Wczorajszy przełom w rozmowach między ukraińskimi separatystami a rządem na temat wojny w Donbasie otwiera perspektywę szybkiego zwołania szczytu „formatu normandzkiego” (Paryż-Berlin-Kijów-Moskwa), pierwszego od trzech lat. W Kijowie niektórzy krzyczeli dziś na ulicy „Nie dla kapitulacji!”, lecz w zasadzie prezydent Zełenski spełnia swoją wyborczą obietnicę doprowadzenia do pokoju.
Zebrani w białoruskim Mińsku pod egidą OBWE przedstawiciele dwóch zbuntowanych republik ze wschodu Ukrainy wymogli wczoraj na rządzie zgodę na tzw. formułę Steinmeiera (sprzed trzech lat), co zapewni im „tymczasowy” status specjalny. Donieck i Ługańsk mają tylko przeprowadzić lokalne wybory.
Wybrany w kwietniu prezydent Wołodymyr Zełenski obiecywał wyborcom układ z Rosją na koniec roku. Są już oznaki odprężenia: była wymiana więźniów, teraz ten przełom w sprawie Donbasu. Prezydent Francji Macron ma nadzieję, że ukraiński układ pokojowy pozwoli włączyć Rosję do „europejskiej architektury bezpieczeństwa”, która pozostaje na razie niejasnym projektem.
W każdym razie część Ukraińców nie zgadza się z tą „kapitulacją”, bo ich zdaniem oznacza to, że Rosja zachowa Krym i będzie miała prawo wglądu we wschodniej Ukrainie. To się dzieje równolegle z coraz większą rolą, którą Ukraina zajmuje w wewnętrznych sprawach amerykańskich. Na taśmie, która jest teraz w oku politycznego cyklonu, Trump zwraca się do Zełenskiego, by pogodził się z Putinem, na co ten drugi bez problemu się zgadza. Wcześniej należało to do jego kampanii wyborczej.