Czy to w pogoni za kolejnymi certyfikatami zgodności wystawianymi przez główny ściek polskiej polityki, czy to w desperacji dla utrzymania obecnych, czy też ze zwykłej bezmyślności powodowanej kompleksami, partia Razem popełniła spory wygłup.
Dla porządku – krótkie przypomnienie. Najbardziej znany z szefów fioletowego stronnictwa żachnął się kilka tygodni temu na Ryszarda Petru za mianowanie jego partii komunistyczną. W ramach swoistej nauczki zapowiedział proces sądowy – wymiar sprawiedliwości miał nie tylko oczyścić raz na zawsze fiolet z czerwieni, ale i sprawić komu trzeba dolegliwość tak wielką, by nikt nie śmiał już podobnego posądzenia pod adresem zandbergistów sformułować.
Czy sprawa rzeczywiście została założona nie wiem, ale – nolens volens – to odpaliło w partii Razem antykomunistyczną świrnię. Wcale niedawno prominentna przedstawicielka tego stronnictwa zagroziła bowiem pozwem sądowym, w tej samej materii, Pawłowi Kukizowi. Poirytowany, jak się zdaje, impetem, jakiego nabrał tożsamościowy antykomunizm, jeden z szeregowych członków śląskich struktur Razem zwrócił uwagę, iż kierownictwo postępuje niezbyt elegancko deklarując takie rzeczy, gdyż: po pierwsze – komunizm jest OK, po drugie – fioletowi mają u siebie komunistów.
Podzielam ten dysydencki pogląd, choć sposób w jaki został on sformułowany pozostawia bardzo wiele do życzenia. Rytualne odcinanie się od totalitaryzmu, pisanina o „wolnościowym komunizmie” (cokolwiek to znaczy) itd. Z ogólnego oglądu sytuacji wnoszę, że miał to być ostry antymanifest, a wyszedł jakiś tekst, w którym autor niemalże przeprasza za to, że jest komunistą i byłby zapewne się w tej sprawie nie odzywał, gdyby nie fakt, iż szefowie potwornie go wkurzyli. Reakcja jakości takiej sobie, ale – jak to w Polsce – kolejne były jeszcze gorsze.
Zgodnie ze stalinowskim modelem rozstrzygania różnic politycznych przeciwko komunistycznemu coming outerowi wszczęto nagonkę, by czym prędzej zbudować i narzucić atmosferę gigantycznego zagrożenia. Z reakcji razemickich yesmanów na tę autodenuncjację wynika wyraźnie, iż dominującym leitmotivem jest histeryzowanie nad złamanym przez jakiegoś komunistę losem partii, która po takim podłym ciosie widelcem w plecy nigdy już się nie podniesie.
Niezbyt to przemyślana strategia, gdyż wiadomo, że upowszechnienie takiej interpretacji, spontaniczne czy nakazane odgórnie, trafi w końcu na kogoś myślącego, a taki ktoś nie będzie miał innego wyjścia, jak stwierdzić, iż partia Razem jest niezwykle słaba strukturalnie, chwiejna kadrowo i politycznie niestabilna. Skoro jeden tekst, opublikowany na bądź co bądź niszowym portalu jest w stanie zniweczyć kilka lat ponoć prężnej i ponoć znaczonej sukcesami działalności, to oznacza, że wszystkie opowieści o powadze udziału w życiu politycznym i skuteczności są kłamstwem. Polityka to wszak ustawiczne konfrontacje i walka o władzę, która, w Polsce widać to dziś wyraźniej niż kiedykolwiek po 1989 r., doprawdy nie jest partią szachów przy piweczku.
Jeśli jakaś publikacja, nieważne czy przypadkowa, czy umyślna, czy napisana w złej czy też dobrej wierze, stanowi realne zagrożenie dla dalszego powodzenia całego projektu politycznego, to znaczy, że jest to projekt chybiony. A co stałoby się gdyby tzw. państwo burżuazyjne zechciało na jakimś etapie utrudnić partii Razem rozwój, czy też spowodować jakieś uciążliwości, ot tak, żeby „se nie myśleli”? Z dotychczasowych reakcji wynika, że paszkwil opublikowany np. w „Gazecie Wyborczej” albo jakaś małej skali prowokacja ze strony którejś ze służb specjalnych doprowadzić musi do natychmiastowego zniszczenia fioletowego stronnictwa. To wszak będą czynniki o potencjale destrukcji o całe rzędy wielkości bardziej dotkliwym niż jakakolwiek publikacja, na którejkolwiek ze stron prowadzonej przez, jakże nielicznych, zawodowych lewicowców.
Nagonka została później rozwinięta – dorobiono specjalny klaster na użytek zewnętrzny. Zarząd partii wydał podobno na wewnętrznym forum oświadczenie, w którym coming out śląskiego komunisty uznaje za celowy sabotaż i zamierzoną szkodliwość, a za takie nikczemności kara może być tylko jedna. Szczęśliwie, rok 1937 raczej się nie powtórzy, ale choć ilościowo finał jest różny, jakościowo jest dokładnie taki sam. W rzeczonym komunikacie zarząd fioletowych bardzo wyraźnie, acz raczej niechcący niż z zuchwałości, daje do zrozumienia, iż formalnie wykończyć szkodnika ma jakaś wewnętrzna czerezwyczajka, ale wyrok został już wydany i w zasadzie nie ma po co czekać z jego ogłoszeniem.
