Pojutrze w 20 krajach, w tym w Polsce, ukaże się książka Edwarda Snowdena Permanent Record (u nas: „Pamięć nieulotna”). Jeden z najbardziej znanych sygnalistów na świecie, podobnie jak Julian Assange z WikiLeaks, pozostaje ścigany przez imperium amerykańskie, gdzie grozi mu kara śmierci za „szpiegostwo”. Jedni go zapamiętają z ujawnienia bezprawnych podsłuchów obywateli prowadzonych przez amerykańskie i brytyjskie agencje wywiadowcze, inni z rady, by wyłączone telefony komórkowe zamykać w zamrażalniku lodówki, jeśli chce się tych podsłuchów uniknąć. Wiele państw zawdzięcza mu ochronę przed imperialnym śledzeniem rządów, ale właściwie wszystkie odmawiają mu azylu ze strachu przed imperialnym gniewem.
Historia ucieczki Snowdena to historia pewnego moralnego kontrastu: grupka uchodźców ze Sri Lanki dała mu azyl, ale nie zdecydowało się na to żadne z państw „demokratycznych”. Gdy były pracownik CIA i NSA w czerwcu 2013 r. uciekał do Hongkongu ze swymi czterema laptopami, by udostępnić tam międzynarodowym mediom dowody na amerykański totalitaryzm, uważano go za bohatera. Największe tytuły, dopóki nie zamknięto im ust, publikowały rewelacje na temat skandalicznego postępowania imperium amerykańskiego nie tylko wobec swych własnych obywateli, ale i cudzych rządów. Przez dwa tygodnie nikt nie wiedział, gdzie on jest, zanim nie wsiadł do samolotu do Moskwy, skąd miał lecieć dalej. Nie poleciał, bo zapanował ogólnoświatowy strach.
Jego adwokat z Honkongu wpadł na pomysł, by ukryć go tam, gdzie nikt się nie mógł tego spodziewać: w malutkim mieszkaniu uchodźców ze Sri Lanki i Filipin, którym pomagał załatwić prawo pobytu. Ci ludzie, gdyby poszli na policję, dostaliby więcej niż mogli kiedyś sobie wyobrazić: duże pieniądze i wymarzone prawo pobytu. Wiedzieli o tym, ale nie zdradzili. Dwoje z nich dostało w końcu (w tym roku) azyl w Kanadzie, ale rodziny są rozdzielone, a ci, którzy pozostali w Hongkongu, cierpią prześladowania: od 2016 r., kiedy Oliver Stone nakręcił swego Snowdena, są regularnie aresztowani, przesłuchiwani, pod groźbą deportacji do swych krajów, gdzie grozi im śmierć. A jednak nie żałują, wiedzą, co znaczy ściganie przez brutalne państwo.
Snowden w tym czasie złożył wnioski o azyl w prawie 30 krajach, od Francji i Niemiec po Indie i Brazylię. Wszędzie powiedziano mu „niet”, oprócz Rosji, gdzie dostał prawo tymczasowego pobytu, do przyszłego roku. Zaczął więc szukać innego miejsca na ziemi. W tym tygodniu udzielił wywiadu francuskiemu radiu publicznemu France Inter, w którym ponownie wyraził chęć osiedlenia się we Francji. W 2013 r. prezydent Hollande, neoliberalny „socjalista”, nie chciał sobie psuć stosunków z imperium, odmówił. Czy Emmanuel Macron się zgodzi? Od kiedy prezydent Trump zaczął nazywać go na Twitterze „głupkiem”, Macron zaczął demonstrować coś w rodzaju niezależności. Zawiedziona miłość francuskiego prezydenta do Trumpa byłaby więc szansą Snowdena. Ale USA mają tyle narzędzi nacisku politycznego, że wielu obserwatorów widzi to sceptycznie.
„To kwestia nie tylko Francji, ale całego świata zachodniego, systemu, w którym żyjemy. Nie ma nic wrogiego w ochronie sygnalistów. Przyjęcie kogoś takiego jak ja nie oznacza od razu ataku na Stany Zjednoczone” – przekonywał Snowden w radiu, ale raczej nie rozproszył politycznego strachu. Pałac Elizejski odpowiedział milczeniem, może się zastanawia? „Nikt nie chce, by Francja stała się taka jak kraje, których się nie lubi. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że jedynym miejscem, gdzie amerykański sygnalista może swobodnie rozmawiać jest Rosja, a nie Europa” – mówił Snowden w wywiadzie, który w całości zostanie nadany jutro. Czy czeka go rozczarowanie? Reżim Macrona nie jest mniej opresyjny od innych, a i gdzie indziej wszyscy się boją, choćby przyznawali sygnaliście pełną rację i wyrażali wdzięczność. Na naszej planecie panuje strach, który trudno będzie przezwyciężyć.