Kim są „wszyscy ludzie (ewentualnego) prezydenta”?
Jest coś na rzeczy w stwierdzeniu Mateusza Morawieckiego, który wybór między Donaldem Tumpem a Hillary Clinton nazwał alternatywą między dżumą i cholerą.
Trump – jeśli wygra – to sprowadzi na Stany Zjednoczone konserwatywną, pryncypialnie chrześcijańską i ksenofobiczną antyuchodźczą dżumę. Będzie to jednak dżuma głównie w lokalnym amerykańskim wymiarze. Koncentrując się na swym własnym kraju, Trump odpuści, co już zapowiedział, wpieprzanie się USA w pozostałe części świata. Nie będzie zatem pompatycznych zachwytów nad kolejnymi bazami US Army w Polsce ani nad rozbudową tarcz nominalnie antyrakietowych. Zapowiada ugodę z Rosją i Koreą Północną, co przyczyni się do światowego odprężenia. Prawdopodobnie Trump oleje też Ukrainę, nie widząc interesu USA w dalszym finansowaniu coraz bardziej upadającego reżimu. Wywoła to niewątpliwie nerwową wściekłość wśród polskich elit. To jednak ich problem. „Treba buło ne liubyty” – jak śpiewano w przedwojennej piosence. Ponadto Trump już zadeklarował swoje niechętne stanowisko wobec tzw. umowy TTIP między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską – ostro krytykowanej przez co bardziej przewidujących analityków. Z kolei jego islamofobia może zepsuć stosunki USA z krajami muzułmańskimi, zwłaszcza z tymi, które wspierają islamskich fundamentalistów.
Natomiast ewentualna prezydentura Hillary Clinton oznaczać będzie kontynuację zarażania świata cholerą z deklarującą sojusznicze lizusostwo Polską włącznie. Będzie następować jeśli nie umocnienie, to przynajmniej kontynuacja polityki umacniania wschodniej flanki NATO, za co będą płacić nie tylko amerykańscy, ale też i nasi rodzimi podatnicy. Jeśli rządzić będzie Clinton, może dojść do wejścia w życie wspomnianej wyżej TTIP ze wszystkimi jej negatywnymi konsekwencjami dla unijnych, ex defintione także polskich, przedsiębiorców i konsumentów. Z kolei rządy Trumpa mogą być o tyle korzystne dla PiS, że nie będzie się on wypowiadał na temat przestrzegania przez Polskę standardów demokratycznych. W odróżnieniu od pani Clinton, która nadal będzie mówić głosem Obamy. Lepsza będzie dla was dżuma niż cholera, panie Morawiecki.
Szykując się do prezydentury, Donald Trump wchodzi zatem w rolę ojca zadżumionych tj. polityków z jego otoczenia dla których jego ewentualne zwycięstwo stanowić będzie dla nich trampolinę, a ściślej mówiąc, trumpolinę do władzy. Na przyszłego wiceprezydenta wyznaczony został gubernator stanu Indiana, Mike Pence. Deklaruje się jako chrześcijanin, konserwatysta i republikanin. Jest znanym przeciwnikiem aborcji nie tylko w słowach, ale i w czynach. Będąc gubernatorem doprowadził do zablokowania programu planowania rodziny. W rezultacie, jak informuje amerykański portal NBC, by dotrzeć do ginekologa, wiele kobiet musi odbyć podróż około 50 mil. Na temat aborcji kandydat na wiceprezydenta wypowiada się w stylu prof. Chazana twierdząc, iż jej zakaz oznacza zastosowanie „wszechstronnych środków afirmujących wartość ludzkiego życia”. Przysłużył się też do zamknięcia ośrodków badania HIV skutkiem czego chorobą tą zostało zainfekowanych 4 300 mieszkańców Austin, co stanowi niemal 3,5 proc. całej populacji przy średniej dla USA na poziomie niecałych 0,4 proc. W Polsce niechybnie otrzymałby resort zdrowia. Ponadto w swoim stanie wprowadził w życie akt prawny dotyczący tzw. odnowy religii, prowadzący de facto do dyskryminacji osób o odmiennej orientacji seksualnej. Wypowiedział się też przeciwko wcielaniu gejów do wojska, ponieważ ich obecność tam zagraża spoistości sił zbrojnych.
