Prezydent Andrzej Duda spędził cały dzisiejszy dzień w Trójmieście: przemawiał na pogrzebie trzech komandorów-ofiar sfingowanego procesu przed stalinowskim sądem, złożył kwiaty pod pomnikiem Antoniego Browarczyka, zastrzelonego podczas manifestacji w stanie wojennym, odsłonił patriotyczny ołtarz w kościele św. Brygidy. Pod pomnikiem serdecznie pozdrowił kibiców Lechii Gdańsk, w kościele opowiadał o Janie Pawle II, za sprawą którego zrodziła się „Solidarność”, bo dzięki jego pielgrzymce my, Polacy, mówił, „zobaczyliśmy, że myślimy tak samo, i zobaczyliśmy, że to samo jest dla nas ważne”. W domyśle: wszyscy pojęliśmy, że trzeba zerwać się do walki z komunizmem, bo przecież nikt z Polaków nic tzw. realnemu socjalizmowi nie zawdzięcza i nikt, nawet w małej części, tego systemu nie popierał. Przecież (to znowu cytat) „nikt nie powie, że tamta Polska była Polską niepodległą”.
I tak, jako że niezłomny prezydent wszystkich Polaków poświęcił cały dzień na symboliczną walkę z komuną, zabrakło mu już czasu i chęci, by należycie odnieść się do innej rocznicy. 95 lat temu zginął w zamachu pierwszy polski prezydent Gabriel Narutowicz. Duda polecił zaniesienie wiązanki na grób, a na stronie prezydenta pojawiła się informacja: „Gabriel Narutowicz został zastrzelony w zamachu kilka dni po swoim zaprzysiężeniu na urząd prezydenta w 1922 r. w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie”. Niezbędne minimum; co innego, gdyby Narutowicza zastrzelił jakiś, jak się dziś mówi, lewak. Wtedy byłaby i odpowiednia oprawa rocznicy, i multum komentarzy w prawicowych mediach, tyleż żałobnych, co pełnych odniesień do dnia dzisiejszego i ostrzeżeń przed czerwoną przemocą.
Niestety było dokładnie odwrotnie: trzy strzały do Narutowicza oddał nacjonalista Eligiusz Niewiadomski, który potem ze szczegółami tłumaczył motywację swojego czynu, nie zostawiając w tej sprawie cienia wątpliwości. Tak samo, jak wątpliwości nie mają historycy, wskazując, że do sięgnięcia po pistolet zachęciła malarza i narodowego aktywistę wściekła antyprezydencka nagonka rozpętana przez prawicę. Zanim Niewiadomski strzelił, endecja zdążyła okrzyknąć wybór prezydenta zdradą narodową. Chrześcijański Związek Jedności Narodowej – obwieścić, że konieczna jest walka w obronie narodowego charakteru państwa polskiego. Generał Józef Haller, obecnie też bohater narodowej prawicy – kilkakrotnie podburzać tłumy zwolenników endecji do rozprawienia się z „wrogami”. Nacjonalistyczna prasa – „poinformować”, że prezydenta narzucili Polsce Żydzi, a on sam jest, o zgrozo, nie katolikiem, a ateistą. W samym zaś dniu zaprzysiężenia endeccy bojówkarze urządzili na ulicach Warszawy rozruchy.
To może jednak jakieś ponadczasowe ostrzeżenie byłoby na miejscu? Zarzucanie „zdrady narodowej” komu popadnie dawno już stało się oczywistym „argumentem” w polskiej „debacie politycznej”. Była też bardzo dosłowna propozycja, co robić ze zdrajcami, w postaci happeningu narodowców wieszających portrety polityków PO na szubienicach. Agresywna prasa endecka z lat 20. znalazła godnego kontynuatora w postaci całej palety „niepokornych” tytułów. W atakowaniu prezydenta też ma już praktykę. Andrzej Duda nie musiał być żadnym ateistą ani „kosmopolitą”, wystarczyło, by zawetował dwie wychodzące z jego obozu politycznego ustawy, by wylał się na niego „patriotyczny” ściek.
Brakuje tylko jednego. W 1922 r. najbardziej stanowczy odpór agresywnym nacjonalistom dawała polska lewica. Przeciwko bojówkarzom, którzy w dniu zaprzysiężenia Narutowicza rzucili się na „za mało narodowych” parlamentarzystów i obrzucili śniegiem powóz samego prezydenta, stanęła nie bierna policja, ale pochód pod czerwonym sztandarem, przyprowadzony na Plac Trzech Krzyży przez działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej. Jan Kałuszewski, robotnik niosący sztandar, został przez endeka zastrzelony.
Jeśli dzisiejszej polskiej lewicy brak sił, by jak wtedy mobilizować tysiące ludzi i naprawdę dawać odpór współczesnym nacjonalistom, to nadal ma obowiązek głośno przypominać o tamtych dniach. Inaczej w setną rocznicę śmierci Narutowicza nie przeczytamy na stronie prezydenckiej lakonicznej, ale ciągle jeszcze zgodnej z prawdą notatki, tylko dowiemy się, że „prawdziwy patriota” Niewiadomski poświęcił własne życie – i wybawił Polskę.