O tym, dlaczego w XXI w. nie wystarczy naprawiać kapitalizmu i czy prawica w Polsce na zawsze przejęła robotniczy elektorat Portal Strajk rozmawia z Michałem Sieniawą, działaczem Organizacji Młodzieżowej Polskiej Partii Socjalistycznej.
Jak młody człowiek, w Polsce na początku XXI w., gdzie wszyscy „walczą z komuną”, zostaje socjalistą?
Pamiętam pierwszą demonstrację, na jakiej byłem. To był marsz organizowany przez KOD w Częstochowie.
I gdzie tu socjalizm?
Po kolei. Jak pewnie duża część działaczy, zaczynałem jako liberał. Szybko jednak na kompasie politycznym powędrowałem w lewo.
Muszę tu wspomnieć o swoim otoczeniu z liceum, gdzie trzymałem z anarchistami. Teraz jednak jestem spokojniejszy. Oczywiście wpływ na mnie mieli też Karol Marks i Fryderyk Engels, ale także na przykład pieśniarz niemiecki Hannes Wader, którego wykonanie Międzynarodówki do tej pory powoduje u mnie gęsią skórkę. Co nie znaczy, że mój socjalizm nie jest świadomym wyborem. W moim przekonaniu, to najbardziej odpowiednia dla naszej rzeczywistości lewicowa ideologia. Za głęboko siedzimy w kapitalizmie i państwowości, by marzyć o komunizmie czy anarchizmie, a socjaldemokracja jest, jako reformatorka kapitalizmu, niewystarczająca, w obliczu klimatycznej zagłady czy permanentnego wyzysku.
Jesteś w Organizacji Młodzieżowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Czy jej historia też była dla ciebie inspiracją?
Polska Partia Socjalistyczna to organizacja z piękną historią, stylistyką i ideami, których brakuje innym partiom. Była także ważnym czynnikiem przywracającym Polskę na mapę w 1918, co tym bardziej podkreśla wagę utrzymania PPS w działaniu. Każdy nowy członek organizacji jest na wagę złota.
A skąd przychodzą ci nowi?
W OM PPS są lewicowcy różnej maści. Anarchistka, deleonista, trockista. Działamy razem i nie zastanawiamy się zbytnio, kto jest kim. To jest najważniejsze; mało było okazji w moich politycznych przeżyciach, kiedy widziałem lepszy przykład tej słynnej „jedności lewicy”.
Jedność lewicy… To hasło słyszeliśmy w tym roku bardzo często, w związku z połączeniem sił przez SLD, Razem i Wiosnę. Głosowałeś na ich listę w wyborach?
Jasne! W moim okręgu nie kandydował nikt z Lewicy Razem, tylko sami ludzie z SLD i jeden facet z Wiosny, ale za to do Senatu mogłem zagłosować na tow. Wojciecha Koniecznego, przewodniczącego naszej partyjnej Rady Naczelnej. Żałuję, że Lewica Razem nie ma mocniejszej reprezentacji w Sejmie. SLD to stara partia i mam nadzieję, że po latach prywatyzowania wszystkiego jak popadnie przemyśleli swoje poczynania i skupią się na literce L w swoim skrócie. Po Włodzimierzu Czarzastym widziałem, że chyba taki jest plan. Na szczęście, bo ludzie z Wiosny to fajnopolacka grupa liberalnych przedsiębiorców z Robertem Biedroniem na czele. Jego piękny uśmiech i medialność to były jedyne sensowne rzeczy w tej partii.
Mówisz jednak, że socjaldemokracja to za mało na dzisiejsze czasy, a przecież Lewica Razem to właśnie partia socjaldemokratyczna, zwolennicy nowoczesnego państwa dobrobytu, jak sami o sobie mówią.
Dlatego jestem przekonany, że program PPS jest lepszy. Moja partia skupia się rzeczywiście na ludziach pracy. Promuje spółdzielczość, pomoc wzajemną, przypomina czerwoną historię. Podobne rzeczy robi Razem, ale cały czas się przy okazji zarzeka, że chce reformować kapitalizm. A Polsce i światu potrzebny jest socjalizm, gdzie fabryka jest państwowa, biuro – pracowników, w eksploatacji są elektrownie atomowe, a instytucje państwa działają dla wszystkich.
A więc – Lewica w Sejmie może coś realnie zmienić, czy nie?
Nie wiem. Mam taką nadzieję, w końcu jest trzecią siłą w parlamencie. Czas pokaże.
Początek nowej sejmowej kadencji nie był dobry dla prawicy, ani dla PiS, ani dla liberalnej opozycji. Wydaje się, że przed lewicą otwiera się szczególna szansa. Jak ją wykorzystać?
