„Znając Wałęsę, wystarczyło, że obiecali mu za wywiad pieniądze” – prychnął na Twitterze Rafał Ziemkiewicz. „Gdy udziela się wywiadu rosyjskim mediom państwowym, czyli bliskim Kremlowi, trzeba być do bólu precyzyjnym” – napisał z drugiej mańki Roman Imielski w „Wyborczej”.
Zarówno pierwszy, jak i drugi komentarz byłby zrozumiały, gdyby został wypowiedziany przez ucznia szkoły średniej idącej nowym programem minister Zalewskiej, a nie przez ludzi obracających się na rynku medialnym od lat. Tak to bywa w kapitalizmie, że osoba ze statusem Wałęsy może zażądać za wywiad ze sobą pieniądza w dowolnej walucie, czy będzie to dolar, rubel, czy ukraińska hrywna. Lech Wałęsa nie ma jednak fetyszu pieniądza, a fetysz bycia prorokiem Izajaszem. Poszedł więc do medium, które w jego mniemaniu w większym stopniu zapewniło mu ten status niż media rodzime.
A dlaczego właściwie powinien być przy tym „do bólu precyzyjny”, bardziej na przykład niż przy wywiadzie z „Wyborczą”, czy „Dużym Formatem” również nie udało mi się dowiedzieć. Poziom precyzji wypowiedzi Lecha Wałęsy jest znany od lat i pozostaje mniej więcej na stałym poziomie ogólności – można traktować je jako gotowe bon moty, można też wziąć za dobrą monetę pod warunkiem, że sztab zawodowców przekuje je później na konkretne polityczne propozycje (co już zresztą przerabialiśmy). Jeżeli zaś komentatorów od lewa do prawa nie przestaje dziwić fakt, że rosyjskie medium pyta Wałęsę głównie o stosunki polsko-rosyjskie, to gratulacje, może niedługo wynajdą koło.
Co właściwie powiedział Wałęsa w wywiadzie dla Sputnika, wchodzącego w skład agencji RIA Novosti? Włożył łyżkę miodu (Władimir Putin to mądry człowiek, Jelcyn był otwarty jak mało kto), łyżkę dziegciu (Rosja nigdy nie wyspowiadała się ze swoich historycznych win, cierpi na kompleks dawnego hegemona, który nie do końca odnajduje się we współczesnym świecie) i podlał wszystko sosem autoreklamy (ja to wszystko jeszcze w łonie matki przewidziałem, gdybym nie przegrał z Kwaśniewskim a wy byście mnie wszyscy słuchali, to zbawiłbym świat). Cały Wałęsa. W jego wywodach pobrzmiewają echa słusznego skądinąd rozgoryczenia na to, że kiedy stawiał trafne akurat diagnozy, Polska nie chciała słuchać. Ale również nie jest to jakiś nowy ton słyszalny w jego wypowiedziach.
Jego wywiad oceniam jako prztyczek w nos opozycji, która wprawdzie chętnie bierze Wałęsę na sztandary i ubiera go w koszulkę z napisem „konstytucja”, ale w rusofobicznym zacietrzewieniu idzie ramię w ramię z rządzącymi. Łącznie z sugestiami, że jak dziś pójdziesz porozmawiać z dziennikarzem z Moskwy, to znaczy, że jesteś trollem i trafisz na indeks Oka.press, a jak jutro wpadnie Władimir Putin i zrobi czwarty rozbiór Polski, to będzie twoja wina. To opozycja chciałaby grać ile wlezie twarzą i Noblem Wałęsy, ale nie musieć słuchać jego głosu ani zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie gada do sensu.
Ps. Ciekawy eksperyment wychodzi, kiedy pod słowo „Rosja” podstawi się w wywiadzie Wałęsy nazwę innego kraju. Weźmy kraje byłej Jugosławii. Prezydent Serbii jest mądrym człowiekiem. Aleksandar Vučić jest politykiem kontrowersyjnym, ale dość prężnie zarządza tym, co pozostało Belgradowi z czasów danej świetności. Owszem, Serbia nadal myśli jak hegemon, którym jeszcze do niedawna była na Bałkanach. Nie wyspowiadała się do końca ze swoich zbrodni, ten proces ciągle trwa, idzie opornie, napotyka wiele historyczno-politycznych niuansów. Czy autor tej uproszczonej, choć zgodnej z faktami, diagnozy, zasłużyłby na miano serbskiego trolla?