Site icon Portal informacyjny STRAJK

Strajk fundamentów, albo kto naprawdę walczy z dobrą zmianą

Sąd Okręgowy w Warszawie /wikipedia commons

W sądownictwie między 9 a 11 grudnia rozpoczął się strajk „chorobowy”, jedyna realnie dostępna dla pracowników sądów forma protestu – a zarazem kolejny epizod walk pracowniczych, w jakie druga połowa tego roku obfituje. Rząd PiS od początku uznawał sądownictwo, podobnie jak edukację, za dziedzinę strategiczną aparatu państwa, która miała zostać „totalnie zreformowana”. Okazuje się jednak, że dziś są to najbardziej problematyczne dziedziny budżetówki. Za sprawą ludzi, którzy tu pracują.


Nauczyciele od prawie trzech lat protestują przeciw narzucanym im „dobrym zmianom”. Nie są już odosobnieni. W miarę tego, jak z rządu bankstera Morawieckiego opada „socjalna” maska, walkę podjęli w różnej formie m.in. policjanci, straż graniczna, lekarze i personel medyczny, pracownicy i pracownice PLL LOT oraz Portów Lotniczych i inne grupy zawodowe budżetówki. W wypadku sądownictwa strajk zorganizowali jednak nie sędziowie, którzy byli do tej pory „wrogiem publicznym numer jeden” polityki konfliktu kreowanej przez rząd.

Walkę prowadzą „ludzie-cienie” sądownictwa, jego niewidzialny fundament; protokolantki, asystentki i sekretarze sądowi. To oni nadają prawu jego duszę, argumentując między innymi wyroki sędziów czy organizując i wspierając przebieg procesów. Zarabiają przy tym katastrofalnie mało. Asystentki i sekretarze zarabiają najczęściej ok. 2200 złotych netto. To i tak dużo w porównaniu z zarobkiem protokolantek, którym płaci się 1530 zł na rękę.

Od czego się zaczęło?

– Od dojścia do władzy PiS-u sądy były miejscem dyskusji kuluarowych, nie wiadomo było, co może się wydarzyć w przyszłych miesiącach. Dyskusje te słabły i nasilały się naprzemiennie przez te 3 lata. Wraz z wystąpieniami zawodów budżetówki, a szczególnie mundurowych, zaczął kiełkować pomysł strajku – opowiedziała mi aktywna uczestniczka protestów, pracownica jednego z warszawskich sądów. Zastrzega przy tym anonimowość. Boi się represji – a te mają charakter indywidualny i wyszukany. Niepokornych znienacka przenosi się z wydziału do wydziału w ramach jednej placówki sądowej albo też okazuje się, że nieaktualne już są nieformalne ustalenia dotyczące między innymi godzin pracy. – W końcu wybraliśmy tę jedyną formę walki nam przysługującą, która byłaby w stanie zająć opinię publiczną i władzę. Strajk chorobowy dał mundurowym podwyżki około 1100 złotych brutto w przeciągu dwóch lat. My też walczymy o podwyżki podobnej wysokości.

17 grudnia założono Komitet Protestacyjny Pracowników Polskich Sądów, do którego należą KNSZZ „Ad Rem” z siedzibą we Wrocławiu, ZZ Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości z siedzibą w Warszawie, NZZ Pracowników Sądów Okręgu Piotrkowskiego z siedzibą w Piotrkowie. Wszystkie one należą do Forum Związków Zawodowych, które udzieliło poparcia całej inicjatywie oficjalnie trzy dni później Przed samymi świętami, pracowniczki (zawody, o których mowa, są niezwykle sfeminizowane, ponad 70-80 proc. osób je wykonujących to kobiety) protestowały w trakcie przerw w pracy (która ma miejsce około południa) lub szły na demonstracyjne L4.

