Od kilku lat pejzaż polskiego krajobrazu politycznego wyraźnie brunatnieje. Agresywne gromady wysypują się na ulice już nie tylko podczas Marszu Niepodległości, ale również przy okazji innych okoliczności – nazywanych patriotycznymi czy narodowymi, a będącymi w istocie kolejnymi punktami w harmonogramie oswajania społeczeństwa z neofaszyzmem. Jeszcze pod koniec ubiegłej dekady falanga, czyli dłoń trzymająca miecz, była symbolem używanym przez marginalne grupy naziskinów. Obecnie pod takimi banderami maszeruje młodzież, postrzegająca siebie jako narodowe odrodzenie i antysystemowy ruch sprzeciwu wobec wszechobecnego „lewactwa”. Falanga powraca, a wraz z nią obserwujemy reinkarnację wszystkich najgorszych znaczeń tego symbolu: nienawiści, nierówności, kultu siły, pogardy dla inności i apoteozy militaryzmu.
80 lat temu falanga również była problemem. Dokładnie 17 lipca 1936 roku oddziały wierne gen. Francisco Franco rozpoczęły działania przeciwko demokracji, równości i woli ludu, która wyniosła do władzy lewicową koalicję, zwaną republikańską. Po stronie fanatycznego katolika i zagorzałego antykomunisty stanęły wojska wysłane przez jego politycznych sojuszników z faszystowskich Włoch i nazistowskiej III Rzeszy. Trzon polityczny frankizmu stanowiła wówczas partia o nazwie Falanga. To właśnie przeciwko falangistom walczyli członkowie XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego – polscy komuniści i socjaliści, którzy jako ochotnicy pojechali na Półwysep Iberyjski. Popularnie zwani „Dąbrowszczakami” żołnierze mogliby śmiało o sobie powiedzieć, że „strzelali do faszystów zanim było to modne”. Bo walka Polaków z brunatną ideologią nie rozpoczęła się wraz z wyłamaniem pierwszego biało-czerwonego szlabanu przez Wehrmacht, lecz właśnie trzy lata wcześniej, w Hiszpanii.
O bohaterach pól bitewnych Saragossy, Grenady, Kordowy i Extremadury powinniśmy pamiętać szczególnie teraz, w 2016 roku, kiedy klerykalna konserwa jest już u władzy, a pod jej skrzydłami coraz śmielej poczynają sobie bojówkarze maszerujący po ulicach z Białą Polską na ustach i mieczykami Chrobrego na sztandarach – pełni miłości w deklaracji i nienawiści w działaniu; w momencie, gdy opętana antykomunistyczną gorączką partia narodowa zrzuca z cokołów bohaterów walki z faszyzmem, by zrobić miejsce dla podpalaczy białoruskich wsi i poległego brata bliźniaka; w sytuacji kiedy minister obrony podobno demokratycznego państwa nazywa rasistów „patriotami” i deklaruje, że już wkrótce uzbroi ich w karabiny. W takich momentach powinniśmy obudzić w sobie bojowników z Międzynarodowych Brygad, z ich odwagą, odrzuceniem kalkulacji stawić czoła ponurym typom spod znaku falangi. A na początek warto poczytać Władysława Broniewskiego.
No Pasaran!
Umierający republikanie,
brocząc po bruku krwią swoich ran,
w krwi umaczanym palcem po ścianie
wypisywali: „No pasaran!”
Ogniem, żelazem napis ten ryto
pośród barykad z bruku i serc.
Tak się rodziła wolność Madrytu,
droższa niż życie, trwalsza niż śmierć.
Na nią dwa lata parły faszyzmy,
ogniem, żelazem żłobiąc jej kształt.
Wolność na posąg rosła ojczyzny,
tej, która depcze ucisk i gwałt.
W wierszu mym – wolność, równość, braterstwo,
wiersz mój zbroczony krwią swoich ran.
Jeśli ma zginąć, niech poprzez śmierć swą
głosi nadzieje: „No pasaran!”
Władysław Broniewski