Sejmowa komisja śledcza, pracująca pod wodzą mecenas Wasserman jest kolejnym dowodem na to, że PiS jest partią wcale innowacyjną. Wynalazła bowiem skuteczny instrument, który cyklicznie wprowadza opozycję w stan osobliwej hipnozy. Wówczas jej rozliczni przedstawiciele dokonują najpierw politycznego, intelektualnego czy publicystycznego samookaleczenia, a potem płaczą nad skutkami własnego postępowania. Wszystko publicznie, ba nawet ostentacyjnie. Jakby się wypinali do eksperymentu.
Prawdę mówiąc wrażenie rzeczonej innowacyjności jest cokolwiek fałszywe. Oczywiście, dość starannie rządzący na nie pracują, ale bardziej ostrożnemu obserwatorowi starczy kilka minut zwiększonej uwagi, by dostrzec, iż tak naprawdę odpowiedzialność za skuteczność PiS leży właśnie po stronie opozycji.
I nie chodzi o ogólnie o jej słabość, miałkość, czy wiele innych właściwości, które składają się na obraz jej całościowej nędzy, ale na jej uzależnienie. Heroiną polskich zawodowych obywateli i demokratyzatorów jest głęboki, silnie zinternalizowany aksjomat świętości transformacji i III RP.
PiS zrozumiał to już dawno temu, jeszcze za czasów swojej pierwszej kadencji, ale wówczas nie zdawał sobie chyba sprawy z potencjału tego zaburzenia i rozgrywał to czysto politycznie. Teraz Nowogrodzka wykazuje w tej materii o wiele dalej idącą subtelność. Okazuje się, że oprócz sadzenia bon motów takich jak WSI, „układ”, „czerwona pajęczyna”, „złogi gomułkowskie”, „post-PRL” itp, warto znaleźć odpowiedni punkt i mocno uszczypnąć, aby wywołać skuteczne – jak to się mówi w interncie – samozaoranie.
Ostatnie tygodnie działania komisji ds. Amber Gold stały się tego dobitnym przykładem. Trudno jednoznacznie orzec, czy przesłuchanie Michała Tuska i Marcina P. wniosło coś nadzwyczaj ważnego z punktu widzenia celu jej powołania. Warto przypomnieć, że komisja Małgorzaty Wasserman nie zajmuje się próbą rozwikłania zagadki przestępczej działalności spółek z grupy Amber Gold, tylko badaniem nieprawidłowości jakich dopuściły się organy państwa w okolicznościach tej afery. Na długo zanim komisja rozpoczęła działalność wiadomo było, że są one olbrzymie, choć nikt, nawet jej członkowie, nigdy nie przypuszczali, że skala ta może być aż taka, jak zostało to dotychczas ujawnione.
Ma się rozumieć, wszystko to jest częścią politycznej batalii o rząd dusz w Polsce. Ryk rozpaczy jaki wydały z siebie „Gazeta Wyborcza” i Krytyka Polityczna sygnalizują wyraźnie, że PiS jest w natarciu i że victoria możliwa jest także na tym, aferalnym, froncie. Niemniej, obóz „demokracji” i „postępu” podkłada się sam. Komisja jedynie – jako się rzekło – szczypie gdzie trzeba.
Tusk jr. przybył na posiedzenie komisji w towarzystwie pełnomocnika, którym okazał się nie kto inny, a próbujący za wszelką cenę przejść na jasną stronę mocy mecenas Roman Giertych. Już samo to jest dobitnym sygnałem, że strona opozycyjna niczego nie rozumie. Wszyscy, nawet najmniej uświadomieni politycznie czy kiepsko rozgarnięci, dostrzegą w tym akt przerażającej hipokryzji i taniej zabawy w polityczne podchody. Giertych był wszak za pierwszej kadencji PiS-u zaufanym koalicjantem w randze ministra edukacji. Dziś semi-prominent, jakim jest Michał Tusk pozwala używać samego siebie jako dźwigni dla swojego adwokata, by ten rozgrywał swoją prywatną wojenkę ze stronnictwem Kaczyńskiego. Liczne złośliwości, żarciki i cyniczne uwagi pomiędzy Giertychem i Suskim czy Wasserman były wyłącznie kamyczkami do ogródka tego pierwszego, wrzucanymi kosztem Tuska, który zwyczajnie się przed obliczem komisji zbłaźnił.