Justyna Przybylska, przewodnicząca KNSZZ Ad Rem, przed ogólnopolskim protestem różnych branż organizowanym przez OPZZ we wrześniu 2018 r. / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

– Pracownicy sądów, od wielu lat pomijani przy podwyżkach, a jednocześnie zasypywani ciągle nowymi obowiązkami, nowymi systemami informatycznymi, w końcu całkowicie przestali wyrabiać się z pracą – tłumaczy mi Justyna Przybylska, przewodnicząca KNSZZ „Ad Rem”. – Sądy zaczęły z powodu niskich zarobków świecić pustymi etatami, a to dokładało już zatrudnionym kolejnych obciążeń. Od niewykonanej pracy uginały się już nie tylko półki, ale i podłogi oraz parapety. Wtedy dyrektorzy obniżali nagrody (śmieszne kwoty nawet rzędu 200-250 zł, wypłacane dwa razy do roku), już za nieobecność w pracy od 5 dni. Pracownicy tyrali w nadgodzinach i przychodzili do pracy chorzy.

Strajk jest sieciowy, nie ma jednego centrum. Protesty miały miejsce m.in. w sądach w Białymstoku, Bielsku Podlaskim, Gorzowie Wielkopolskim, Lęborku, Katowicach, Krakowie, Lublinie, Międzyrzeczu, Olsztynie, Płocku, Poznaniu, Radomiu, Rzeszowie, Sulęcinie, Toruniu, Warszawie, Wrocławiu i Zielonej Górze. Jest też całkowicie oddolny. Protestujący nikogo nie prosili o pomoc czy wstawiennictwo, po prostu wzięli sprawy w swoje ręce.

Przybylska przekonuje, że pracownikami kierowała również obywatelska świadomość. Nikt lepiej niż oni nie rozumie, że przez złe zarządzanie sądami obywatele nie mogą doczekać się rozstrzygnięcia procesów, które wloką się miesiącami. To budzi oburzenie – ale nie będzie inaczej, dopóki zarobki w sądach nie osiągną godnego pułapu.

Solidarność pracownicza, represje i opór

Pracownicy wymiaru sprawiedliwości idą w manifestacji OPZZ, 20 września 2018 r. / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Czy postulaty zostaną spełnione? Najważniejszym czynnikiem nie będzie rząd, tylko to, czy pracownicy i pracowniczki budżetówki połączą siły. Czy tak bardzo różnorodne grupy zawodowe z sektora edukacji, sądownictwa, administracji czy też spółek i przedsiębiorstw państwowych, które są podzielone na dziesiątki związków zawodowych, będą zdolne do współpracy?
Widzieliśmy jej przykłady już wcześniej. Współdziałały związki zrzeszające stewardessy i pilotów LOT, Straż Graniczna demonstrowała wraz ze Służbą Więzienną i policją. W sądownictwie jest to też możliwe. Na stronie stowarzyszenia Iustitia, które stało się solą w oku rządu PiS, opublikowano deklarację: „Przedstawiciele stowarzyszeń sędziowskich (…) popierają postulaty płacowe wszystkich pracowników sądów powszechnych i administracyjnych, w tym asystentów sędziego – adekwatnie do ich wysokich kwalifikacji zawodowych”.

Do KNSZZ „Ad Rem” napływają, za pośrednictwem Facebooka, listy poparcia od innych związków zawodowych czy organizacji pozarządowych. Komitet Protestacyjny PPS od 18 grudnia prowadzi oficjalne rozmowy z Ministerstwem Sprawiedliwości. Na dzień dzisiejszy udało się uchronić strajkujących „chorobowo” przed represjami, w tym wypadku zabraniem nagród, i wywalczono 1000 złotych nagrody dla wszystkich pracowników. Utrzymano proponowane przez MS podwyżki w wysokości 200 złotych od 2018 roku. Wielu pracowników nie satysfakcjonuje jednak powyższe porozumienie. Protestują dalej.

