Prawo i Sprawiedliwość oświadczyło właśnie, że nie cofnie się przed niczym na drodze do wprowadzenia w Polsce państwa wyznaniowego. Za bełkotem Jarosława Kaczyńskiego o „wyszkolonych”, „niszczących kościoły” przeciwnikach, którzy chcą zlikwidować Polskę, patriotyzm, wszelką cywilizację i zaprowadzić nihilizm kryje się tylko i wyłącznie desperacja człowieka, który nie jest w stanie pojąć tego, że hegemonia kulturowa, którą pragnie narzucać jest polskiemu społeczeństwu zwyczajnie obca, a cała jego radykalnie klerykalna krucjata ideologiczna z góry jest już skazana na porażkę.
Zryw, który widzimy, nie jest sterowany przez żadną partię, ani nawet jakąkolwiek organizację. Mamy do czynienia z w pełni oddolnym i masowym buntem, który wymierzony jest przeciwko fundamentalistycznie religijnej i nacjonalistycznej ofensywie ideologicznej.
Marzeniem Kaczyńskiego jest wprowadzenie w Polsce stanu kościelnej dyktatury egzekwowanej przy pomocy pięści i odpowiednio zmodyfikowanego (dowolnie wręcz dopasowanego) prawa. Tego nie chce jednak nikt za wyjątkiem wąskiej grupy zwolenników PiS-u i skrajnie prawicowego kościoła. Prezes PiS walczy o sprawę, która nie ma prawa się wydarzyć. Nie w środkowej Europie, nie w XXI wieku i już na pewno nie w czasach, kiedy zbiorowa świadomość kształtowana jest przez postępowe media, a nie wcale faszyzujące interpretacje Biblii, kazania Rydzyka, czy omamy Jędraszewskiego i Czarnka.
Depozyt moralny? Moralność w depozycie!
Kościół zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jest „depozytem moralnym” i jedynym dostępnym ludzkości etycznym kierunkowskazem. Mówimy o tym samym kościele, który: aktywnie kryje przypadki pedofilii pośród księży, wielokrotnie wspierał krzywdzące dla kobiet zmiany w prawie i ataki na społeczność LGBTQIA+ i który jest jednocześnie beneficjentem ogromnych dotacji z budżetu i największą w Polsce korporacją, a także największym posiadaczem ziemskim. Polski kler nie jest żadnym skarbcem moralności, lecz grupą, która ze swej moralności zrezygnowała.
Nawet pandemia nie skłoniła polskich duchownych do aktywnego wstępowania w szeregi wolontariuszy, czy tworzenia awaryjnych kościelnych placówek zdrowia (które swego czasu były jednym z powodów do dumy dla kościoła). Polski Kościół katolicki nie tylko nie jest kościołem misyjnym, transparentnym, szanującym zasady państwa prawa, czy kościołem skromnym, ale zachowuje się też niczym rasowy polityczny okupant i rzeczywisty zwierzchnik sił rządowych. Wzywa do ukorzenia się, nie podejmuje żadnych prób dialogu i w pełni odpowiada mu wprowadzanie zasad religijnych przy pomocy państwowej przemocy i przepisywanego na siłę prawodawstwa. Kler to najlepiej dotowana, najszerszej obecna i bardzo aktywna policja ideologiczna.
O religijnym ideologicznym aparacie państwa Louis Althusser pisał swego czasu, że jest tym, który dominuje w czasach przedkapitalistycznych (w średniowieczu). W Polsce kościół zachował tę decydującą funkcję aż do czasów współczesnych. Niczym niepodległości pragnie jej bronić także wyhodowany przez kler PiS. I właśnie dlatego koniecznym punktem na drodze do postępu jest eliminacja politycznych wpływów i specjalnych przywilejów ekonomicznych kościoła.
