Zdaję sobie sprawę ze zdecydowanie fatalnego timingu tego felietonu, mając na uwadze wydarzenia za naszą wschodnią granicą. Chciałbym jednak podzielić się pewnymi uwagami, które akumulowałem na przestrzeni ostatnich dni, jeśli nie tygodni. Uwagami, które, mam nadzieję, przekonają osobę czytającą, że będę pisał o czymś w gruncie rzeczy znacznie poważniejszym niż tylko “cyrku” czy “walce dziwolągów”, jak niektórzy lewicowi komentatorzy scharakteryzowali walkę Jasia Kapeli z konserwatywno-liberalnym bucem Ziemowitem Kossakowskim.
Kapela niespodziewanie (bukmacherskie kursy oscylowały wokół 4.14 vs. 1.22) i spektakularnie, przez techniczny nokaut w pierwszej rundzie, Kossakowskiego pokonał. Choć już na długo przed walką znaczna część polskiej lewicy wielokrotnie krytykowała Kapelę, często kompletnie odcinając się od jego wypowiedzi i zachowań, a zwłaszcza przed samą walką umniejszała znaczenie jego starcia w oktagonie, to po jego zdecydowanym zwycięstwie entuzjazm na lewicy był niemal powszechny, nawet u tych, którzy nie pałali do niego wcześniej żadną sympatią i uważali, że regularnie szeroko pojętej formacji ideologicznej szkodził.
Dość rozpowszechnione i stanowcze pozostają jednak opinie tych, którzy nie tylko w samej walce, ale także i w jej wyniku nie dostrzegają żadnej wartości, a nawet sugerują jej szkodliwość dla sprawy polskiej lewicy. Przykładem takich głosów są felietony Jarka Szubrychta w Gazecie Wyborczej oraz opublikowane na tych łamach teksty Filipa Kurkiewicza i Piotra Nowaka. Pragnąłbym, aby ci wszyscy sceptycy bądź krytycy podeszli życzliwiej do tego typu wydarzeń, nie dlatego, że muszą one mieć wartość samą w sobie, ale dlatego, że dobrze wykorzystane, mogą stać się skutecznym narzędziem, a właściwie orężem, w arsenale propagandowym rachitycznej polskiej lewicy.
Trzy krytyki
Zacznijmy od Szubrychta, który, choć wyrażający zarówno pewne uznanie dla przedgalowych działań Kapeli, jak i zainteresowanie sportami walki, przyznaje się do nieoglądania sobotniego starcia lewicowego poety. Poza lamentem nad nieprofesjonalnością freak show fightów w ogólności, retorycznie pyta cieszących się ze zwycięstwa Kapeli: “[m]yślicie, że jak w sobotę jakiś chudzielec dostał w nos, to od poniedziałku będziemy mieli sto tysięcy tanich mieszkań dla najbardziej potrzebujących, legalną aborcję i refundowaną antykoncepcję oraz dochód gwarantowany?”
Nie odpowiedział jednak nam na pytania: na ile reprezentatywne dla upatrujących wartości w udziale Kapeli w tej walce były to poglądy? Kto tak mówił? Kto tak myślał? Ma choćby jeden taki przykład? Czy to pytanie jest czymkolwiek poza postawionym chochołem czy ekstremalną hiperbolą? Wnioskuje więc, zresztą już w samym tytule felietonu, że walka ta była (sic!) “klęską” lewicy, albowiem ta ostatnia zagrała na zasadach prawicy, od teraz legitymizowanych przez lewicę i tylko wzmocniła rozpoznawalność Kossakowskiego, który tuż po walce zadeklarował swój start w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Ogólnie o graniu na cudzych zasadach napiszę poniżej, proszę cię więc osobo czytająca o cierpliwość, jednak odniosę się teraz tylko do kolejnego wniosku.