W tym miejscu telenowela się urywa, gdyż przyszły skazany postanowił poddać egzekucji swoją partyjną legitymację. Osobiście uważam to za akt tchórzostwa, który odbiera całej tej zapoczątkowanej przez niego hecy powagę. Poważny działacz mówi najpierw A, a potem recytuje kolejne litery alfabetu; ten zaś zrezygnował – jeśli dobrze zrozumiałem – z powodu zmęczenia uskutecznianą wobec niego szczujnią. Cóż, powtórzę tylko, że polityka, to nie bułka z masłem, ale dodam, że stanowisko biurokracji partyjnej jest bardzo słabe oraz moralnie i politycznie łatwe do rozmazania po ścianie.
Z przytoczonego oświadczenia zarządu wynika, że koronnymi dowodami łajdackich intencji śląskiego komunisty jest fakt oznaczenia jakichś kretynów we wpisie na portalu społecznościowym Facebook (sic!) oraz problemy z wynajęciem sali gdzieś na prowincji. Jej właściciel miał odmówić transakcji powołując się na klauzulę sumienia – komuchom nie wynajmuje. W dokumencie tym dużo jest też stalinowskiego pieprzenia o „oficjalnych kanałach komunikacji” i „braku konsultacji” swoich działań. To ciekawe, że Razem ma jakieś kanały do zgłaszania swojej politycznej tożsamości i że ich publiczne ujawnienie trzeba z kimś konsultować. Każdy, kto pisze coś takiego, a kilka zdań później opisuje sam siebie jako „demokratyczna wspólnota” albo jest niespełna rozumu, albo uważa ludzi, do których kieruje ten komunikat za durniów. Duch centralizmu demokratycznego, zasadniczy dla partii minionego okresu widać straszy teraz w Razem.
Poza tym – co o wiele ważniejsze – taki proces w stalinowskim duchu byłby bardzo ważnym sygnałem dla elektoratu i działaczy. Tym komunistom, którzy w Razem działają (ma być ich ponoć „niezliczona ilość”) nakazano by dierżać ruki pa szwam i być grzecznym, ale o wiele ważniejszy jest komunikat polityczny na zewnątrz. Razem pisząc jakieś banialuki, iż nie ma niczego wspólnego z PZPR (to chyba oczywiste, to była masowa partia, która rządziła przez blisko pół wieku) nie tylko zademonstrowała kolejny raz swoje kompleksy wobec PRL, ale też odcięła się od połowy społeczeństwa, która do okresu tzw. demokracji ludowej odnosi się z sympatią. Takich głupot zaś nie robi nawet Jarosław Kaczyński.
Demonizowanie PRL świadczy o poważnych brakach wiedzy, pal sześć politycznej, ale choćby historycznej. Deficyty demokracji przed 1989 rokiem były faktem, podobnie jak wystąpienia władzy przeciwko robotniczym protestom. Niemniej opieranie swojej opinii czy interpretacji tylko na tych czynnikach, jest fałszerstwem, bo legitymacja dla ówczesnego ustroju pochodziła z zupełnie innych źródeł. Poza tym przez pół wieku mieliśmy do czynienia zasadniczo z trzema falami robotniczych wystąpień – w latach `50, w latach `70 i na początku `80. Dla porównania w okresie międzywojnia, tak lubiany przez Razem PPS, rządził lub współrządził dwa razy i przy każdej okazji strzelał do protestujących robotników.
To oczywiste, że komuniści i niekomuniści, którzy szanują PRL, nie czerpią z dorobku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i, jeśli mieliby wybierać, z pewnością woleliby jakiś rodzaj demokracji od dyktatury. Nikt z nas nie marzy o czołgach przed kinem „Moskwa” i nakazowo-rozdzielczym systemie zarządzania ekonomią i kulturą, czy też o antysemickich ekscesach rodem z 1968 r. I nie z tego wziął się wszak gigantyczny rozwój i awans społeczny w PRL, do którego ludzie wzdychają. Ówczesna Polska była państwem stabilnym, uporządkowanym, gwarantującym pracę i umiarkowany dostatek przy minimum oportunizmu, a w zamian oferujące niemałe bonusy. Gwarantowało dostęp do służby zdrowia (również aborcji), do edukacji i innych usług publicznych, wspierało inkluzję socjalną i nie pozostawiało obywatelek i obywateli na pastwę losu. Dlatego właśnie jest to model, do którego warto nawiązywać. Uleganie presji antykomunizmu – najbardziej zbrodniczej ideologii na świecie nawiasem mówiąc – wpisuje swoich kolejnych głosicieli w poczet wspierających status quo, a takich jest już tak wielu, że jeszcze jeden, o fioletowym odcieniu, niczego nie zmieni i nie jest specjalnie potrzebny.
Tak czy inaczej, zamyka się oto kolejny żenujący rozdział w annałach polskiej lewicy.