We Francji pojawił się niespodziewanie Yoann Barbereau, były dyrektor Alliance française w Irkucku na Syberii, który zniknął w tajemniczych okolicznościach w ubiegłym roku. Skazany tam za kazirodcze gwałty (na 5-letniej córce) twierdzi, że padł ofiarą spisku rosyjskich służb specjalnych i oskarża Francję o brak pomocy.
Okazało się, że uciekinier nie był wcale w Mongolii, tylko po cichu dotarł do Moskwy, gdzie ukrył się w ambasadzie Francji, która całą sprawę zachowała w tajemnicy. Barbereau był w końcu pracownikiem francuskiego MSZ, bo to temu ministerstwu podlegają placówki Alliance française. W tym czasie jego poszukiwania wszczął Interpol, wystawiając za nim tzw. czerwony list gończy, tj. dla osób szczególnie niebezpiecznych.
Francuska dyplomacja zachowała milczenie, bo uznała, że zarzuty mu przedstawione przez sąd w Irkucku są wiarygodne. Oburzony tym b. dyrektor uciekł więc kilka dni temu ze swej kryjówki, by przekroczyć nielegalnie, pieszo, granicę z jednym z państw bałtyckich. Tam zatrzymano go na podstawie listu gończego Interpolu, ale pozwolono wrócić do Francji.
Sprawa Berbereau stała się medialną bombą, tym bardziej, że jego zdaniem w spisku Putina brała też udział francuska dyplomacja, odmawiając mu pomocy. W maju tego roku, podczas wizyty prezydenta Rosji w Wersalu, dziennikarze pytali prezydenta Emmanuela Macrona o los zaginionego na Syberii, lecz odpowiedział jedynie, że nie będzie rozmawiał o „szczegółowych przypadkach”. Teraz Berbereau domaga się „uczciwego” procesu we Francji. Na razie dostał zakaz opuszczania kraju.