Ciężko sobie wyobrazić, aby Kossakowski odniósł przewidywany przez Szubrychta sukces. W momencie deklaracji startu pozostawał najprawdopodobniej w warunkach niepoczytalności – na poły przytomny i nie trzymający się na nogach o własnych siłach (chwilę później wsadzono go na wózek inwalidzki, a następnie na noszach przewieziono go do szpitala, podobno po utracie przytomności). Przecież dla każdego kto obserwował buńczuczne zapowiedzi Kossakowskiego o tym jak to szybko znokautuje rywala była to scena iście komiczna. Dopiero przewiezienie do szpitala nadało jej wymiar tragiczny.
Już nawet przed walką stawał się coraz śmieszniejszy w swojej nie popartej żadnymi czynami pewności siebie, pyszałkowatości i katarynkowatym stylu wypowiedzi. A samo starcie doszczętnie skompromitowało tego fircyka-chojraka, zwłaszcza w oczach prawicowego elektoratu, który wedle własnych deklaracji reprezentował. Nawet on sam potwierdził, przyznając na dzień przed wejściem do oktagonu, że „walczy przede wszystkim z samym sobą”, a po walce, że przegrał, ponieważ „nie zadziałała mu głowa”. Choć oczywiście należy mu się pewne uznanie za dozę trzeźwego (choć niezbyt w porę) publicznego samokrytycyzmu, to trudno sobie wyobrazić, aby prawicowy elektorat nie postrzegał tych wynurzeń jako objawu słabości i niepewności potencjalnego kandydata, pewnego odkrycia wewnętrznych emocji, które nie przystoją dojrzałemu, prawicowemu mężczyznie, wojownikowi MMA, a na pewno nie politykowi, który ma obiecywać swym słowem i czynem przewidywalność oraz stateczność swojej kandydatury.
Może dopiero wówczas i mnie udzieli się zainteresowanie tym sportem, ale by nie być gołosłownym w swych deklaracjach, jestem skłonny założyć się z Szubrychtem o parę rękawic do walki, że Kossakowski nie zostanie parlamentarzystą po najbliższych wyborach parlamentarnych! No chyba, że niespodziewanie lewicowym parlamentarzystą, wedle scenariusza “Wszyscy mówią: Kocham Cię!” Woody’ego Allena, w którym prawicowy Scott po wypadku (choć nie tak brutalnym, jak zderzenie z Kapelą!) został niespodziewanie zdiagnozowany z budującym się przez dłuższy czas zatorem tętniczym powodującym niedotlenienie mózgu i dopiero po tego zatoru rozpuszczeniu stał się lewicowcem.
Kurkiewicz z kolei, chwaląc się swym kibicowskim udziałem w pierwszej freak fight’owej gali w kraju, jednak znacznie bardziej krytyczny wobec dorobku Kapeli niż Szubrycht, właściwie wyłącznie koncentruje się na wykazaniu banałów, że gale freak show fightów MMA są brutalne i wulgarne, a dla nieprofesjonalnych zawodników mogą nawet bywać niebezpieczne. Nie pisze zaś dosłownie o żadnych wnioskach płynących z tych spostrzeżeń, które są oczywiste dla każdego dojrzałego i krytycznego obserwatora. My, czytelnicy, możemy sobie jednak sami dopowiedzieć, że sugeruje, abyśmy nie zwracali uwagi na to niegodne uwagi widowisko i na nic, co ma z nim związek, a więc i również na Kapelę oraz jego triumf.