Demonstrujące kobiety i sojusznicy są tego całkowicie świadomi. Stąd szokujące dla kleru protesty pod kościołami czy nawet w samych kościołach, albo manifestacyjne wystąpienia przeciwko duchowym i ich hipokryzji. M.in. dlatego do demonstracji dochodzi też w mniejszych miejscowościach, gdzie klerykalna okupacja ma się najczęściej jeszcze lepiej niż w większych miastach. Krzyk młodych kobiet ze Szczecinka jest krzykiem wszystkich nieuprzywilejowanych kobiet, które prawicowy kler przymuszał do cierpienia.
Nie mamy do czynienia z klasową walką o własność i rewolucją. Te protesty to pierwsza poważna polska walka o oświecenie.
A to ono jest podstawowym budulcem dla krystalizowania się nowoczesnych podmiotowości klasowych. Bez zwycięstwa w tej walce nie będzie żadnego nowego otwarcia. Jeśli protest nie wygra, to polski kapitalizm jest gotów do reszty i na trwałe osunąć się w katoprawicowy ciemnogród; z nową inkwizycją tropiącą homolobby, satanistów, feministki, czy lewactwo w szkołach i na uczelniach.
Jarosław Kaczyński nie jest też żadnym Wojciechem Jaruzelskim, tylko miniaturową wersją Augusto Pinocheta. I tak samo jak jemu marzy mu się kościelna dyktatura z dekalogiem w roli instrukcji dla policji, a do tego bezwzględny wolny rynek i państwo, które koncentruje się na finansowaniu wojska i służb partyjnych. To samo państwo ignoruje oczywiście publiczną opiekę zdrowotną, czy publiczny system edukacji. Ta sama filozofia oszczędzania na zdrowiu i życiu ludzi pracy stoi też np. za decyzją o niezawieszaniu zajęć lekcyjnych mimo bicia przez Polskę kolejnych rekordów zakażeń. To klasyczny, krwawy i klerykalny neoliberalizm, który znajduje się na prostej drodze do ustanowienia policyjnej dyktatury.
Ten sam rząd odpowiada dziś za paraliż polskiego systemu ochrony zdrowia i za konieczność tworzenia szpitali na stadionach. Wieloletnie oszczędzanie na dobru wspólnym doprowadziło do notowanego właśnie w Polsce tygodniowego rekordu zgonów. Rządzący mają na rękach krew i próbują się jej pozbyć, zwalić własną winę na innych i przepchnąć kontrowersyjne reformy pod osłoną stanu pandemicznego. To właśnie popycha ich w kierunku eskalacji konfliktu. Powoli zbliżamy się już zresztą do punktu bez powrotu. Już teraz spora część spośród polityków obozu rządzącego do tego stopnia obawia się konsekwencji za swoje dotychczasowe czyny, że jest gotowa trwać przy Jarosławie Kaczyńskim niezależnie od tego, co powie.
Jak NIE kontrolować żywiołowych protestów
Duża część protestujących (i społeczeństwa) jest dziś znacznie odważniejsza od ogromnej części z „zawodowych” organizatorów i polityków. I tak np. protesty w kościołach są całkowitym ewenementem, który wynika wprost z dynamiki oddolnego gniewu.
Zawodowi działacze i politycy są często wychowani i ukształtowani przez realia, którym dziś przeciwstawiają się ulice. I pamiętajmy o tym, że znaczna część „opozycji” nigdy nie sięgnęłaby po odważniejsze sposoby wyrażania politycznego niezadowolenia. Dlatego nie musimy słuchać się dziś tych, którzy uczęszczali na biskupie przyjęcia, podporządkowywali swoją politykę kościelnym interesom, czy ignorowali potrzebę laicyzacji polskiego państwa. Treścią strajku kobiet jest gniew spauperyzowanych, ubezwłasnowolnionych i traktowanych przedmiotowo polskich kobiet, które padły ofiarą polskiego mariażu tronu i ołtarza. Teraz w imię wartości prawicowego kleru mają rodzić skazanych na śmierć i cieszyć się, że ich cierpienie i traumy przyniosą radość głęboko wierzącym.
