Stany Zjednoczone oficjalnie wycofują się z popierania dążeń do rozładowania konfliktu izraelsko-palestyńskiego poprzez utworzenie dwóch państw. Wiemy, że Waszyngton popiera Tel Awiw bez względu na wszystko. Mimo to, wczorajsza deklaracja Donalda Trumpa budzi najgorsze obawy.
Prezydent USA poinformował o zwrocie w bliskowschodniej polityce w typowy dla siebie prostacki sposób. Na konferencji prasowej wspólnej z premierem Izraela Binjaminem Netanjahu oznajmił, że w kwestii uregulowania konfliktu palestyńskiego podoba mu się takie rozwiązanie, które „podoba się obydwu stronom”, on sam zaś „może żyć” z każdą opcją. Dlatego wychodzi z założenia, że porozumienie muszą wynegocjować obie strony, bezpośrednio, zaś Stany Zjednoczone będą tylko „zachęcać do pokoju, i to naprawdę wspaniałego porozumienia pokojowego”.
Problem tylko w tym, że każdy zorientowany w realiach bliskowschodnich wie, jak wyglądają „negocjacje” Izraela z ludności palestyńską od samego początku istnienia tego państwa. Dla Benjamina Netanjahu niewyobrażalne jest nie tylko pogodzenie się z ewentualnym powstaniem niepodległej Palestyny w ramach rozwiązania dwupaństwowego, ale i prawdziwe urzeczywistnienie tzw. koncepcji jednego państwa, która przewiduje przecież, że będzie to państwo demokratyczne i wieloetniczne. Jego rząd w ostatnim czasie ogłosił budowę kolejnych, uznawanych przez organizacje międzynarodowe za nielegalne, osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu. Palestyńczycy nadal będą wypędzani ze swoich domów, na każdym kroku szykanowani, narażeni na przemoc ze strony policji i wojska. Na wspólnej konferencji prasowej z prezydentem USA Netanjahu jednoznacznie stwierdził, że Zachodni Brzeg musi pozostać pod absolutną kontrolą bezpieczeństwa prowadzoną przez jego kraj. Gdzie tu miejsce na „wspaniały traktat pokojowy”?
Idea stopniowego utworzenia dwóch państw od podpisania porozumień z Oslo w 1993 r. była powszechnie uznawanym w społeczności międzynarodowej fundamentem procesu pokojowego w kwestii palestyńskiej. Identyfikowała się z nią również dyplomacja amerykańska. Faktycznie zarówno organizacje międzynarodowe, jak i Waszyngton przymykały oko na systemową dyskryminację Palestyńczyków w Izraelu i kolejne akty przemocy. Po deklaracji Trumpa stojącej już otwarcie w sprzeczności choćby z rezolucjami Rady Bezpieczeństwa ONZ czy niedawnym stanowiskiem sekretarza generalnego tejże organizacji można się jednak spodziewać tylko tego, że będzie jeszcze gorzej.
Tym bardziej, że Trump na słowach poprzestać nie zamierza – na konferencji zapowiedział, że jego kraj przeniesie ambasadę w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy, co również stoi w sprzeczności z dotychczasowym stanowiskiem organizacji międzynarodowych w sprawie statusu tego miasta. Co zaś miał do powiedzenia w głośnej przecież sprawie nowych osiedli? – Chciałbym, żeby wstrzymał się pan z nimi troszeczkę – przyjaźnie poprosił Netanjahu. Komentarz chyba zbędny.