Stało się tak dlatego, że przyszedł ów na to przesłuchanie kompletnie nieprzygotowany. Już po pierwszej serii jego odpowiedzi widać było wyraźne zagubienie. Poza tym prawdziwym zdumieniem napawał fakt, iż taki człowiek może być dziennikarzem i to opiniotwórczego bądź co bądź dziennika jakim jest „Gazeta Wyborcza”. Michał Tusk nie był w stanie poprawnie wyartykułować żadnego kilkukrotnie podrzędnie złożonego zdania, mylił czasy, przypadki, stosował niewybredne kolokwializmy (czasem zresztą niezgodnie z ich znaczeniem) i nerwowe wtrącenia. Słowem – poległ.
Najciekawsze jest jednak to, że porażkę tę obrońcy III RP odczytali jako jego zwycięstwo stwierdzając ogólnie, że komisja niczego mu nie udowodniła, potem już następowała fanfaronada pomstowania na spiskowe teorie prorządowych mediów i komentatorów. To bardzo smutna konstatacja, gdyż świadczy zasadniczo o brakach w zdolności racjonalnego wnioskowania.
Człowiek przytomny na miejscu Michała Tuska nie tylko przygotowałby się w sensie merytorycznym, ale opracowałby sobie jakieś elementarne techniki dyskursywne i ogólną strategię. Z minionych przesłuchań i wypowiedzi, jakich mediom udzielali członkowie komisji wyraźnie wynikało, że Wasserman i Suski nie mają zamiaru niczego Tuskowi jr. udowadniać. Raczej postrzegali go jako narzędzie w rękach P. i jego domniemanych mocodawców; nieostrożnego chłoptasia, który przez nieuwagę i trochę na przekór tacie, dał się wmanewrować w poważny przekręt, który może jego, jego rodzinę i PO sporo kosztować. Zamiast zeznawać właśnie w takim duchu i konsekwentnie przedstawiać się jako ofiarę machinacji ponad jego i jego ojca głową, ten ochoczo wmaszerował w zastawioną na niego sieć. Twierdził, że zdawał sobie sprawę z tego, że „to była lipa”, mówił, że „tata ostrzegał”, że trochę chciał pracować w liniach lotniczych powiązanych z Amber Gold, bo „od urodzenia interesuje się transportem” itd. Wszystko nieskładnie, pod ciągłym ostrzałem i bez specjalnej wiarygodności. Nawet posłowi Suskiemu dał się kilka razy przycisnąć do ściany, co oznacza ni mniej, ni więcej jak to, że poniósł absolutną klęskę.
Komisja, dzięki temu niezdarnemu performance’owi Michała Tuska, uzyskała dalece więcej niż zakładała. Przedstawiła go opinii publicznej jako zahukanego przez tatę, niesamodzielnego trzydziestolatka, z którym każdy może zrobić co zechce i który jest słabym krętaczem. Nie tylko okazał się on ofiarą P. i tych, którzy uszyli aferę, ale także jakiegoś swojego niedokończonego buntu przeciw tacie. Przy okazji wyszedł ów tatuś po prostu na głupka, bo wiedząc, że ma takiego synalka należało mu cokolwiek załatwić, a nie pozwalać sobie urządzać życie, bo wiadomo, że zrobi sobie krzywdę. Jak się okazuje, nie tylko sobie.
Nie tyko więc prorządowe media mogły dąć spokojnie w swoje spiskowe trąby i otwarcie suponować jakiś parasol ochronny ze strony Tuska Seniora, ale teraz bawią się także jego małym głuptaskiem, który nie dość, że dał wmanewrować nazwisko rodowe w poważny przekręt, to jeszcze nie zabezpieczył się przed oczywistym konfliktem interesów jako pracownik lotniska w Gdańsku i jednej z linii OLT jednocześnie.
Jakby tego było mało nie był w stanie nawet zrzucić – jak czynią wszyscy zamieszani w tę sprawę – choćby części odpowiedzialności za swoją niedolę na Marcina P. Ba, ułatwił mu zadanie i gdy inkryminowany P. zeznawał a propos Michała Tuska, to suponował, że został mu on niejako wciśnięty na siłę przez ludzi, którym powierzył faktyczne zarządzanie biznesem lotniczym. Wyszło więc na to, że na życzliwy chleb do Amber Gold (formalnie jedna z linii OLT) wziął go nawet nie P., tylko jakiś jego teczkowy-biurokrata (Jarosław Frankowski), któremu z kolei wystręczył go szef gdańskiego portu lotniczego. To więc niski szczebel pomagiera i peryferyjnego współpracownika P. postanowili sobie pograć młodym Tuskiem, a P. przyjął to po prostu jako dopust boży.