W końcu, Nowak w moralistycznym tonie kazania rozpoczyna swój wywód od twierdzenia, że walka w klatce jest “amoralna”. To dość zadziwiająca ocena sportu walki, ciekawe czy taką samą wykazuje względem sportowej pasji swego redaktora naczelnego. (Rozwodzenie się nad komentarzem Anny Dudek z Wysokich Obcasów o walce Jasia, sprowadzającym się do błędnej konstatacji, że sport walki to przemoc, litościwe pominę.) Nowak przekonuje, że wszyscy uczestniczący w walkach przegrywają: zarówno zawodnicy, jak i kibice. Dorośli zawodnicy, u których najwyraźniej nie dostrzega nawet krzty rozsądku czy podmiotowości, są jego zdaniem “kundlami szczutymi na inne kundle”. Widzowie z kolei i ci, którzy w ogóle emocjonują się, są “głupi” i “przegrywają”. Chciałoby się dodać na koniec, że na nasze, czytelników, szczęście, oto Piotr Nowak jest tym rozsądnym, który wyciągnie nas z mroku niewiedzy na łono oświecającej prawdy. Niestety jednak nie przedstawia żadnych dowodów na te swoje apodyktyczne twierdzenia. W dalszej części swego łajania tylko napomyka, że oglądając show, “Robisz dokładnie to, co [sic!] czego oczekują od ciebie kreatorzy tego przedsięwzięcia.” Jest to jednak argument zgoła bezsensowny. Czy na tej samej zasadzie zachowywania się w poprzek oczekiwań przedsiębiorców powinniśmy bowiem, np. przestać jeść na złość producentom, dystrybutorom i sprzedawcom żywności, aby ograniczyć ich zyski i kapitalistyczne renty oraz wyzysk, którego się dopuszczają? Czy na złość kapitalizmowi mamy sobie odmrozić uszy? Albo gorzej: zagłodzić się na śmierć? Podkreśla również, że “[k]awałeczek po kawałeczku, kapitalizm przekształca otaczającą nas rzeczywistość[,] (…) wszystko przybiera formę towarową”. No tak, nie jest to zbytnio odkywcza informacja, choć z dziwnego powodu podana została nam tu w tonie sensacji. Należy jednak te zastane reguły gry, o których jeszcze wspomnę, przyjąć i dostosować do nich własną strategię, zamiast zaklinać rzeczywistość. Pisze również Nowak w kontekście entuzjazmu banieczki, że wielkomiejski lewak „pierdzi na fejsie”. Nie wdając się w rozważania, komu sam Nowak pierdzi na fejsie, bądź kto tam jemu pierdzi, warto aby Nowak wyciągnął głowę poza swoją zaczadzoną banieczkę i dostrzegł szerszą (i świeższą) perspektywę pozabanieczkowej percepcji społecznej tej walki.
Nowak charakteryzuje też każdego, kto ekscytował się walką Kapeli, bądź nawet jej rezultatem: “[n]ajwiększym rozczarowaniem jesteś ty – przez swoją bezmyślność, permisywne oddawanie się gównianej przyjemności i lenistwo intelektualne”, co jest o tyle ciekawe, że sam jest aktywnym kibicem i działaczem AKS Zły, amatorskiego klubu polskiej piłkarskiej A klasy, a więc powinien rozumieć, że kibicowanie w sporcie to coś więcej niż tylko podziw względem technicznej doskonałości i mierzonej wynikami skuteczności profesjonalistów. Mnie, na ten przykład, od sportu zawodowego w ogólności, a od profesjonalnej piłki nożnej, którymi w swym dzieciństwie i wczesnej młodości się emocjonowałem, kompletnie odrzuciło właśnie uzawodowienie i posunięta do swych ostatecznych granic specjalizacja zawodnicza. I staje się to dzisiaj coraz powszechniejszym sentymentem, stąd narzekania starszych pokoleń na to, że wśród młodszych sport już nie jest dłużej tak chętnie oglądany.
Ciężko się bowiem utożsamiać z jakimiś od małego hodowanymi i programowanymi do udziału w jednej dyscyplinie sportu robotami (tym są bowiem obecni zawodnicy), z którymi kibica najpewniej nic nie łączy, zwłaszcza w futbolu, w którym piłkarze czy trenerzy zmieniają barwy, a nawet kontynenty, jak rękawiczki, a żadnej stałości, w którą możnaby potencjalnie zainwestować swe emocje, nie da się uświadczyć. Z kolei bezideowy i kapitalistyczny charakter działalności klubowej mocno odrzucałyby nawet w wypadku istnienia wiernych klubom zawodników i szkoleniowców. Pomimo technicznej doskonałości i skuteczności profesjonalnych sportowców, od wielu lat w najmniejszym nawet stopniu nie interesują mnie ich skomercjalizowane działania, a tym bardziej nie byłbym skłonny wydać złamanego grosza na oglądanie tego sortu “rozrywki”. Można wiele zarzucić organizatorom tych freakowych gal MMA, ale przynajmniej nie można im zarzucić tego, co tym podłym i obrzydliwym, niemal jak kościół katolicki, organizacjom pokroju FIFA czy UEFA, finansowanym przez najbardziej krwawe reżimy. Mnie obrzydzałoby oglądanie tych meczy nawet przez szybkę.
