Francuskiej kandydatce na prezydenta zależało na zaakcentowaniu dystansu do Unii Europejskiej swoim wyborcom, a na niwie europejskiej chęci przewodzenia koalicji „14 partii”, które wbrew rezolucji Parlamentu Europejskiego, w pełni popierają polski rząd w jego konflikcie z Komisją Europejską (KE) o prymat prawa europejskiego. Jednocześnie przedstawiciel francuskiego rządu ponownie zagroził Polsce sankcjami finansowymi.
„Miałam honor zostać przyjęta przez szefa polskiego rządu Mateusza Morawieckiego” – pisała z dumą Marine Le Pen, przewodnicząca francuskiego Zjednoczenia Narodowego na Twitterze, by informować dalej, że rozmawiała z nim w Brukseli o „nie dającym się tolerować szantażu KE” wobec Polski i wyrazić swe „pełne poparcie” dla jej pozycji.
Wcześniej Le Pen nie było po drodze z PiS: jej ugrupowanie popiera też dekryminalizację przerywania ciąży, ochronę praw LGBT i inne rozwiązania, mało popularne na polskiej prawicy. Teraz ma konkurencję polityczną w postaci kontrkandydata, rasisty Erica Zemmoura, francuskiego ultranacjonalisty, który dziś kwalifikuje się do drugiej tury wyborów prezydenckich z Macronem, zamiast Le Pen. Zjednoczenie Narodowe wypada przy Zemmourze jako umiarkowana partia „głównego nurtu”. Teraz chce zdobywać punkty wyborcze opowiadając się za „zbuntowaną” Polską, bo Zemmour już to zrobił.
Zupełnie odwrotne stanowisko zajmuje francuski rząd. Sekretarz stanu ds. europejskich Clément Beaune ogłosił wczoraj, że „nie ma sera i deseru”: „Skoro Polska nie szanuje reguł europejskich, nie może korzystać z awantaży Unii”. Beaune pił do sankcji finansowych, które jego zdaniem należałoby nałożyć na Polskę.
Póki co, nie zapadną żadne wrogie Polsce decyzje, bo przywódcy państw na szczycie w Brukseli postanowili, że nie będą o niczym decydować, zanim Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie wypowie się w kwestii poruszonej przez Polskę i Węgry, tj. czy mechanizm karania za „brak praworządności” jest legalny. To może nastąpić dopiero pod koniec roku lub w przyszłym.