Jeśli pracownicy sami nie wezmą spraw w swoje ręce, nie będą się organizować, by walczyć o swoje prawa w miejscu pracy, w Polsce nigdy nie będzie lepiej – to przesłanie protestu, jaki dziś odbył się pod Sejmem.
Organizatorami protestu były Związek Syndykalistów Polski oraz Federacja Anarchistyczna Wrocław. Na wydarzeniu, uznanym przez policję za nielegalne zgromadzenie (warszawski ratusz ani go nie zarejestrował, ani rejestracji nie odmówił), byli również obecni aktywiści i aktywistki Organizacji Młodzieżowej PPS, Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, Frontu Antykapitalistycznego czy Razem, jednak bez partyjnych emblematów. Zgodnie z zamysłem organizatorów prezentowano jedynie flagi ruchów robotniczych i wolnościowych: czerwone, czarne i czarno-czerwone. Pokazywano również transparenty wzywające do zwalczenia wirusa kapitalizmu i przypominające, że „rewolucja jest w naszych rękach”, a „pracownicy zjednoczeni są niezwyciężeni”.
– Żądamy prawdziwej tarczy społecznej! – powiedział w imieniu organizatorów Jakub Żaczek ze Związku Syndykalistów Polski. Co to oznacza? Wśród postulatów znalazło się m.in. wynagrodzenie postojowe równe zwykłej pensji oraz świadczenie awaryjne dla bezrobotnych i poszukujących zatrudnienia, przekierowanie pomocy publicznej do najbardziej potrzebujących, a nie do firm, które i tak osiągają zyski, wycofania mechanizmów prawnych, które otwierają drogę do pogarszania warunków zatrudnienia, zwiększenia zatrudnienia w kluczowych sektorach i podwyżek płac dla pracowników zarabiających najmniej.
Przemawiający podczas demonstracji zwrócili uwagę na fakt, że polski rynek pracy był wyjątkowo nieprzyjazny i bez koronawirusa: plaga umów śmieciowych, niskie zarobki i zasiłki dla bezrobotnych były faktem jeszcze przed początkiem epidemii. Powszechną praktyką były ulgi dla deweloperów i łamanie praw lokatorskich. W tarczach antykryzysowych nie tylko nie rozwiązano żadnego z tych problemów, ale otwarto drogę do dalszego obniżania pensji i zwalniania, zostawiając najsłabszych bez wsparcia. Działania rządu mówcy określali mianem „wielkiego przekrętu”, na którym znowu korzystają tylko politycy i banki. Konrad, aktywista Anarchistycznych Kielc, opowiedział zebranym, z jakim trudem udało mu się przejść procedurę rejestracji jako osoba bezrobotna, by ostatecznie uzyskać zasiłek w wysokości ok. 400 zł.
– Jeśli ktokolwiek mówi, że pracownicy dostali cokolwiek od tego rządu, od tak zwanego socjalnego PiS-u, jest to bzdura! Przyjdzie do władzy druga opcja – będzie dokładnie to samo! – mówił, nie darowując następnie również „umoczonej w neoliberalnej retoryce lewicy”.
Następnie w rozmowie z Portalem Strajk działacz stwierdził, że w jego mieście tarcze w niczym nie pomogły pracownikom ani osobom, które zatrudnienie tracą. Łatwo się domyślić, że Kielce nie są w tym względzie wyjątkiem.
Wielokrotnie podczas manifestacji wybrzmiewał postulat, by wstępować do realnie działających organizacji związkowych, w których pracownicy decydują sami za siebie, nie do „żółtych” central, lub też tworzyć własne związki. Tylko oddolna aktywność może coś realnie zmienić w kraju, gdzie kolejne partie, będąc u władzy, zawodziły świat pracy. Wzywano również do tworzenia spółdzielni pracy, gdzie podział zysków uzyskanych ze wspólnej pracy może być sprawiedliwy.
Na chwilę zamieszanie wywołał poseł Janusz Korwin-Mikke, który w pewnym momencie wszedł w grupę demonstrujących. Został jednak wybuczany i udał się w kierunku Sejmu ochraniany przez funkcjonariuszy, w akompaniamencie okrzyków „Prowokacja”, „Precz z faszyzmem i nacjonalizmem”.