Co innego, międzyzakładowe zmagania piłkarskie czy właśnie walki postaci świata politycznego w MMA – tam ewidentnie jest się z kim utożsamiać i w kogo inwestować emocje. Co by nie mówić o Prime Show MMA, przynajmniej federacja ta nie ma związków z najbardziej obrzydliwą UEFA, od której przedstawiciele AKS Zły – klubu, którego Nowak jest członkiem zarządu – osobiście odebrali nagrodę w Szwajcarii – przypomnijmy: sklasyfikowanym raju podatkowym – a klub jeszcze się tym (sic!) szczycił. Jeśli Nowak porusza problem moralności i zawiesza jej poprzeczkę tak wysoko, to z pewnością powinien rozważyć i tę sytuację, bo choć nie ma nic złego w byciu nagrodzonym taką nagrodą, to przyjmowanie jej z rąk przedstawicieli tak zdegenerowanej moralnie organizacji i chlubienie się tym są co najmniej moralnie wątpliwe.
Cechą wspólną wypowiedzi tych trzech krytyków jest ich zwięzłość przypominająca ledwie rozbudowany komentarz, niepełna argumentacja, spekulacyjny charakter i nawet nie tyle co biedne udokumentowanie, ale kompletny brak odniesienia do istotnych dla poruszonego problemu faktów. Wydaje się, jakby wszyscy trzej autorzy nie podeszli do tematu wystarczająco poważnie, choćby poprzez lekturę bardziej przenikliwych komentarzy rozsianych po bańce czy samodzielną obserwację reakcji pozabańkowej opinii publicznej na zwycięstwo Jasia, a nawet na same jego przygotowania do walki. W konsekwencji, cierpiąc na chroniczny brak faktów, opublikowane głosy są dość jałowe, a zamiast problem przeanalizować, niczym skrajnie uproszczona karykatura, sprowadzają go do jakiegoś pozbawionego sensu taniego, głupiego, sensacyjnego i szkodliwego wydarzenia, nie racząc zapuścić się pod tę niezbyt atrakcyjną (tutaj zgoda!) powierzchnię. Żadnego z autorów nie posądzam o złą wolę. Dostępne przesłanki świadczą raczej o nieodrobieniu przez nich pracy domowej, i to nie tylko z dziedziny samych faktów ściśle związanych z tą konkretną, pojedynczą walką, ale również z całego sposobu funkcjonowania dzisiejszego świata społecznego i praw rządzących frykcyjną mechaniką rozprzestrzeniania się rywalizujących w nim idei, którego nie są świadomi.
Wartość pojedynku
Przejdźmy jednak do oceny sensowności udziału Jasia w samej walce. Zacznijmy od tego, że rygoryzm moralny na polskiej lewicy jest dość restrykcyjny, dlatego tak, jak popularne na niej hasło głosi, że np. Jan Śpiewak to „chuj-nie-lewak”, podobnie i inny Jan – właśnie Kapela – regularnie odsądzany jest od lewackiej czci i wiary.
