal sobie działała jako organizacja społeczna. Kotleba i grono jego popleczników nie upadali na patriotycznym duchu. Skoro rozwiązano jedną z ich partii, to założyli sobie drugą – wspomnianą już ĽSNS. W odróżnieniu od swojej poprzedniczki nowa partia zaczęła dość szybko zdobywać nowych zwolenników. Największym sukcesem byłą wygrana Kotleby w bezpośrednich wyborach na wojewodę w Bańskiej Bystrzycy. W drugiej turze zdobył ponad 55 proc. głosów, pokonując kontrkandydata, dotychczasowego wojewodę z rządzącej partii SMER. Zgarniając niemal 9 tys. głosów, uzyskał drugi w wyborach na wojewodę wynik w kraju.

Poglądy wyrażane przez Kotlebę wychodzą nawet ponad standardy podobnego typu ksenofobicznych partii w Europie. Gloryfikuje on założone w czasie wojny przez Hitlera słowackie państewko księdza Tiso. Swoją sympatię przejawia też na odcinku tekstylnym, zakładając mundur słowackiej faszyzującej tzw. Gwardii Hlinki – organizacji wzorowanej na paramiltarnym nazistowskim Sturmabteilug. Mówiąc o eksterminacji Żydów, używał sformułowania „tak zwany holocaust”. Antyfaszystowskie Słowackie Powstanie Narodowe nazwał puczem, a jego bojowników bandytami. Nielepiej odnosi się do Romów, których uważa za pasożytów i niejednokrotnie organizował antyromskie pochody, podobnie jak demonstracje przeciwko uchodźcom. Kupił też działkę w pobliżu domów zamieszkałych przez Romów, wygrażając, że zrówna je z ziemią za pomocą buldożerów.

Jego zamordystyczne credo nie ogranicza się bynajmniej do mniejszości narodowych czy uchodźców. Jako skrajny prawicowiec chce ograniczenia praw i wolności obywatelskich, choć jeszcze nie przejął władzy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek ją zdobędzie. Chętnie nawiązuje do słynnej książki Orwella „Folawr zwierzęcy”, widząc w systemie totalnej inwigilacji upragniony model państwa. Jak twierdzi, ludziom należy dać do ręki łopaty i kilofy i to im powinno wystarczyć. Co prawda nie idzie śladem Macierewicza i nie zakłada wojska ochrony terytorialnej, wszak nie jest ministrem obrony, a tylko jednym z wojewodów. Proponuje jednak tworzenie podobnego typu bojówek. Odgraża się, że zorganizuje ochotniczą samoobronę domową złożoną z przyzwoitych – jak to określił – ludzi, którzy będą chronić swoich dobytków dostając na ten cel pozwolenie na posiadanie broni. Jako żywo nasuwa się tu analogia ze wspomnianym już paramilitarnym Sturmabteilug.

Delegalizacja zaszkodzi czy pomoże?

Na zakazie działalności partia Kotleby niewątpliwie straci finansowo. Umknęłoby jej ok. 5 milonów euro, przyznawanych w ramach dotacji budżetowej dla partii politycznych. Delegalizacja mogłaby natomiast wspomóc funkcjonariuszy partii pod względem wizerunkowym, tworząc martyrologiczny image politycznych męczenników. Ponadto, jak twierdzi słowacki politolog Tomáš Koziak, ich retoryka będzie mogła być jeszcze bardziej ekstremalna. Istotnie, partii głoszącej najbardziej nawet skrajne hasła a już oficjalnie nie istniejącej, nie może grozić delegalizacja. Biorąc to pod uwagę, należałoby w sposób dość elastyczny przyjrzeć się wynikom ankiety opublikowanej przez słowacki portal internetowy Hnonline.sk. Na pytanie, czy delegalizacja ĽSNS byłaby dobrą decyzją, 60 proc. odpowiedziało „nie” a 38 proc. – „tak”.

Należy w tym miejscu zachować ostrożność sądów oraz mieć na uwadze odmienne niż w Polsce podejście do okresu II Wojny Światowej. Niektórzy Słowacy, dalecy od faszystowskich poglądów, postrzegają ten okres nie tyle jako niemiecką okupację, lecz jako jedyne w historii państwo słowackie, jakie by ono było. Oczywiście, jest to swojego rodzaju nacjonalizm, którym kierują się ci, którzy głosowali na Kotlebę i jego partię. Jednak, podobnie jak w większości innych krajów europejskich, nie jest on zjawiskiem na tyle dominującyma by prawicowej ekstremie umozliwić demokratyczne przejęcie władzy.

Na decyzję prokuratury ĽSNS zareagowala, zwołując konferencję prasową. Mówiono tam, iż to polityczna mafia chce zlikwidować partię, ponieważ nie da się z nią robić politycznych przekrętów, nie da się jej przekupić ani zastraszyć. Uderzając w patriotyczno-pompatyczne tony, ĽSNS twierdzi, że nie chodzi tu o los partii, lecz o przyszłość Słowacji, która w przypadku likwidacji – jak sami się nazwali – ostatniej prawdziwej opozycji „definitywnie i bezpowrotnie wpadnie w ręce żarłocznej politycznej mafii”. Jest to wypróbowana, również w innych krajach europejskich, retoryka, mająca trafiać do ludzi zniechęconych politycznymi elitami i uważających samych siebie za prawdziwych patriotów. Warto też zauważyć, że w przypadku delegalizacji partia tylko formalnie znika z życia politycznego, natomiast nadal obecni są tam jej członkowie. Deputowani ĽSNS nie stracą bowiem mandatów poselskich. Pozostaną jedynie posłami niezrzeszonymi, a ich głos będzie nadal słyszalny. Nie straci też fotela wojewody sam Kotleba, mogąc przymierzać się do wyboru na drugą kadencję nawet jako osoba bezpartyjna.

Można przypuszczać, również na podstawie faktów, iż ĽSNS ma od dłuższego czasu przygotowany plan B. Raczej nie powtórzy poprzedniego manewru i nie będzie zakładać nowej partii, która mogłaby nie zostać zarejestrowana. Prawdopodobne będą chcieli ożywić już istniejącą, lecz politycznie nieaktywną Partię Ludową. W składzie jej organu statutowego już są dwaj członkowie ĽSNS – wiceprzewodniczący partii i jeden z deputowanych. Jest to możliwe, ponieważ statut ĽSNS nie zabrania przynależności do innych partii. W ten sposób kotlebowcy będą mogli przeczekać przez najbliższe trzy lata do następnych wyborów parlamentarnych i wystartować pod nowym szyldem. I czekać na kolejną delegalizację.

Exit mobile version