Koniec stref ekonomicznych w Polsce – zostaje nią cały kraj.
20 października 1994 r. w Dzienniku Ustaw opublikowana została Ustawa o specjalnych strefach ekonomicznych. Zbliża się październik 2017 r. Po 23 latach często zmieniane zapisy ustawy mają się w zasadzie zdezaktualizować: w chwili, gdy premier Szydło zostaje Człowiekiem Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy, wicepremier Morawiecki ma w planach objęcie strefą ekonomiczną całego kraju. Jego plan zakłada zwolnienia z podatku CIT nawet do 20 lat dla inwestycji w dowolnym miejscu w kraju.
Specjalne Strefy Ekonomiczne zostały ustanowione w celu łagodzenia skutków transformacji gospodarczej po 1989 r. Miały przyspieszyć rozwój najbardziej poszkodowanych w wyniku przemian regionów Polski. Wiele opracowań pokazuje, że Specjalne Strefy Ekonomiczne nie spełniły swojej roli. Autorem jednego z nowszych jest dr Iwo Augustyński z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Członek Rady Krajowej Razem dokonuje bilansu, z którego wynika na przykład, że więcej niż 1/3 prezesów i dyrektorów ze stref ekonomicznych nie ulokowała swej inwestycji w danym miejscu ze względu na obecność strefy. Prawie połowa z nich w ogóle nie rozważała innej lokalizacji. Wniosek ten nie powinien dziwić zwłaszcza w świetle faktu, że zgodnie z danymi Eurostatu i Międzynarodowej Organizacji Pracy podatek CIT w Polsce należy do najniższych w Unii Europejskiej. Dla inwestorów większe znaczenie miały dobre skomunikowanie regionu i ceny ziemi.
W 2012 r. ukazał się raport o pracy w Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej doktor Małgorzaty Maciejewskiej pt. „Zmęczone ciała i bezcenne produkty. Warunki pracy kobiet w specjalnej strefie ekonomicznej przemysłu elektronicznego”. Autorka obnaża między innymi proceder pracy tymczasowej: pracownice i pracowników wynajmuje firma zewnętrzna, która następnie „użycza” ich właściwej firmie ze strefy. Oznacza to, że firma dzięki takiemu pośrednictwu jest zwolniona z ustawowego wymogu zatrudniania na podstawie umów o pracę. Maciejewska cytuje jedną z pracownic: „tu się nie choruje, bo jak zachorujesz, to wylecisz”.
Nawet pobieżna analiza w internecie pozwala odnaleźć mnóstwo przykładów patologii w strefach ekonomicznych w całej Polsce. W Wałbrzychu pracownice i pracownicy fabryki Toyoty podjęli się strajku, bo gdy firma odnotowywała rekordowe zyski, dla wytwarzających towary nie starczyło na żadne podwyżki. Słynny był przykład koncernu Dell w łódzkiej SSE. Dostał on obietnicę przedłużenia autostrady A1 na rubieżach Łodzi oraz 200 mln dotacji, po czym okazało się, iż planuje on przenieść swoją siedzibę do Warszawy, przy okazji żądając przeniesienia strefy ekonomicznej. Tą sprawą zajęła się wówczas Najwyższa Izba Kontroli, a prof. Tadeusz Markowski podsumował ją następująco: „Strefę przeciąga się dziś dowolnie, tam gdzie życzy sobie inwestor. Dlatego w strefach jest tak wiele inwestycji pozornych, relokacji. Firmy zwijają interes w jednym miejscu i stawiają niby nowy zakład tam, gdzie udało się ustanowić strefę. W ostatecznym rozrachunku strefy przyniosą Polsce więcej strat niż korzyści. Dlatego powinniśmy się z nich wycofać”.
Tymczasem w Opolu przeciwko wyzyskowi w strefie stanęły wspólnie Partia Razem, Zieloni i Unia Pracy. W 2008 r. stolica najmniejszego województwa w kraju dołączyła do Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Ściągają dziś do niej rozmaici inwestorzy, a prezydent Arkadiusz Wiśniewski „przecina wstęgi”. Zgodnie z przywoływanymi przez niego statystykami „płace w sektorze przedsiębiorstw” od dwóch lat wzrosły o 13 proc. To najszybszy wzrost wśród miast wojewódzkich. Bezrobocie osiągnęło najniższy wynik w historii – nie sięga nawet 5 proc.
