Ameryką wstrząsają największe od dziesięcioleci strajki w sektorze motoryzacyjnym. Po zakończeniu trwającego ponad miesiąc buntu pracowników General Motors, związkowcy z UAW zamierzają przycisnąć kierownictwo Forda – tam również kapitaliści ostro dokręcili śrubę w ostatniej dekadzie.
Pracownicy amerykańskich zakładów motoryzacyjnych koncernu Ford chcą renegocjowania układów o pracy, które regulują zasady zatrudniania i wynagradzania personelu fabryk.
Negocjacje rozpoczęły się wczoraj. Związkowcy mówią, że długość i straty poniesione w wyniku strajku w General Motors mogą wpłynąć na bardziej otwartą postawą władz Forda, które obawiają się eskalacji konfliktu. W piątek Ford pisał w oświadczeniu: „Patrzymy z nadzieją na nadchodzące rozmowy.”
Sytuacja jest o tyle prostsza, że w przypadku Forda głównym postulatem nie jest zablokowanie pomysłu relokacji fabryk, które miałyby zostać przeniesione do krajów, gdzie siła robocza jest tańsza, jak to było w przypadku GM. Ford jednak planuje zwolnienia, bo przekonany, że samochody elektryczne nie będą wymagały tak dużej liczby pracowników produkcyjnych, jak ich spalinowe odpowiedniki.
Prezes Bill Ford próbuje też czarować rzeczywistość, nazywając związkowców z UAW „odpowiedzialnymi” i „wiele dobrego wnoszącymi do fabryki”. O tym, czy strajk dojdzie do skutku, przekonamy się w ciągu najbliższych dni.
Strajk w GM był największą tego typu akcją w Stanach Zjednoczonych od 1970 r. Szacuje się, że nie pracowało wówczas około 46 000 pracowników GM. Trwał ponad miesiąc, od 16 września do 17 października. Pracownicy GM otrzymają m.in. 3-proc. podwyżki i zachowają benefity zdrowotne. Zniesiony też zostanie limit zysku, którym firma będzie dzielić się z pracownikami. Nie zmieniło się natomiast stanowisko GM w sprawie zamknięcia fabryk koncernu w Stanach Zjednoczonych.