Państwa europejskie nadal dyskutują o tym, kto jest w stanie przyjmować uchodźców, ilu ich będzie i na jakich warunkach. Sąsiadująca z Syrią Jordania uchodźców wpuszcza, ale ich sytuacja pozostaje tragiczna.
Od początku wojny domowej w Syrii do siedmiomilionowej Jordanii uciekło 1,4 mln Syryjczyków. Na syryjsko-jordańskiej granicy płotów nie ma – początkowo uciekinierzy bez problemu znajdowali schronienie, osiedlając się albo w miastach, albo, w najgorszym wypadku, w dwóch otwartych przez państwo obozach dla uchodźców. 700 tys. uchodźców otrzymuje regularną pomoc z odpowiedniej agendy ONZ. Jordania, w odróżnieniu od Turcji, nie może jednak liczyć na subsydia z Unii Europejskiej. Rząd chciałby udzielać uchodźcom pomocy, ale coraz gorzej wytrzymuje to krajowa gospodarka.
Aby obywatel Syrii mógł legalnie podjąć pracę w Jordanii, potrzebuje wartego 700 dinarów jordańskich (ok. 985 dolarów) zezwolenia, które powinien opłacać pracodawca – w praktyce ciężar ten zrzucany jest na pracownika. W rezultacie uchodźcy albo nie pracują w ogóle, albo szukają zatrudnienia na czarno, utrzymując się z resztek przedwojennych oszczędności. Za kilka lat według wszelkiego prawdopodobieństwa będą armią zdesperowanych nędzarzy.
Jeszcze tragiczniejsza jest sytuacja tych uchodźców, którzy żadnych oszczędności nie mieli. 20 tys. z nich mieszka w blisko 400 nielegalnych obozowiskach w dolinie Jordanu, pozbawionych podstawowych udogodnień. 91 obozów zostało objętych popieką UNICEF-u, który dostarcza wodę i zapewnia podstawową naukę dzieciom. Niektórzy uchodźcy dostają jeszcze niewielkie paczki żywnościowe. Niezależnie jednak od tego, aby przetrwać, mieszkańcy nielegalnych obozowisk – dorośli i dzieci – muszą pracować, oczywiście na czarno, u jordańskich rolników. Za 14 godzin na polu dostają ok. 5 dinarów.
[crp]