Istnieją jego wypowiedzi i działania, które mogą być interpretowane z niekorzyścią dla jego lewicowej reputacji. Jasne, nie jest on idealnym lewicowcem, bo, po pierwsze, nie wiadomo co by to dokładnie miało oznaczać, a po drugie, takich ideałów nie ma. Kapela, na przykład, nie poświęca zbyt wiele uwagi tzw. kwestiom pracowniczym, które zwłaszcza ostatnio, w trakcie strajku odbywającego się w Solarisie powinny być choćby przez ten krótki czas jednym z priorytetów każdego lewaka. Jednak, po pierwsze, warto docenić korzyści płynące z podziału pracy na lewicy, tzn. zauważyć, że nikt kompetentnie nie jest w stanie zajmować się wszystkimi kwestiami z lewicowej palety zagadnień, a tym bardziej jednocześnie docierać do każdej potencjalnej publiki. Po drugie, trzeba zdać sobie sprawę, że nikt bardziej, a nawet co najmniej pod jakimkolwiek względem tak lewicowy jak Jaś, mówiący w wywiadzie po walce, że „nienawidzi kapitalizmu” czy „chętnie pobiły teraz jakiegoś milionera”, nawet w wymiarze wsparcia dla praw pracowniczych, czy ogólnie tzw. bytowych, nie będzie w spodziewanej przyszłości miał okazji dotrzeć do tak dużej publiki, zwłaszcza tej młodego pokolenia, poprzez udział w gali freak fightowej. Należy zauważyć, że to przecież takie gale są jednym z najcenniejszych do opanowania kanałów uzyskania popularności i dotarcia z jakimikolwiek ideami do młodzieży, zwłaszcza do tej wywodzącej się z niższych eszelonów socjoekonomicznych, dlatego skrajną bezmyślnością ze strony lewicy byłoby taki kanał ignorować.
Można nad tym ubolewać, choć lepiej nie marnować na to czasu, ale na pewno nie można udawać, że tak nie jest. Nie przeczy to oczywiście skuteczności żadnych innych obecnych strategii propagandowych lewicy, ale raczej sugeruje, że mogą one być stosowane jednocześnie i być względem siebie komplementarne. Zaś o umocowaniu empirycznym hipotezy o popularności takich gal niechaj świadczy fakt, że sama tylko konferencja poprzedzająca galę Prime MMA została wyświetlona przeszło MILION razy.
Bądźmy realistami i uświadommy sobie fakt, że ludzie często wykazują tendencję do personifikowania ruchów społecznych i formacji politycznych czy ideowych, potrzebują liderów, osób-symboli czy twarzy, z którymi mogą się związać i w które mogą zainwestować swe emocje, w szczególności w bohaterów czy męczenników. Oczywiście charakter i kaliber tych postaci może być zupełnie różny, ale np. w porównaniu z obfitującą w socjalistycznych bohaterów, głównie PPS, sprzed ponad wieku, lewica III RP takich postaci, może poza męczenniczką za sprawę lokatorów, Jolantą Brzeską, nie ma. Jednak po wygranej z prawicowcem Kossakowskim, to właśnie Kapela stał się takim małym (w sensie dotychczasowych dokonań) bohaterem. Ale w ogóle dlaczego akurat bohaterem?
Zacznijmy od początku, czyli od chwili, w której pomysł walki dopiero ujrzał światło dzienne. Już wówczas było wiadomo, że prawica niemal nic by na triumfie Kossakowskiego nie zyskała, a lewica niemal nic nie straciła na swojej porażce – co by bowiem zyskała prawica, gdyby z punktu widzenia polskiej populacji generalnej jakiś prawak najebał lewakowi? Regularnie się to wydarza, gdy jakieś prawicowe łebki biją dzieci z marszów równości czy strajków kobiet, albo gdy przyzwoite mordki wyłapują wpierdol od prawicowych bandytów (jak np. redaktor Przemysław Witkowski). Dlatego ewentualne zwycięstwo Ziemowita przeszłoby bez większego echa, co najwyżej utwierdzając wąski margines jego kibiców w swych przekonaniach i sympatiach. Porażka Kapeli nie zdołałaby zniszczyć jego od początku złej publicznej reputacji, która szła w parze z jego (anty)popularnością, którą zdobył po rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Stanowskim, podczas której w powszechnej opinii wypadł źle, i po której przyciągnął na siebie uwagę wielu nienawistnych dzbanów szukających łatwej ofiary. Natomiast na porażce Ziemowita od samego początku prawica mogła wiele stracić, zaś lewica mogła wiele zyskać, ponieważ porażka prawaka z niższym, lżejszym, znajdującym się w generalnie nieco gorszym wieku na rywalizację fizyczną tego typu, o wizerunku wymizerniałego ćpuna, hedonistą, przekraczającym genderowe granice, malującym sobie na różowo paznokcie feministą i błąkającym się w pobliżu spektrum autyzmu weganinem, 38-letnim mężczyzną przedstawiającym się jako Jaś, byłaby odebrana jako coś kompletnie niesamowitego i niespodziewanego.