Zawsze tak jest, że po latach dominacji jednej linii ideologicznej do głosu dochodzi jej przeciwniczka. Tak było w do tej pory lewicowej Hiszpanii, po latach faszystowskiego rządu, tak jest w USA, gdzie grupy antyfaszystowskie umacniają się w odpowiedzi na działania rządu i skrajnej prawicy, tak jest w Polsce. PiS będzie rządzić co najmniej 8 lat, ale przez tyle czasu można zbudować silną frakcję polityczną. Już teraz są socjaliści i socjalistki w Sejmie, a na marszu „Za wolność waszą i naszą” 11 listopada odnotowaliśmy rekordową frekwencję.
Żeby jednak iść za ciosem, musimy poruszać tematy pracownicze i gospodarcze. Obawiam się, że mainstreamowa lewica zbyt skupiła się na sprawach obyczajowych (jak najbardziej ważnych!), zapominając o tym, że w Polsce rośnie bieda i wyzysk.
Lewica może odzyskać głosy robotników?
Jestem przekonany, że tak. Odbicie elektoratu pracowniczego, robotniczego i patriotycznego to największa szansa lewicy. A jak to zrobić? Są konkretne obszary, w których należy się poruszać: pomoc socjalna, walka z katastrofą klimatyczną, edukacja, stawianie na patriotyczne wartości. Konkrety i ideologie, a nie bezkształtna pulpa, jaką reprezentuje np. Koalicja Obywatelska. Musimy poradzić sobie z tym, że prawica przejęła media historyczne i na razie dość dowolnie kształtuje robotniczy elektorat, strasząc pedofilią, komunistami i homoseksualistami. Z tym musimy sobie poradzić, jeśli mamy uratować świat przed ugotowaniem się.
To przejęcie elektoratu nie byłoby możliwe, gdyby nie poważne błędy samej lewicy w poprzednich latach. Czy jako działacz socjalistyczny uważasz, że te błędy zostały już przepracowane, że zostaną naprawione?
Niektóre już zostały. To prawda, że za mało było lewicy w lewicy, za dużo podziałów i podkładania sobie świni. SLD prywatyzowało, Antifa kojarzyła się opinii publicznej z łobuzami, Razem za mało mówiło o pracownikach. Ale to się zmienia: na ulicach częściej widać czerwone flagi, SLD już nie chwali prywatyzacji, PPS powraca i wprowadza towarzysza do Senatu, a Razem – socjalistyczną reprezentację do Sejmu. Antifa zmieniła swój wizerunek, teraz jest bardziej młodzieżowa i wizualnie kolorowa niż była. Serio, porównajcie zdjęcia sprzed 10 lat i teraz.
Jak widzisz współpracę OM PPS z antyfaszystami, z organizacjami kobiecymi, ze związkami zawodowymi?
Sami jesteśmy organizacją prokobiecą, propracowniczą, antyfaszystowską. Z innymi takimi organizacjami możemy tylko współpracować, wydając własne broszury, gazety, edukując i wspierając słabszych. Brzmi banalnie, ale to robi swoje. Pojawiamy się tam, gdzie miejsce ma opresja, czy to w szkole, hucie, biurze, pod kościołem: niech poszkodowani wiedzą, że nie są sami. I znowu oczywistość: solidarność społeczna nas uratuje.
Tyle, że w Polsce tej solidarności ciągle brakuje.
Tak, ale im dłużej rządzą prawicowcy, tym jesteśmy, jako lewica, silniejsi. Wiemy, że albo ekologiczna lewica dojdzie do władzy albo wszyscy umrzemy, spędzając ostatnie lata życia w „klimatycznym apartheidzie”, jak naszą przyszłość określił ekspert z ONZ. Dlatego tak ważny jest dla mnie również internacjonalizm, wymiana doświadczeń i solidarność z towarzyszami i towarzyszkami z zagranicy. On jest tak samo potrzebny partiom lewicowym, jak sto lat temu, i sądzę, że akurat w tym punkcie między socjalistami i socjaldemokratami nie ma różnicy.
Przed 1918 r. PPS walczyła o niepodległą Polskę, gdzie każdy ma gdzie pracować, może się z tej pracy utrzymać, ma co jeść, nie ma nierówności społecznych. O jaką Polskę walczysz ty z towarzyszami i towarzyszkami?
W zasadzie… o to samo!
Od każdego wobec umiejętności, każdemu wobec potrzeb?
Tak, bo socjalizm w XXI w. musi czerpać z historii, pamiętać o niej, ale i uczyć się na błędach. Być zielono-czerwony, otwarty na nowe pomysły, od ludzi – dla ludzi.
Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat.