Jaki jest związek między betonowym murem na granicy turecko-syryjskiej, współfinansowanym przez Unię Europejską, a darmowym Morzem Śródziemnym? Taki, że kiedyś na najwyższych szczeblach NATO uznano je za przeszkody, które uniemożliwią masowe migracje. Migracje wywołane napastniczymi wojnami NATO. Dlatego dziewięć lat temu beztroski Sojusz uderzył w dwa kraje naraz – Syrię i Libię, by narobić tam krwawego chaosu. Sukces jest niepełny, bo jednak przewidywania co do uchodźców okazały się jeszcze większą głupotą.
Obie wojny ściśle się wiązały, ale też różniły, strategiami. W Libii NATO uderzyło wprost i bardzo szybko zlikwidowało tamtejszy rząd i całą organizację państwową, podczas gdy w Syrii tę samą sprawę mieli załatwić dobrze uzbrojeni i kierowani dżihadyści, przy stosunkowo niewielkim udziale wojsk samych państw NATO. Pogrążona w upadku, ale „odkorkowana” Libia stała wkrótce pomostem, z którego odpływały gumowe tratwy afrykańskich pracowników, którzy wcześniej zarabiali w tym prosperującym kraju, a z Syrii ludzie uciekali przed wojennym piekłem, w które zamieniła się też Libia.
Turecki mur na granicy z syryjską prowincją Idlib – dziś ostatni bastion owych wspieranych przez NATO dżihadystów – powstrzymuje na razie niemal milion uchodźców, którzy pod nim koczują w tragicznych warunkach. Tureckie, czyli natowskie wojsko strzela do nich, gdy próbują go pokonać. Turcja ma już ponad trzy miliony uchodźców z Syrii i woli, by ci koczujący pozostali za murem, więc wraz z innymi krajami NATO zbroi rządzącą tam Al-Kaidę i czynnie jej pomaga w oporze przed Syryjczykami, którzy chcą skończyć z dżihadystowsko-natowską okupacją ich kraju.
Grecję, czyli Unię Europejską, dzieli od spływającego krwią Idlibu mur, Turcja i morze. Dziś na wszystkich greckich wyspach bliskich Turcji doszło do strajku generalnego. Mieszkańcy Lesbos, Chios, Samos, Leros i Kos protestowali przeciw planom rządowym postawienia tam nowych obozów dla osób przypływających z Turcji. W Mantadanos na Lesbos lokalny ksiądz, o. Stratis ogłosił dziś rano: „Nadszedł czas wojny. Policja ma broń, a my nasze serca i dusze”. Można się z niego śmiać, ale warto zapamiętać słowo „wojna”, której teren miał w umyśle członków NATO pozostać bardzo daleki. Do Europy ciągną przez Turcję głównie Syryjczycy i Afgańczycy.
Syryjczycy w większości pracują już w Turcji, płacą tam podatki i czekają na koniec wojny. Ale część z nich, ta pozostała w obozach lub bez widoków na jako takie życie, próbuje dostać się do Europy. Unia pod wodzą Angeli Merkel obiecała Turkom 6 miliardów euro na powstrzymanie tej fali, ale wypłaciła tylko trzy, więc turecki prezydent Erdogan pozwala migrantom płynąć do Grecji. Traktuje tych ludzi jako świetny sposób nacisku politycznego na Unię. W Unii tymczasem panuje polityczna panika, bo wielki napływ migrantów i uchodźców promuje niestety skrajną prawicę w wielu krajach kontynentu. Wcześniej europejscy przywódcy nie zorientowali się po prostu, że NATO działa, jakby nim kierowała skrajna, faszystowska prawica.
USA i NATO przegrały wojnę w Afganistanie, przegrywają w Syrii i tylko w Libii mogą mówić o sukcesie, bo nastąpiła tam na razie nieodwracalna zmiana w postaci trwałego chaosu. Tak, czy inaczej, natowskie wojny wracają do nas w postaci słów i zjawisk, siejąc nieszczęście na całego. Unia wybrała chowanie głowy w piasek: nie pomogły mury i morze, niech nieszczęśnicy pozostaną uwięzieni na greckich wyspach, choćby miało tam dojść do wojny.
Jest tam na razie ok. 40 tys. migrantów, ale na małych, ograniczonych terenach mieszkańcy mają tak samo dość tej sytuacji, jak uchodźcy żyjący w skandalicznych warunkach, bo Unia woli zaoszczędzić. Są poważne problemy sanitarne, bezpieczeństwa. „Nie mamy nic przeciw uchodźcom wojennym, ale kryminalistów trzeba wydalić” – przekonywali dziś na wyspach Grecy. Nikt jednak nie deportuje kryminalistów z NATO, a ludzie pozostaną pozostawieni sami sobie ze swoją rozpaczą, wokół murów i mórz.