Skrytykował wprowadzony przez obecnego prezydenta system ubezpieczenia zdrowotnego tzw. Obamacare, porównując go do zamachu terrorystycznego z 11 września, za co później przepraszał. Występuje też przeciwko globalnemu ociepleniu, uważając, że jest to mit służący jako pretekst do podwyższania podatków i wprowadzaniu centralistycznych rządów. Pence jawi się jako wielki przyjaciel Izraela, co w amerykańskich elitach stanowi normę. Nie ogranicza się jednak do słów. W swoim stanie zakazał prowadzenia biznesów z firmami bojkotującymi Izrael. Zadziwiającą konsekwencję przejawia natomiast w kwestii muzułmańskich uchodźców. Z jednej strony nie popiera Trumpa w jego planach co do wydalania uchodźców z terenu Stanów Zjednoczonych, z drugiej zaś zakazał wprowadzania uchodźców z Syrii na obszar stanu Indiana po to, aby – jak się wyraził – zapewnić bezpieczeństwo kibiców koszykówki tworzących tzw. ruch Hoosiers. Innymi słowy: uchodźcy mogą sobie przebywać w USA byle nie w jego stanie. W Polsce nie ma urzędu
wiceprezydenta. A szkoda, gdyż ewentualny zastępca Andrzeja Dudy doskonale by się rozumiał ze swoim amerykańskim odpowiednikiem.
Zanim Mike Pence został oficjalnie namaszczony na personę nr 2 w amerykańskim establishmencie, w tamtejszej prasie pojawiały się spekulacje co do ewentualnych innych kandydatów. Za jednego z nich uważany był Bob Corker, senator ze stanu Tennessee. Podobnie jak Pence, jest on przeciwnikiem aborcji, jednak nie od zawsze. Podczas swojej pierwszej kampanii wyborczej do Senatu w 1994 r. twierdził, że rząd nie powinien wtrącać się do indywidualnego prawa do aborcji. Obecnie natomiast uważa, ze życie ludzkie zaczyna się od momentu poczęcia. Przed kilkunastoma laty został oskarżony o sprzedaż chronionych terenów sieci Wal-Mart pod budowę centrum handlowego.
W odróżnieniu od innych pretendentów, Corker jest znany w Polsce – przynajmniej tym telewidzom, którzy oglądali wywiad z nim w TVN24. Wychwalał tam ustalenia warszawskiego szczytu NATO co do wzmocnienia tzw. wschodniej flanki, choć to prezydent z konkurencyjnej formacji był tu osobą wiodącą. Świadczy to o tym, że amerykańskie interesy geopolityczne stoją niewątpliwie ponad partyjnymi podziałami. I wybieraj tu człowieku. Wśród serwowanych przez Corkera propagandowych sloganów na uwagę zasługuje jedna jego błyskotliwa wypowiedź. Zapytany, czy Rosja stanowi największe zagrożenie dla Zachodu odparował, że zagrożeniem takim „jest sam sojusz, ponieważ nie ma chętnych do wypełniania zobowiązań”. Teraz już wiemy przed kim mamy się bronić. Nie przed Rosją, lecz sami przed sobą.
W gronie kandydatów do wiceprezydentury wymieniany był też gubernator stanu New Jersey, Chris Christie, który ubiegał się o nominację na prezydenckiego kandydata z ramienia republikanów, dopóki nie zaczął przegrywać prawyborów. Swoją karierę zawdzięcza hojności na rzecz George W. Busha, któremu na kampanię prezydencką w 2000 r. kapnął sumką 350 tys. dolców a ponadto nazwał swojego faworyta pionierem, cokolwiek miałoby to oznaczać. Hojność i wazeliniarstwo zostalo nakleżycie docenione. Już w następnym roku Bush mianował go prokuratorem stanowym w New Jersey, pomimo braku wystarczającego doświadczenia prawniczego. Pomimo ukończenia studiów z zakresu prawa działał bowiem głównie w biznesie i zajmował się lobbingiem. Podczas pełnienia swej funkcji zwalczał co prawda korupcję zarówno wśród demokratów, jak i własnej partii, lecz rówocześnie chronił jak mógł tych, których pani Mazurek nazywa „kolesiami”. Na przykład wstrzymywał rozpoczęcie dochodzenia w sprawie przekazania przez jedną z firm farmaceutycznych kwoty 5 miliona zielonych na rzecz szefa rady etyki biznesu w jego macierzystej uczelni Seton Hall University School of Law.
W swoich poglądach Christie doskonale pasuje do republikańskiej normy. Podobnie jak poprzednio wymieniony, nawrócił się ze zwolennika na przeciwnika aborcji. Jego dzieci chodzą do katolickiej szkoły parafialnej. Będąc konsekwentnym w swym zauroczeniu kościółkową edukacją, optuje za przyznawaniem państwowych kredytów dla rodziców, chcących posyłać swe dzieci do parafialnych szkółek. Będąc nominowanym na gubernatora stanu New Jersey toczył przegraną, jak się później okazało, wojnę z małżeństwami homseksualnymi. – Jeżeli prawo legalizujące małżeństwa homseksualne trafi na moje biurko, to je zawetuję – zadeklarował co też i uczynił oraz wezwał do przeprowadzenia w tej sprawie referendum. Przegrał dopiero w Sądzie Najwyższym, który odrzucił jego apelację stosunkiem głosów 7:1, stwierdzając niezgodność interesu publicznego z pozbawieniem grupy obywateli stanu New Jersey korzystania z ich konstytucyjnych praw.