Jak oto bowiem taka pogardzana postać – lewak w rurkach, stereotypowo wątły i strachliwy – miałby stłuc naszego wielkiego prawicowego chłopa? Piewcę kultu siły i prawicowych wartości? Zaprawionego w bojach TVP-owskiego fake-newsiarza? Popierającego brutalność polskiego wojska względem bezbronnych uchodźców przy wschodniej granicy? Aktywnie popieranego przez generała wojska polskiego Andrzeja Pawlikowskiego? Aby zweryfikować to twierdzenie, wystarczy przypomnieć kursy u bukmacherów (4.14 vs. 1.22), które przed walką nie dawały Jasiowi nawet umiarkowanych szans. Dawały mu szanse co najwyżej mizerne. Mieliśmy więc tu do czynienia z asymetrią stawek, dlatego od samego początku była to świetna okazja dla samego Jasia, a wraz z tym i dla całej lewicy, aby dość niskim kosztem budować swą reputację.
Ta walka była w wizerunek lewicy inwestycją w zasadzie pozbawioną ryzyka w jeszcze innym aspekcie. Nawet bowiem, w pesymistycznej wersji zdarzeń, gdyby to Ziemowit zwyciężył, ludzie o postawach dominujących na prawicy (wyznający kult siły czy, choćby i fałszywy, kult pracy), ale także wśród libków, mogliby przynajmniej częściowo zmienić swe poglądy na temat lewicy.
A jakie one są, można się tylko domyślać po samej już tylko popularności tej formacji ideowej, mierzonej choćby i wynikami wyborczymi partii lewicowych w ostatnich latach, np. Razem, zwłaszcza na prowincji, a szczególnie w Polsce wschodniej. Są to poglądy w swej istocie fałszywe, będące częściowo karykaturami medialnymi, a częściowo mitami. Wyrażane są często w popularnych memach czy frazesach typu: „pizda w rurkach zdolna co najwyżej popijać sojową latte” lub “Dlaczego lewak jest jak krokodyl? Bo ma małe rączki do pracy i wielką mordę do żarcia.” Sam więc fakt, że Kapela na poważnie przygotowywał się do walki – latem zamiast na wakacje, pojechał na obóz sportowy – zamieszczając liczne tego świadectwa w swych mediach społecznościowych, a nie pozostawiając najmniejszych już złudzeń, gdy zdjął koszulkę na ważeniu (ilu polskich 38-latków ma mniejszy odsetek tłuszczu w całkowitej masie ciała, a tym bardziej ma przy tym wyższy odsetek masy mięśniowej niż on?), zadał kłam tym wszelkim mitom o leniwych lewakach i pośrednio o ludziach, na rzecz których prowadzą oni swój bój. Cytowany na mma.pl, pełen pokory przyznał o treningach: “[p]o pół roku wiem, jak mało umiem.” Dzięki niemu, ci wszyscy młodzi chłopcy z Polski B, którzy w życiu na oczy lewaka nie widzieli, którzy nie zamienili z nim słowa, a znają go z zapożyczonych z n-tej ręki legend, mogli zobaczyć, że chodzący w tęczowym kostiumie jednorożca lewak przygotował się fizycznie znacznie lepiej niż prawak, Ziemowit, który nie raczył obnażyć torsu w trakcie ważenia, ani nawet zaprezentować swego sportowego kunsztu na tzw. mediatreningu poprzedzającym ważenie. Wiem o czym mówię, bo sam kiedyś byłem takim chłopcem, choć nawet nie z Polski B.