Prócz wyrazów wsparcia pod zdjęciami relacjonującymi listowne negocjacje Komitetu Protestacyjnego PPS z Ministerstwem Sprawiedliwości możemy między innymi przeczytać :„Podwyżki?! Drobniaki…. I jakim kosztem?! Że Sędziowie będą tak od razu mieć zamrożone pieniądze na dojazdy!!! Oni, którzy nas najbardziej wspierają i którymi pomiata całe społeczeństwo!!!’ Super rozwiązanie!!!!” „Co robicie??? Wspieracie?? To chyba jakiś żart….Wybraliście świetny sposób na wspieranie – trzy podpisy….aż żal że wam długopisy z rąk nie powypadały”.

Niestety jest to również poletko do rozgrywki dla przedstawicieli rządu, nie wahających się szczuć na siebie związkowców i pracowników.

Dzień przed rozpoczęciem świątecznego okresu wypoczynkowego do niektórych organizacji pracowników sądownictwa dotarł list z Ministerstwa Sprawiedliwości. List ten, opublikowany między innymi na profilu facebookowym „Sędziowie łódzcy”  został napisany w taki sposób, by móc z niego wywnioskować wszystko, w tym to, że ustalenia z 18 grudnia są nieważne. Nie dziwi więc potok gniewu wylany przez protestujących na ich przedstawicieli, w tym wypadku Komitet Protestacyjny PPS. Na szczęście po kilku dniach przedstawicielom związków zawodowych udało się uspokoić sytuację i wytłumaczyć, że jest to tylko tani blef rządu. List został usunięty z Facebooka, z pewnością po to, aby nie pogłębiać podziałów w środowisku.

Wspólna walka budżetówki

Bezpieczeństwo polityczne rządu wymaga, by demonstracje nie wymykały się spod kontroli. To dało policji argument nie do odparcia w walce o podwyżkę płac, które były śmiesznie niskie. „Psia grypa” zdała swój egzamin w październiku i listopadzie.

Teraz w ślady zwycięskich mundurowych i wciąż walczących pracowniczek sądów chce iść prezes ZNP Sławomir Broniarz, zaczynając grozić rządzącym strajkami w trakcie matur, które są ogólnospołecznym wydarzeniem i momentem przesilenia podczas każdego roku szkolnego. Sądy i prokuratury, niewydolne i przeładowane przez cały rok, nie muszą wybierać dokładnej daty, panują w nich notoryczne braki kadrowe i chaos. Jak opowiedziały mi uczestniczki strajku z Warszawy, na 10 sędziów przypada dwójka lub trójka asystentów. Nawet jeśli różne grupy zawodowe budżetówki nie współpracują ze sobą jeszcze instytucjonalnie, ich równoległe wystąpienia potęgują siłę przebicia wszystkich.

Czy jest szansa, by w przyszłym roku pracownicy i pracownice budżetówki połączyli siły, choćby przez luźne porozumienie? – Wydaje się, że w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy może dojść do protestów pracowniczych na masową skalę, które mogą się do tego przerodzić w demonstracje antyrządowe. W tym kontekście kluczową rolę mogą odegrać związki zawodowe. To między innymi od nich będzie zależało, czy uda im się połączyć protesty wielu grup zawodowych – mówi Piotr Szumlewicz, przewodniczący OPZZ Mazowsze. – Rząd rozbudził oczekiwania płacowe i niewiele zrobił, aby zrealizować obietnice. Wynagrodzenia w gospodarce rosną, ale wiele grup zawodowych jest lekceważonych przez władzę. W 2017/18 roku płace w budżetówce zostały zamrożone, a wzrost płac zależny jest od arbitralnych decyzji kierowników poszczególnych sekcji budżetowych. Tak będzie i w przyszłym roku. Pracowników drażni też arogancja rządu, który sam siebie hojnie obdarza premiami i nagrodami.

