Syryjska tragedia trwa. Obie strony chcą walczyć do zwycięstwa, bez względu na koszty. Nawet ich amerykańscy i rosyjscy protektorzy niezupełnie kontrolują to, co dzieje się w zniszczonym kraju.
Wczoraj media podały wstrząsającą wiadomość o zbombardowaniu obozu dla uchodźców w Kamunie, 10 km do granicy syryjsko-tureckiej, 4 km od Sarmady w prowincji Idlib, na terenie kontrolowanym przez oddziały opozycyjne. W mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia i krótkie filmy pokazujące spalone namioty i przerażonych ludzi. Była mowa najpierw o ok. 70 ofiarach, ostatecznie działające z Wielkiej Brytanii Syryjskie Obserwatorium na rzecz Praw Człowieka podało, że zginęło 28 osób, w tym kobiety i dzieci, a około pięćdziesięciu zostało rannych. O okolicznościach tragicznego wydarzenia niewiele wiadomo na pewno. Doniesienia o tym, że mamy do czynienia ze zbrodnią wojenną wojsk syryjskich i/lub rosyjskiego lotnictwa, zarówno agencje prasowe, jak i ONZ traktują jako niepotwierdzone. Jednak jak pisze agencja RIA Novosti, Biały Dom ustami rzecznika Josha Earnesta błyskawicznie potępił uderzenie powietrzne, jednoznacznie obarczając winą za nie Damaszek. Z kolei cytowane przez agencję źródło syryjskie przekonuje, że armia syryjska od ponad tygodnia nie prowadziła żadnych uderzeń w prowincji Idlib.
Kruchy wydaje się również wynegocjowany przedwczoraj z udziałem Rosji i USA rozejm w Aleppo i najbliższym regionie. Wojska syryjskie zostały tam po raz kolejny zaatakowane przez oddział Frontu Obrony Ludności Lewantu (Dżabhat an-Nusra), który jako organizacja terrorystyczna jest wyłączony ze wszelkich zawieszeń broni. W starciach zginęło ponad 70 osób, a dżihadystom udało się ponownie opanować utraconą w grudniu wioskę Chan Tuman. Razem z oddziałami Frontu, przynajmniej na niektórych odcinkach, najprawdopodobniej walczą zaprzyjaźnione z nim formacje zaliczane do opozycji – fundamentaliści sunniccy z Armii Islamu i Armii Zwycięstwa, finansowane z Turcji i Arabii Saudyjskiej. Stany Zjednoczone, patronujące opozycji, bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Wprost wynika to z wypowiedzi Marka Tonera z Departamentu Stanu USA. Podczas wczorajszego spotkania z dziennikarzami oskarżył on Baszszara al-Asada o atakowanie opozycji bynajmniej nie fundamentalistycznej pod pretekstem walki z Frontem Obrony Ludności Lewantu. Następnie jednak przyznał, że Stany Zjednoczone dopiero „pracują nad tym”, by opozycja jednoznacznie „oddzieliła się od terrorystów”. Nie dodał tylko, że nie przeszkadza to Amerykanom wdrażać kolejnych programów wspierania przeciwników Baszszara al-Asada.
Sam syryjski prezydent dolał przedwczoraj oliwy do ognia, zapowiadając walkę o Aleppo aż do zwycięstwa. Baszszar al-Asad najwyraźniej stracił (jeśli kiedykolwiek ją posiadał) wiarę w to, że porozumienie polityczne pozwoli mu pozostać przy władzy i jest zdecydowany po prostu umocnić ją środkami militarnymi, bez względu na koszty. Tymczasem, jak podaje RIA Novosti, zarówno przedstawiciele amerykańskiego Departamentu Stanu, jak i Kremla ponownie zapewniali, że ich państwa pracują nad przestrzeganiem i utrwalaniem syryjskiego zawieszenia broni…