Tak więc dla powszechnej reputacji lewaków pod względem ich pokory, stosunku do pracy, znoju, budowy przymiotów charakteru, pielęgnowaniu cnót czy ideału kalokagatii, wysiłku i wytrwałości w dążeniu do celu, Kapela zrobił więcej niż jakakolwiek inna postać w tym kraju, co najmniej w ostatnich paru latach. Niedostrzeżenie tego banalnego, acz kolosalnego w swym znaczeniu, faktu świadczy o kompletnej nieumiejętności rozpoznania determinantów sytuacji, w jakiej znalazła się cała formacja ideowa w Polsce ostatnich lat. Takie są po prostu okoliczności i symptomem minimalnej racjonalności jest pojęcie tych faktów, nie zaś zaklinanie rzeczywistości. To gale freak fight’ów mają miliony widzów, a występujący w nich zawodnicy-celebryci i ich poglądy czy postawy mogą stać się elementem zmian ideowego krajobrazu w tym kraju. Może się to krytykom występu Jasia nie podobać, ale muszą jednak uświadomić sobie, że lewica nie jest dziś w Polsce siłą na tyle dużą, aby to szybko zmienić i narzucić innym swoje reguły, do woli zmieniając je bez żadnych ograniczeń. Niestety jest inaczej, wszak nie ma ona wyboru i jest zmuszona dostosować się, musi grać takimi kartami, jakie los (czy jak może woleć kto inny: deterministyczna machina historii) rozdał jej na ręce. Pod warunkiem tych narzuconych zewnętrznie ograniczeń, formacja musi usiłować podejmować najlepsze możliwe decyzje. Możnaby argumentować za tym, by po prostu chwyciła stolik do kart i wywróciła go do góry nogami, zamiast przy nim grać w tych niesprzyjających warunkach, jednak realistyczna ocena jej sprawczości w obecnej sytuacji prowadzi nas do wniosku, że formacja ta jest na tyle mała i słaba medialnie czy kadrowo, że swymi krótkimi, wątłymi rączkami nawet do tego stołu nie da rady dosięgnąć. Jest więc niejako zmuszona prowadzić rozgrywki na zastanych zasadach i eksponować swe idee wszystkimi możliwymi kanałami. Nawet niesprawiający wrażenia przenikliwego, Ziemek, który, jak wykazałem powyżej, i tak miał zdecydowanie mniej do ugrania, był przynajmniej na tyle rozsądny w swej ocenie, aby w starciu z Kapelą rozpoznać ogromny ekwiwalent reklamowy dla swojej osoby i reprezentowanej przez siebie formacji. Kossakowski, jako człowiek mediów, doskonale zdaje sobie sprawę z wartości działania tych mechanizmów. Skrajną głupotą jest więc lekceważenie takiego potencjału propagandowego, dlatego pora, by wielu lewackich krytyków wróciło z obłoków i poszło po rozum do głowy.
Podobnym mitem, który Kapela rozwiał już nawet na moment przed starciem było to, że lewak jest bojaźliwym i niekonsekwentnym tchórzem. Gdyby było inaczej, nie byłby w stanie nawet wejść do oktagonu z podniesioną twarzą. Stres, który zwykle towarzyszy zawodnikom sztuk walki, zwłaszcza tym amatorskim, gdy wchodzą do oktagonu, bywa ogromny.
Np. jeden z doświadczonych zawodników, człowiek który odsiedział lata w więzieniu, świetnie przygotowany fizycznie z impetem agresywnie wchodzący w zaprezentowanie swoich umiejętności walecznych na mediatreningu, Adam Soroko, ostatecznie do walki nie wyszedł. Dominującą hipotezą jest właśnie to, że zjadł go stres. I tak właściwie, to właśnie stres mógł również przesądzić o spektakularnej klęsce Ziemka, o czym on sam jeszcze przed starciem napomknął w mediach społecznościowych, gdy pisał o tym, że „największą walkę stoczy z samym sobą”, a także na świeżo po walce, gdy tłumaczył swą przegraną tym, że “głowa mu nie zadziałała”. O odwadze i męstwie Jasia, dewastujących ten mit niechaj najlepiej świadczą szczegółowe okoliczności udziału w gali. Do walki został zaproszony w charakterze dosłownego wręcz freaka, niemalże cyrkowego pośmiewiska, wyzywany przez rywala od śmiecia i debila, musiał więc dopiero udowodnić swoją wartość. Dalej nie był traktowany z należytą powagą, a co jest ewenementem: nawet z nieskrywaną niechęcią przez jednego z prowadzących konferencje poprzedzające galę, Michała Cichego, który jako (sic!) gospodarz, nie chciał mu nawet podać dłoni, jawnie wspierając jego rywala. Jestem ciekaw, ilu zawodników psychicznie podołałoby tak niesprzyjającym okolicznościom, z jakimi musiał się zmagać nasz heros.