Obecne protesty to żywiołowy gniew i spontaniczne wystąpienie mas, którego na szczęście nie da się zaplanować, czy opanować. To rewolta w duchu Róży Luksemburg: nieprzewidywalna, posiadają własną mądrość, spontaniczna i niepoddająca się kontroli zachowawczych grupek, które pragną udusić wszelki spór kawiarnianym spokojem i dyskusją panelową (w czasie której oprawcy dostaną tyle samo czasu, co ich ofiary).
Najwięcej świeżego gniewu jest dziś w miejscowościach, które przez cała lata były kneblowane i duszone pod naporem prawicowej indoktrynacji. Mieszańcy małych miasteczek byli strukturalnie zmuszeni do głosowania na prawicę, która dawała im jakiekolwiek nadzieje na nieneoliberalny los. W zamian dostawali jednak neoliberalizm + klerykalizm. A teraz okazuje się jeszcze, że ta sama władza, która obiecywała stać się rzecznikiem wykluczonych, ma jeszcze dodatkowo w pogardzie los wszystkich nieuprzywilejowanych i niezamożnych kobiet. Nagi stał się klasizm niespotykanych wręcz rozmiarów. I to on budzi małe miasteczka i miejscowości, gdzie cywilizacyjny regres w ciemnogrodzki klerykalizm jest najbardziej i najdotkliwiej odczuwalny.
Protestu o żywiołowej naturze nie można kontrolować metodami partyjnymi. Zryw o charakterze masowym ma właśnie tę siłę, że reprodukuje się sam, a kolejne grupy i organizacje powinny jedynie dołączać do niego i rozpalać ogień protestów w kolejnych punktach.
Nie ma jednego dobrego, właściwego scenariusza dla walk o prawa kobiet. Trzeba też z góry przygotowywać się na perspektywę długiej i rozłożonej w czasie konfrontacji. To może być długi marsz o prawa kobiet i równie długa walka. Usieciowienie protestu i zawiązanie stałych grup koordynacyjnych w wielu miejscowościach jednocześnie może okazać się znacznie ważniejsze (i bardziej decydujące) od kolejnych pikiet pod samym sejmem.
Blokady dróg, blokady komunikacji miejskiej, czy demonstracje pod kościołami, to metody protestu, które są dużo bardziej uciążliwe i trudne do zduszenia niż pojedyncze manifestacje w dużym mieście.
To właśnie rozproszonego, chaotycznego protestu prawicowa władza boi się najbardziej. I dlatego tak bardzo zależy jej na porzuceniu walki pod polskimi kościołami – natomiast z oblężeniem sejmu łatwo sobie poradzą, często już w historii je przerabiali.
W przypadku rozlanych oraz bardzo długotrwałych protestów mamy też do czynienia z upodmiotowieniem wielu równorzędnych ośrodków oporu, a nie sztuczną centralizacją i zawężeniem pola walki do konfliktu w samej stolicy. Postacie, którym wydaje się, że są liderkami wszystkich kobiet będą oczywiście dążyły do tego, by protest stawał się coraz bardziej ukierunkowany i jednostronny. Ale nie taka jest prawdziwa natura ogólnonarodowego i żywiołowego zrywu.
Mniejsze ośrodki protestu muszą wypracowywać własne postulaty i nie poddawać się wielkomiejskiej dyktaturze. Protesty w wielkich miastach były już przerabiane i nie są czymś, na co system nie byłby gotowy. Uparte koncentrowanie energii mas na jednym podpunkcie i postulacie może też doprowadzić do szybkiego wygaśnięcia zainteresowania protestem ze strony mniejszych miejscowości, ponieważ staną się one wykluczone, uprzedmiotowione przez stolicę (jak przez PiS) i odcięte od możliwości samodzielnej ekspresji swego gniewu.
Historia rewolucji i walk politycznych uczy nas przede wszystkim tego, że jedyną prawdziwie skuteczną bronią dla tych, którzy sprzeciwiają się rządowej polityce są: 1) paraliżujące gospodarkę i dobrze zorganizowane strajki, 2) maksymalnie uciążliwe blokady i 3) długotrwałe, ponawiane z uporem przedsięwzięcia, które zaburzają funkcjonowanie aparatu państwowego i uniemożliwiają mu udzielenie skonsolidowanej odpowiedzi.
