Związkowcy z NSZZ „Solidarność” nie są zadowoleni z rządowej propozycji podwyżek minimalnego wynagrodzenia. Chcą, aby w 2019 roku wyniosło 2278 zł czyli 58 zł więcej, niż obiecuje PiS. „S” ponoć już uruchamia fundusze strajkowe.
Jeżeli porozumienia nie będzie, odbędą się wielkie protesty w całym kraju – dowiedziała się „Rzeczpospolita”. Na ostatnim posiedzeniu Komisji Krajowej jej członkowie mieli upoważnić władze związku do opracowania różnych scenariuszy działań, w tym przygotowania akcji protestacyjnych w różnych miastach Polski.
Związkowcy chcą podwyżek na większą skalę niż oferuje im rząd. Powołują się na uzgodnienia jeszcze z 2007 roku kiedy obiecano im sukcesywne podnoszenie płacy minimalnej – tak, by wynosiło równowartość połowy prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Jednak PiS zaproponował od 2019 jedynie 2200 zł. W przeliczeniu w 2017 płaca minimalna stanowiła tylko 46,8 proc. przeciętnego wynagrodzenia. W przyszłym roku – jak podaje „Rz” – ta relacja spadnie do 46,5 proc.
„S” chce również podwyżek w budżetówce o 12 procent – wprawdzie w ciągu ostatnich lat urzędnikom podnoszono pensje, ale związkowcy twierdzą, że podwyżki te „zostały pochłonięte przez wzrost pensji sędziów i prokuratorów”. W innych grupach społecznych od 7 lat nie było podwyżek. Na przykład pracownicy socjalni często zwracają się… o zapomogi.
Rządowa propozycja podwyżek nie satysfakcjonuje żadnej organizacji związkowej. Nawet „Lewiatan” i Pracodawcy RP zaproponowali więcej: 2217 zł. OPZZ zaś – 2383. Organizacje mają czas do połowy lipca aby zgłosić własną wizję i przedstawić ją rządowi podczas posiedzenia Rady Dialogu Społecznego. Porozumienia na razie nie widać – co oznacza, że rząd dostanie wolną rękę i wtedy będzie mógł przeforsować swoją propozycję – tę najbardziej oszczędną.
Przedsiębiorcy są zdania, że „S” popełnia błąd, bo podwyżka o 58 zł nie jest warta protestu.
„Patrząc realistycznie, trzeba pamiętać, jak znacząca podwyżka minimalnego wynagrodzenia nastąpiła w ostatnich dwóch latach. Dalsze przyspieszanie podwyżek w tym zakresie negatywnie odbije się w czasie najbliższego spowolnienia gospodarczego. Pamiętajmy o tym, że takie pensje są wypłacane osobom o najniższych kwalifikacjach, które charakteryzują się też najniższą produktywnością. Jestem natomiast za podwyżką wynagrodzeń w niektórych sektorach sfery publicznej, bo faktycznie zarobki niektórych pracowników są bardzo niskie. Jestem jednak za tym, aby podwyżki wynikały z redukcji zatrudnienia i wzrostu wydajności dzięki informatyzacji procesów pracy. Czyli tak, jak to się robi w przedsiębiorstwach prywatnych” – napisał Jeremi Mordasewicz w analizie dla „Rz”.
Natomiast pocieszający jest fakt, że ani „Lewiatan”, ani główny ekonomista Pracodawców RP nie negują przynajmniej potrzeby podwyżek w budżetówce. Niestety najbardziej prawdopodobny w tej chwili scenariusz to podwyżka na rządowych warunkach.