Podobne poglądy prezentuje senator ze stanu Alabama, syn opata, Jeff Sessions. Kampania na rzecz Praw Człowieka (Human Rights Campaign) nazwała go jednoznacznie antygejowskim ustawodawcą. Nie lubi też niektórych organizacji pozarządowych, takich jak Amerykański Związek Wolności Obywatelskich ACLU czy też Krajowe Stowarzyszeniena rzecz Awansu Osób Kolorowych NAACP – uznając je za antyamerykańskie, uwikłane w promowanie antyamerykańskich pozycji oraz pozostające pod wpłwem inspiracji komunistycznej. Argumentacja w sam raz dla IPN. Znany jest też z rasisrowskich wypowiedzi i zachwalania Ku Klux Klanu, co później obraca w żart. W Senacie głosował przeciwko ustawie zabraniającej okrutnego, niehumanitarnego i poniżającego traktowania więźniów. Jeśli do tego dodać jego jednoznaczne poparcie dla interwencji w Iraku oraz budowy zasieków na granicy z Meksykiem, to otrzymamy klasyczny obraz republikańskiego polityka przestrzegającego podstawowych amerykańskich wartości i tradycji wolnościowych.
Wśród grona pretendentów do objęcia stanowiska wiceprezydenta pojawiało się też nazwisko Newta Gingricha, byłego spikera Izby Reprezentantów, który przed czterema laty ubiegał sie o nominację Partii Republikańskiej w wyścigu do prezydentury. Po opuszczeniu w 1999 r. prominentnego stanowiska parlamentarnego Gingrich wraz ze swoją żoną zajął się biznesem. Jak informował w listopadzie 2011 r. dziennik „The Washington Post”, małżeństwo Gingrichów w ciagu 11 lat zdołało się dorobić 100 milionów dolarów. Ich firma zajmowała się głównie dzialalnością w sektorze mas mediów i zatrudniała 15 osób. Sam były marszałek amerykańskiego sejmu zarobił 60 tys. USD na samych tylko wykladach. Aby to osiągnąć musiał się nieźle narobić, biorąc jedynie średnio 750 dokarów za jedną gadkę. Ponadto w marcu ub.r. otrzymał lukratywną synekurkę doradcy w firmie Barrick Gold Corp., będącej największym światowym producentem złota. Jego dochody nie został ujawnione, choć ich wysokości można się domyślać, skoro prezes firmy niejaki Thornton, były dyrektor wykonawczy banku Goldman Sachs, mającego swój twórczy wkład w wywołanie światowego kryzysu finansowego w 2008 r., zarabia miesięcznie nieco powyżej miliona USD. Doświadczenia w biznesie Gingrich nabrał jeszcze podczas pełnienia funkcji marszałkowskiej. Podczas jego kadencji postawiono mu 84 zarzuty dotyczące nieprawidłowości podatkowych, co kosztowało go w sumie 300 tys. dolarów kary.
Kombinatoryka finansowa nie jest jedynym przymiotem Newta Gingricha. Potrafi on również znaleźć w odpowiednim momencie odpowiednią dla siebie religię. Wyrastał jako luteranin, później stał się baptystą – a w końcu katolikiem. Jak twierdzi, jego przemiana w katolika trwała stopniowo, aż wreszcie postanowił stać sie wyznawcą kościoła rzymskiego po wizycie w USA Jana Pawła II. – Chwytając tego dnia przelotne spojrzenie papieża zostałem porażony emanującym od niego poczuciem szczęścia i pokoju – wyznał empatycznie w marcu 2011 r. na łamach katolickiego „National Catholic Register”. Co bardziej upierdliwi analitycy mogą jednak domniemywać, że zmiana religii wiąże się ze zmianą żony. Jego obecna, trzecia już, małżonka Calista jest bowiem katoliczką. Natomiast jego stosunek do JP II stanowi znakomitą rekomendację na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych w Warszawie.
Jak widać, czołówka ekipy Donalda Trumpa przesiąknięta jest zdrowym chrześcijańskim, głównie katolickim duchem, co rokuje jej dobre stosunki z władzami Polski. O ile Trump wygra wybory.