„Nie bójmy się ludu, przestańmy się go brzydzić” – mówi Piotr Ikonowicz. Samo to zdanie z wielu przyczyn mnie drażni – przede wszystkim tworzy bowiem podział na tych, do których się zwraca, a tych, których ci pierwsi się podobno brzydzą. Podział sztuczny i nieprawdziwy.
Jest w nim coś z wypowiadanej przez Ryszarda Kalisza frazy „kocham kobiety” – niby kobiety powinny się cieszyć, ale jednak brak rozróżnienia na kobiety mądre i głupie, patrzenie na nie jak na jednolity zbiór, przeznaczony do kochania przez Kalisza, mnie jako kobietę obraża i irytuje, bo pobrzmiewa w nim w gruncie rzeczy obraźliwe lekceważenie i przedmiotowe traktowanie. Wyobrażam sobie, że kasjerkę w hipermarkecie, która przeczyta, że jako członkini proletariatu należy do tej samej grupy co Sławomir Izdebski i że prawdopodobnie cechuje ją homofobia, seksizm, nacjonalizm czy głupi antykomunizm, również może miłość Ikonowicza drażnić. Co więcej, lider RSS wysyła tej kasjerce, którą niby chce wystawić na listę, jasną informację, że jej interesy jako kobiety, którą być może molestuje szef, czy też o jej interesy jako lesbijki, którą przecież może być (pochodzenie klasowe nie ma wpływu na orientację seksualną), go nie interesują. Że prawdziwy lud szczypie kobiety w tyłek, on ten lud kocha i nie zamierza go zmieniać, żeby nie wyjść na inteligencika i przedstawiciela elit.
Tymczasem elity polityczno-kulturalne w Polsce, czy też przynajmniej duża ich część, mająca mocną reprezentację w mediach, są znacznie bardziej konserwatywne niż szary obywatel, który zazwyczaj nie ma w ogóle czasu zastanawiać się na kwestią ideologii gender czy też nad tym, jaką rolę w historii odegrali żołnierze (prze)wyklęci. Ma to, mówiąc obrazowym i ludowym językiem, w dupie – w przeciwieństwie do polityków PiS, klasycznych przedstawicieli wielkomiejskiej inteligencji. Nie ma w dupie tego, na jakiej pracuje umowie, dlaczego nie może dostać kredytu na mieszkanie, czemu z jego miejscowości zniknął ostatni PKS, czemu obiad w stołówce szkolnej jego córki nagle zaczął kosztować dwa razy więcej, a on nie ma pojęcia, jak w tym wszystkim poradzić sobie z tym, że jego stara matka już nie radzi sobie sama. Często oczywiście udziela błędnej odpowiedzi na te pytania – uważa, że jego sytuacji winni są Żydzi (na szczęście coraz rzadziej) albo ZUS, fiskus i złodziejskie państwo (na nieszczęście coraz częściej). Wydawałoby się, że rolą lewicy jest stawianie własnych tez, tłumaczących ten stan rzeczy – ponieważ tylko odnajdując przyczynę, można wymyślić receptę, a następnie wkluczanie ludzi do ruchu, w którym będą walczyć o swoje interesy zgodnie z przyjętymi założeniami.
I tego Ikonowicz się zrzeka, składa broń. Chce wejść w sojusz ze Sławomirem Izdebskim, z którym łączy go w zasadzie wyłącznie gniew i sentyment do słowa „lud”, za który to lud zresztą Izdebskiego ciężko uznać – jest raczej drobnym biznesmenem-politykiem z brzydkimi nacjonalistycznymi ciągotami i PiS-owskim epizodem, który zaledwie kilka miesięcy temu mówił, że „nie wstydzi się Korwina”. Dostrzeganie w nim emanacji „ludu” jest niestety przejawem naiwnej chłopomanii, o którą nie podejrzewałabym tak doświadczonego i rozumiejącego rzeczywistość człowieka, jak Piotr Ikonowicz. Wiadomo, że to porozumienie nie pozwoli na postawienie jasnej tezy o tym, gdzie leżą przyczyny wyzysku i dlaczego państwo nie działa tak, jak powinno. Wiadomo, że Izdebski ma swoją, zupełnie inną, wizję tego, dlaczego jest źle i co należy zrobić, żeby było lepiej i że w ramach tego sojuszu nie będzie możliwa praca na rzecz tych wartości, które na początku swojego tekstu wymienia Ikonowicz – zamiast tego pojawią się zapewne hasła o obronie „prawdziwej polskości”, a pewnie też o „złodziejskim państwie”. Zamiast tworzyć własną narrację, Ikonowicz jest gotów przyjąć każdą, która pozwoli mu gdzieś pójść z „ludem” – w tym przypadku ludem całkowicie wyobrażonym – pod rękę.
Co więcej, tworzony przez niego podział na inteligencję i „prostych ludzi” staje się coraz bardziej sztuczny. Znam ludzi, z którymi blokuje eksmisje i którzy chodzą z nim na marsze 1-majowe i tworzą RSS. Brak dyplomu nie oznacza automatycznie skłonności do nienawiści wobec mniejszości seksualnych czy narodowych; akceptacja dla udziału Anny Grodzkiej w blokadzie eksmisji na pewno jest większa niż dla jej obecności na politycznych salonach. Z drugiej strony, wielu ludzi, związanych z RSS ma wyższe wykształcenie i/lub pracuje intelektualnie – jak choćby Damian Duszczenko, który regularnie pisuje do Strajk.eu. Dyplom czy wysoki kapitał kulturowy nie chronią w dzisiejszych czasach przed nędzą, problemami z mieszkaniem czy z dostępem do opieki zdrowotnej. „Inteligenccy idealiści” też gdzieś pracują i bardzo często też spotykają się z wyzyskiem – wystarczy spojrzeć, co się dzieje z polską akademią i jakie są obecnie warunki pracy na uczelniach. Coraz więcej ludzi zdobywa dyplomy, które coraz mniej dają szans na godną pracę – czy absolwentkę socjologii, która smaży w McDonald’s kotlety, Ikonowicz uzna za „prostego człowieka” czy za „inteligencję”? Stosowanie podobnych rozgraniczeń staje się coraz bardziej absurdalne. Obrażanie się na Pracowniczą Demokrację, która miała i ma dla Ruchu Sprawiedliwości Społecznej ogromne znaczenie, tworzenie sztucznych podziałów na bardziej i mniej prawdziwy lud, w którym testem jest wąs lub jego brak, to droga donikąd i pozostaje mieć nadzieję, że Ikonowicz, który jest jedną z najważniejszych i najbardziej wiarygodnych postaci na polskiej lewicy, zda sobie z tego sprawę na czas.