Konserwatywny rząd brytyjski ujawnił dziś nowe, „punktowe” zasady polityki imigracyjnej, które mają wejść w życie po tzw. okresie przejściowym, czyli od początku przyszłego roku. Poprzeczka zostanie ustawiona tak wysoko, że Polakom będzie trudno tam zarabiać, jeśli nie są odpowiednio wykształceni. Przeciw zamiarom rządu protestuje lewicowa opozycja.
W przyszłym roku będzie można oczywiście dostać wizę z zezwoleniem na pracę, ale kandydat na emigranta zarobkowego w Wielkiej Brytanii będzie musiał zaprezentować specyficzne kompetencje, mówić biegle po angielsku i mieć już propozycję pracy z obiecaną płacą minimalną 25 600 funtów rocznie. To z miejsca wyklucza pracowników mało wykwalifikowanych lub mających mało zarabiać. Do tej pory większość polskich emigrantów zarobkowych należała do kategorii właśnie wykluczonej.
Minister spraw wewnętrznych Priti Patel ogłosiła rano, że chodzi o „zdecydowaną i sprawiedliwą” reformę. „Nasza gospodarka nie może zależeć od taniej siły roboczej ze wschodniej Europy, lecz skoncentrować się raczej na inwestycjach w nowe technologie i automatyzację” – mówiła.
Związki zawodowe pracowników sektora publicznego alarmują jednak z miejsca, że to „przyniesie katastrofę w ochronie zdrowia”, gdzie potrzeba też pracowników niewykwalifikowanych. To samo w przemyśle spożywczym, który obawia się, że zabraknie pomocników w piekarniach, czy pracowników rzeźni, a związki rolników utrzymują, że automaty nie zastąpią robotników rolnych.
Nowej polityce imigracyjnej sprzeciwia się też Partia Pracy. „System oparty o płace, będzie musiał zawierać mnóstwo wyjątków, w ochronie zdrowia, służbach socjalnych i w sektorze prywatnym, czyli i tak starci swój sens” – reagowała Diane Abbot, która miała być ministrem spraw wewnętrznych, gdyby w grudniu labourzyści wygrali wybory. Nowe zasady nie obejmą tych imigrantów z krajów Unii, w tym z Polski, którzy do końca roku zwrócą się o możliwość pozostania w Wielkiej Brytanii lub już zostali zaakceptowani.