Brazylijski Senat pod naciąganym pretekstem usunął Dilmę Rousseff z urzędu prezydenckiego. Do końca tej kadencji władzę już formalnie przejął jej polityczny wróg Michel Temer. Triumfują prawicowe media.
Według lewicowych komentatorów w Brazylii wczoraj dokonał się po prostu parlamentarny zamach stanu. Po kilkumiesięcznej kampanii ataków na Dilmę Rousseff, zarówno ze strony konkurencyjnych polityków, jak i mediów (niemal w całości niechętnych Partii Pracujących) Senat przegłosował impeachment 61 głosami przeciwko 20. Głosujący uznali, że Rousseff była winna maskowania wielkości deficytu państwowego i manipulowania budżetem. Operacji takich dokonywał każdy w historii prezydent Brazylii. Prawica nie znalazła jednak żadnego lepszego pretekstu, by uderzyć w przywódczynię Partii Pracujących.
Przesłuchanie prezydent miało tragikomiczny przebieg: wnioskująca o jej usunięcie z urzędu senator Janaina Paschoal twierdziła, że jej działania miały boską inspirację. Inni głosujący za impeachmentem usiłowali zrzucić na Rousseff całą winę za trudności gospodarcze Brazylii, zupełnie jakby głowa tego państwa jednoosobowo decydowała o koniunkturze na światowych rynkach, cenach ropy, żelaza czy soi i produktów rolnych. Jeszcze bardziej wstrząsające jest to, że lewicową prezydent za nieprawidłowości budżetowe usunęli z urzędu senatorowie, na których w ogromnej części ciążą zarzuty korupcyjne. Dilmie Rousseff nikt takich zarzutów nie postawił. Tak jak swojego czasu nie znała granic brutalność prawicowych junt Ameryki Południowej, tak obecnie bezgraniczny jest cynizm tamtejszych „demokratycznych” partii o takim profilu.
Rządy Partii Pracujących pozwoliły 40 mln Brazylijczyków wydostać się ze slumsów i zacząć w miarę normalnie żyć. Kryzys gospodarczy sprawił jednak, że znaczna część społeczeństwa straciła do nich zaufanie. Sukcesy lewicy przyćmił także skandal korupcyjny w państwowym koncernie Petrobras; dominujące na krajowym rynku prywatne media zadbały o to, by Brazylijczycy zapomnieli, że uwikłani byli w niego politycy wszystkich partii. Podział w brazylijskim społeczeństwie od dawna nie był tak głęboki – gdy w zamożnych dzielnicach miast świętowano, wyborcy lewicy wyszli na ulice. Na ulicach Rio de Janeiro i Sao Paulo od trzech dni demonstrują zwolennicy Rousseff, doszło do starć z policją. Protestują nie tylko przeciw impeachmentowi, ale i przeciwko programowi „reform”, jaki głosi Michel Temer. Na pierwszych miejscach w nim jest prywatyzacja i cięcie wydatków na cele socjalne. Kto uwierzył, że pod rządami prawicy zwykłym Brazylijczykom będzie lepiej, już wkrótce gorzko się rozczaruje.