Taki obrót wypadków byłby najgorszym dla PiS-u. Nie byłoby to też w smak konserwatywnemu Grzegorzowi Schetynie i jego „partii-koalicji obywatelskiej”. W kwestii świata pracy musiałby wreszcie jasno zdeklarować się Robert Biedroń, zamykając trwające od kilku tygodni dyskusje, czy stoi on po lewej stronie, czy nie. Tyle, że aby związkowa opozycja odegrała swoją rolę i wykorzystała swój potencjał, poszczególne grupy nie mogą dać się rozegrać napoleońskim fortelem, który polega na pobiciu każdego oddzielnie. Związki już są podzielone, jednak obecnie naprawdę znaczący wydaje się tylko podział pomiędzy „Solidarnością” a resztą, co tworzy niepowtarzalną okazję dla OPZZ, „Sierpnia 80” czy „Solidarności 80” oraz innych mniejszych organizacji związkowych.

A co z lewicą?

Jest jeszcze jedna siła na politycznej szachownicy, która mogłaby (i powinna!) odegrać tutaj niebagatelną rolę. Czy lewicowe partie, starające się o wzmocnienie swojej pozycji na arenie politycznej i wejście do parlamentu, śledzą sytuację świata pracy i czy zamierzają się nią kierować w swoich działaniach?

Anna Maria Żukowska z SLD przekonuje, że jej partia jest zawsze po stronie pracowników. – Wspieraliśmy strajk pracowników LOT-u i będziemy również wspierali nauczycieli – mówi. Zaznacza, że priorytetowym celem jej partii na najbliższy czas jest zbudowanie silnej, wiarygodnej, lewicowej listy na wybory do europarlamentu. Przekonuje, że będzie ona jedyną siłą, która w PE walczyć będzie np. o europejską pensja minimalna czy równe prawa pracowników i pracownic w całej Unii Europejskiej.

Solidarność z pracownikami deklaruje również Adrian Zandberg, członek Zarządu Krajowego Razem. – Razem chce wyższych płac w budżetówce. Gospodarka i wpływy budżetowe rosną, a pracownicy socjalni żyją w biedzie, nauczyciele z trudem wiążą koniec z końcem, urzędnicy, którym zakazano strajku, biorą masowo zwolnienia lekarskie. Jeśli dojdzie do akcji strajkowej wszystkich pokrzywdzonych grup, dotychczasowa sytuacja się odwróci – mówi z pewną nadzieję. – Tej wajchy nie przestawi PiS, który wybrał układy z wielkim biznesem i budowę własnej oligarchii. Nie zrobi też tego, z oczywistych przyczyn, Platforma.

Co dalej?

Wraz z początkiem nowego roku walkę zacznie kolejna grupa zawodowo związana z sądownictwem. Mowa o tłumaczach przysięgłych. Ich wystąpienia jednak są uzależnione od dalszego kierunku działań sekretarek, asystentek i protokolantek sądowych – tłumacze sami, ze względu na specyficzną relację pracy, w jakiej się znajdują, nie będą w stanie wpłynąć na Ministerstwo Sprawiedliwości. Możliwe, że rozwinie się też konflikt w prokuraturach, których pracownicy i pracowniczki nie mieli jeszcze czasu na wykrystalizowanie organizacji protestacyjnej, ich walka rozpoczęła się 17 grudnia, a eskalowała na cały kraj dopiero po świętach. Na ten moment wydaje się, że prym wiedzie ZZ Prokuratorów i Pracowników Prokuratur RP. Głównymi postulatami spisanymi na „czerwonej kartce” wysłanej do premiera przez strajkujących są podwyżki w wysokości 1000 złotych netto od nowego roku oraz stałe powiązanie płac z płacami prokuratorów i sędziów.

Pod koniec miesiąca, 25 stycznia, odbędą się planowane negocjacje Ministerstwa Sprawiedliwości z Komitetem Protestacyjnym Pracowników Polskich Sądów. Bardzo możliwe, że będzie to okazja do wspólnej akcji związków zawodowych pracowników budżetówki. Czy może być lepsza zachęta dla partii lewicowych, by aktywnie zaangażować się w konflikty pracownicze i połączyć swe siły do walki wyborczej? Pracownikom nie pomoże ani konserwatywny duopol, ani postpolityczne show Roberta Biedronia.

Exit mobile version