Dlaczego Tusk postąpił tak lekkomyślnie można jedynie spekulować. Czy było to wybujałe ego? Czy zawierzenie mec. Giertychowi? Czy zwykła dezynwoltura i brak odpowiedzialności? Czy po prostu może jakiś ogólny nieporządek świadomościowy i intelektualny? Tak czy inaczej Tusk poszedł na posiedzenie komisji z otwartą przyłbicą i niemała dozą zarozumiałości, ale szybko przepoczwarzył się w rozdeptany symbol III RP. Tym sposobem memłaniu afery Amber Gold przydał nowego impetu.
Zaraz po Tusku Wasserman odpaliła kolejną torpedę, jaką stało się przesłuchanie Marcina P. Tenże okazał się być dokładną odwrotnością młodego Tuska i nie tylko rozegrał swoje przesłuchanie na użytek prowadzonym przeciw niemu postępowaniom, ale też wytarzał w smole i pierzu członków komisji z PO i PSL – odpowiednio: posła Brejzę i posłankę Możdżanowską. Oboje wylądowali na niewysokiej intelektualnej drabince poniżej Suskiego i Pięty, którzy dotychczas wyznaczali skutecznie poziom miernoty w obszarze objętym działaniami komisji. Wysłał też dość czytelny sygnał do polityków na zasadzie: „patrzcie, mogę powiedzieć jeszcze więcej”.
Mało tego, podgrzał też atmosferę uchylając się od odpowiedzi na pytania: „czy był Pan słupem?” oraz „czy obawia się Pan o swoje bezpieczeństwo?” dolewając oliwy do ognisk spiskowych teorii, a te, które były mu nie na rękę obalił. Np. odesłał na drzewo podejrzenia o tym, jakoby chciał przejąć LOT, na udowodnienie czego bardzo liczyła sama przewodnicząca Wasserman.
Tak czy inaczej, ani Tusk, ani P. nie okazali się dla komisji tak smakowitymi kąskami do konsumpcji w sensie celu jej istnienia, ale obaj dali materiał do memłania Amber Gold PR-owo, przez media sprzyjające władzy. W ten sposób, niejako pośrednio, PiS znów ugryzł opozycję we wrażliwe miejsce i ta popadła w ostentacyjne jęki i urzędowe szyderstwa z rządzących. Że brutalnie, że nieelegancko, że obłęd, że obsesje, że spiski, że próba udowodnienia niestworzonych teoryjek, że głupie pytania, że w ogóle „nie dajmy się zwariować”. Cudzysłów nieprzypadkowy – taki tytuł nosi jedna z publikacji na stronach Krytyki Politycznej dot. działań komisji Małgorzaty Wasserman.
Tymczasem o to właśnie chodzi PiS-owi. Eskapizm opozycji w kontekście prób rozliczenia czegokolwiek związanego z III RP jest doprawdy żałosny. Styl, w jakim czynią to luminarze Prawa i Sprawiedliwości jest rzeczywiście estetycznie i politycznie niezbyt strawny, ale jednak wartościowy i oparty na prawdziwych przesłankach, które z kolei współgrają z masowym sentymentem. Niesprawiedliwość transformacji jest oczywista dziś dla każdego poza zakochanymi w „Gazecie Wyborczej” miłością pierwszą piękną i czystą.
Zamiast konkurować z PiS-em własnie w tym obszarze i podjąć próbę rozliczenia mijających trzech dekad III RP ci histeryzują i drą odzież tanim rejtanowskim gestem gdzie i kiedy tylko się da. A przecież nie byłoby to wcale trudne. Rządzący i ich media nie potrafią tego zrobić rzetelnie i uczciwie. Dlatego nadymają różne balony propagandowe i tworzą bombastyczne teorie spiskowe, budując przy tym iście totalitarną narrację dzielącą społeczeństwo na Polaków i antypolaków (gorszy sort czy jak kto tam chce). Tak łatwo byłoby im wytrącić tę oręż z ręki, gdyby tylko opozycja pozwoliła sobie na minimum odwagi politycznej. Niestety, heroina transformacji weszła chyba zbyt mocno.
Chciałoby się zapytać – a co na to lewica?