Jeśli za sprawą grupki organizatorek_ów protest wciąż dryfował będzie w stronę „KOD-ziarskiego” happeningu i spokojnego kręcenia się pod sejmem w czasie obrad, to energia szybko z niego uleci. Gdy nie ma atmosfery politycznej walki, to polityczna walka ustaje. Sejm jest zaś miejscem debaty nad klasowym konsensusem, a nie kuźnią społecznego gniewu. Tymczasem rządząca prawica już ma gotowego prezydenta i jego awaryjne, „kompromisowe” rozwiązanie, by jeszcze dodatkowo zgasić entuzjazm i błyskawicznie wykruszyć szeregi protestujących.
Bycie tam, gdzie rząd się ciebie spodziewa i samo spacerowanie z transparentami jest niestety drogą ku klęsce.
Dla żywiołowego protestu dużo ważniejsze jest tworzenie jak najliczniejszych komórek organizacyjnych i oddanie sterów spontanicznym, oddolnie zaangażowanym masom. To, że zupełnie inny wektor nadają temu protestowi wąskie grona, które pragną szybko go scentralizować i podporządkować na rzecz swych doraźnych taktyk, to niestety krok ku załamaniu się oddolnego entuzjazmu. Hasła i rzeczywisty program protestu również muszą powstawać w sposób przejrzysty, transparentny i z uwzględnieniem demokratycznych procedur. Chwila z którą żywiołowy protest zaczyna się alienować, centralizować i służyć tylko dla celów wąskiej grupy – zamiast być wielką, równościową falą dla różnorodnych, oddolnych przedsięwzięć – jest z reguły początkiem jego końca.
Niezdolni do rządzenia
Wszystko wskazuje na to, że obecny rząd nie jest już zdolny pełnić swojego społecznego mandatu. Władza, która wzywa do eskalacji ideologicznej wojny i której realny przywódca określa oponentów politycznych mianem „wyszkolonych” zdrajców Polski, to władza, która utraciła opanowanie umysłowe. Deklaracje i odezwy Jarosława Kaczyńskiego to wprost realne zagrożenie dla bezpieczeństwa, zdrowia i życia setek tysięcy protestujących.
Eskalacja pandemii, brak odpowiednich środków na system ochrony zdrowia, chaotyczne i nieodpowiedzialne zarządzanie zamykaniem poszczególnych gałęzi gospodarki, czy mobilizowanie zwolenników do walki z dehumanizowanym przeciwnikiem… To wszystko objawy kompletnej utraty kontaktu z rzeczywistością.
Jarosław Kaczyński jest dziś zdesperowanym, cierpiącym na polityczną pomroczność jasną dyktatorem, który poza skrajnie prawicowym klerykalizmem widzi już wyłącznie spiski, „lewicowy faszyzm”, „nihilizm”, czy „brudne interesy Nowaka”.
Polska potrzebuje awaryjnego rządu ocalenia narodowego, a Jarosław Kaczyński i resztki wiernej mu sekty potrzebują pilnej pomocy, której początkiem będzie zderzenie z rzeczywistością. Ich wizja świata i plan radykalnie-katolickiej rekonkwisty Polski, Europy i świata to mrzonka prosto z wyobraźni szaleńców od wiary w płaską ziemię, czy szkodliwość sieci 5G.
Rząd, który całe pół roku zmarnował na toczenie wojen ideologicznych nie zmądrzeje. Ludzie, którym wydaje się, że są wybrańcami i Sobieskimi spod Wiednia nie są w stanie realizować odpowiedzialnej polityki społecznej, czy zdrowotnej. Pandemia, kryzys gospodarczy… Jesteśmy dziś kompletnie bezradni. A to dlatego, że staliśmy się zakładnikami średniowiecznego katopatriatchatu, który abortować należało już dawno temu. Lepszego momentu nie będzie.