Ale czy rzeczywistość pracownic i pracowników jest taka różowa? Opinie na temat pracy w firmach w strefie ekonomicznej można z łatwością znaleźć na rozmaitych portalach, oceniających warunki pracy i zarobki. I nie są to pozytywne opinie. Trudno się dziwić, kiedy chiński producent lamp ledowych oferuje 1500 zł na rękę dla asystenta dyrektora z doświadczeniem w administracji i biegłym językiem angielskim lub 1800 zł dla lidera zespołu z tymi samymi wymaganiami. Producent kokpitów samochodowych International Automotive Components z kolei ma utworzyć ponad 500 miejsc pracy, ale zapowiedziano już, że zatrudnieniem zajmie się pośrednik pracy znany z niewypłacania świadczeń chorobowych w Amazonie w Bielanach Wrocławskich. Dodatkowo firma zatrudni Ukraińców, co każe przypuszczać, że zarobki będą niskie, a o umowach o pracę będzie można tylko pomarzyć.
To, co zaoferowały lewicowe ugrupowania w Opolu, było obywatelską uchwałą intencyjną o nazwie „Kontrakt Społeczny dla Pracowniczek i Pracowników w Opolu”. Chodziło o to, by Rada Miasta wydała rezolucję wzywającą prezydenta Opola do kierowania się w rozmowach z potencjalnymi inwestorami trzema czynnikami: (1) firma dostająca zwolnienia z podatku powinna być zobowiązana do zatrudnienia na podstawie umów o pracę zawsze, gdy zachodzi stosunek pracy, (2) inwestorzy ze stref ekonomicznych w zamian za zwolnienia mieliby oferować płace nie niższe niż 70 proc. średniej krajowej, a (3) wszystkie pracownice i pracownicy winni być objęci pakietem socjalnym.
Skąd taki pomysł? Nie tylko przez wzgląd na złe warunki w opolskiej podstrefie. Miastem wstrząsnął przykład ujawniony przez Katarzynę Dudę z Ośrodka Myśli Społecznej im. Lassalle’a – ochroniarze zabytkowego folwarku mieli zarabiać 1,19 zł za godzinę. Chodziło o firmę Neo Group, która wygrała przetarg miejski na ochronę tego obiektu. Państwowa Inspekcja Pracy alarmowała, że praca ochroniarzy urąga standardom cywilizacyjnym, lecz nikt nie podjął żadnych działań, dopóki Duda nie ujawniła tego skandalicznego przypadku. Ochroniarze rekrutowani byli spośród osób bezdomnych, nie mieli dostępu do bieżącej wody (pili deszczówkę) i elektryczności. Miasto zerwało umowę z firmą, ale dopiero po ujawnieniu sprawy.
Kontrakt Społeczny dla Pracowniczek i Pracowników (którego nazwa nawiązywała do Kontraktu Społecznego z przyłączanymi do Opola sołectwami – zobowiązaniami prezydenta Opola na rzecz sołectw, które podpisał sam ze sobą) został odrzucony. Ani jeden radny i ani jedna radna nie zagłosowała za. Pojawiały się przeróżne zarzuty: od niezgodności z prawem (choć autorzy przedłożyli uchwałę intencyjną) po… ksenofobię wobec Chińczyków. Cała dyskusja na sesji Rady Miasta 31 sierpnia 2017 r. była okraszona wolnorynkowymi tezami o tym, że konkurencja naprawi błędy, które sama powoduje, a samorząd nie może ograniczać swobody działalności przedsiębiorców.
Nie tylko radne i radni w Opolu zapomnieli, że samorządy mają możliwość stosowania tzw. klauzul społecznych. Uniwersytet Opolski przyjął np. taką klauzulę, zgodnie z którą wszyscy jego pracownicy i pracownice muszą być zatrudniane na podstawie umów o pracę. Klauzule stosują takie gminy jak Strzyżów, Warszawa, Brzeziny czy Łódź. Do ich wdrażania wzywa Najwyższa Izba Kontroli, a Polska podpisała odpowiednie dyrektywy unijne, które dodatkowo premiują ich stosowanie.
Przykłady z Opola i z całej Polski pokazują, że alternatywy istnieją. Jeśli już nie ma woli zlikwidowania specjalnych stref ekonomicznych (a to byłoby najlepsze rozwiązanie), to przypisany im wyzysk można łagodzić, można z nim walczyć doraźnie za pomocą istniejących instrumentów prawnych. Zamiast tego proponuje się jeszcze rozszerzenie patologii na cały kraj. Rząd PiS potrafi stawiać absurdalne żądania wobec państw za reparacje wojenne, a od klęczenia przed biznesem aż bolą go kolana. To wszystko przy optymistycznym założeniu, że nie chodzi po prostu o prezenty dla kolegów z biznesu Mateusza „Santandera” Morawieckiego.