Sieć księgarń Matras cierpiała na brak płynności finansowej od 2017 roku. W styczniu spółka była bliska plajty, niedawno ogłoszono plac sanacji przedsiębiorstwa. Niestety, wychodzenie na prostą odbywa się przy zastosowaniu metod znamiennych dla „januszy biznesu”.
Pierwsze informacje o kłopotach sieci pojawiły się w drugiej połowie 2017 roku. Firma będąca drugim największym graczem na rynku księgarń w Polsce zaczęła wyprzedawać towar z 90 procentowym rabatem. Wkrótce z ulic i centrów handlowych zniknęła część jej salonów. W szczytowym momencie Matras dysponował ponad 200 placówkami. Obecnie zostało ich zaledwie 100. Wszystko za sprawą programu optymalizacji finansów, uruchomionego postanowieniem sądu o postępowaniu sanacyjnym w sierpniu 2017 roku.
W lutym rozpoczęły się zwolnienia grupowe. Pracownicy otrzymali zaledwie część wynagrodzeń za styczeń. Lutowej pensji nie zobaczyli w ogóle. Część z nich została zmuszona do zaciągania pożyczek, aby opłacić czynsz za mieszkanie. – Pracowałam w Matrasie przez 16 miesięcy. Przez ten czas ani razu nie byłam na zwolnieniu lekarskim. Teraz firma odpłaca mi się w taki sposób – mówi jedna ze zwolnionych pracownic.
Pracownicy, który zostali na lodzie mogą skorzystać z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych (FGŚP), ale w sytuacji gdy do niewypłacalności pracodawcy dojdzie nie dłużej niż 12 miesięcy od ustania stosunku pracy. W przypadku pracowników tej sieci jest bardzo realne, że termin zostanie przekroczony.