Jedną z wielu przykrych cech konserwatywnych społeczeństw jest skłonność do ścisłej kontroli kobiecej cielesności. Kobieta jest postrzegana jako obiekt z natury skłonny do grzechu albo przynajmniej wywołujący grzeszne myśli u cnotliwych i opanowanych przecież mężczyzn. Stąd też żeńskie jednostki muszą zakrywać nogi, ramiona, włosy, a czasem nawet twarze – aby do czynów i myśli niemoralnych nie zachęcać. Jak na razie żaden, nawet najbardziej represywny reżim nie wpadł na pomysł by mężczyznom podwiązywać siusiaki albo zakładać im żelazne bokserki. A szkoda, bo to najczęściej faceci wpadają na wyjątkowo podłe pomysły ingerencji w wolność kobiet i ich prawo do decydowania o własnym ciele.
Z taką właśnie smutną sytuacją musimy się mierzyć w Polsce roku 2016. Po 23 latach funkcjonowania i tak już opresywnych regulacji prawnych w kwestii prawa do aborcji (zwanych propagandowo „kompromisem”) obecnie do głosu dochodzą siły społeczne, które podmiotowość kobiet chcą ograniczyć do poziomu cechującego bardziej sfanatyzowane kalifaty islamskie.
Władze państwowe wespół z czującym wiatr w żaglach klerem rzymskokatolickim z sadystycznym zacięciem chcą zacieśnić gorset represywnie rozumianej moralności. Chcą absolutnego zakazu aborcji. Kiedy dopną swego, ciąży nie będą mogły usunąć kobiety, które padły ofiarą przestępstw (gwałt, kazirodztwo), jak również te dla których ciąża stanowi zagrożenie dla życia. Nieciekawe będą to czasy dla płodów, które wiją się w macicach w spazmach cierpienia z powodu genetycznych chorób. Wszystko wskazuje na to, że ich katusze będą trwać aż to momentu, gdy pod czujnym i bezradnym okiem lekarzy dokonają swoich kilkudniowych żywotów. Jedno z takich schorzeń nazywa się płód arlekin. Dotknięte chorobą ciało pokryte jest zgrubiałymi segmentami skórnymi w kształcie rombów i prostokątów, poprzecinanymi szczelinami, odsłaniającymi żywą tkankę. Płód doznaje niewyobrażalnego bólu, a lekarze nie mogą nic zrobić, gdyż niemożliwe jest podanie leku przeciwbólowego przez nakłucie igłą dotkniętej chorobą skóry. Nie można tego zrobić przez usta z powodu wywiniętych warg. Nie można podawać jedzenia, a więc płód umiera zwykle po kilku dniach z głodu lub wycieńczenia bólem.
Dla „obrońców życia” cierpienie takiego organizmu nie ma jednak większego znaczenia. Wisząca gałka oczna, mózg wyzierający ze zdeformowanej czaszki czy rozszczepienie twarzy nie usprawiedliwiają według nich dokonania zabiegu usunięcia ciąży. Dziecko ma doznać cudu narodzin, przejść przez piekło i poczekać aż pan bozia zabierze do nieba. Musi być chronione przed pomysłami „morderców” czyli osób skłonnych ukrócić jego męki.
Kokietliwe barbarzyństwo, które umościło się na szczycie państwowej władzy chce urzeczywistnić te wszystkie koszmarne wizje, niosąc na sztandarach „poszanowanie dla życia”. Entuzjastą cierpienia kobiet i płodów jest zawiadujący całą bandą Jarosław Kaczyński. Dla prezesa „jako katolika” męczarnie innych są w tym wypadku oczywistym wyborem etycznym. W podobnym tonie wypowiada się również jego podwładna, Beata Szydło. Nie mam wątpliwości, że nie chodzi im o czyjekolwiek dobro. Po prostu realizują swój polityczny cel i organizują społeczeństwo wokół zawołania walki z „cywilizacją śmierci”. Nie mają natomiast najmniejszych skrupułów by w imię kościółkowego dogmatyzmu fundować mordęgę tym, którym nie pozostawiają wyboru. Tchórze i łobuzy.