Te okoliczności sprawiły, że Jaś z postaci albo kompletnie nieznanej, albo zupełnie nieszanowanej, w każdym razie niesławnej, swą konsekwencją i uporem zaskarbił sobie szacunek sporego grona widzów i ową infamię zmonetyzował. Mając na względzie to, jak niskie są standardy pod tym względem w celebryckim świecie fałszu i pozorów gal MMA, nie było to trudne do przewidzenia, wystarczyło, by Jaś pozostał sobą w tym zmiennym i płytkim świecie celebrytów. Już nawet przed walką, wielu komentatorów w mediach społecznościowych zaczęło wyrażać szacunek względem jego osoby, nawet mimo deklarowanej różnicy światopoglądowej. Kapela zapracował sobie na ten szacunek konsekwentnym trzymaniem się swych wartości w niesprzyjających warunkach. Mógł sobie zaskarbić sympatię widzów m.in. wówczas, gdy w trakcie konferencji, wydarzenia zdecydowanie pełnego agresji zarówno fizycznej jak i werbalnej, jako jedyny, podkreślmy: w kulminacyjnym momencie rękoczynów i słowoczynów, w które przez przypadek wplecione zostało pewne siedzące tuż przy konferencyjnym stole dziecko, trzeźwo zwrócił uwagę na to, że taka konferencja nie jest wydarzeniem, w którym małoletni w ogóle powinni brać udział. Tym większy szacunek Kapela uzyskał zwróceniem uwagi na ten problem, iż zrobił to subtelny intelektualista, człowiek słowa pisanego, który nie odnajduje się w uliczno-podwórkowych knajackich gadkach i odzywkach czy generalnie w tzw. kulturze dissu, dominującej w tego rodzaju medialnych wydarzeniach.
Przejdźmy teraz do konsekwencji samej walki. W warunkach międzyklasowych frykcji komunikacyjnych, gdy elektorat polskiej prawicy w ostatnich latach nie posiada wystarczających kompetencji poznawczych, aby biegle pojmować argumenty rozumowe, albo posiada, ale preferuje język siły, natomiast jest wystarczająco kompetentny, by ocenić pracowitość czy odwagę zawodnika z ringu, Kapela, zamiatający Kossakowskim matę oktagonu dowiódł swej wartości, pokazując charakter i demonstrując w praktyce kultywowanie cnót kardynalnych (również Areté), zwłaszcza na tle swego rywala, który niepoważnie potraktował przygotowania do konfrontacji, jak sam zapowiadał, lewicy z prawicą. Ziemowit dosłownie został memem, skompromitował siebie, ale również całą formację doszczętnie. W szczególności, nie minęło od walki parę dni, nawet by zaleczyć urazy, a nazywając Kapelę tchórzem, zaczął się pultać o to, że zwycięzca nie chce mu dać rewanżu. To przechyliło szalę goryczy i wówczas prawicowcy już nie wytrzymali. Poniżej zamieszczę tylko próbkę komentarzy do jego żałosnych tweetów, w tym ten autorstwa wiceprezesa Młodzieży Wszechpolskiej, Marcina Kowalskiego. Ich emocjonalny ton świadczy o kompletnej porażce prawicy, zaś fakt, że zgodnie z długą lewicową tradycją Kapela w oktagonie zastosował na prawicowcu tzw. gilotynę i to lewym ramieniem z wytatuowaną płonącą Katedrą Notre-Dame w Paryżu, nadaje owemu triumfowi wymiar niebywale wręcz symboliczny!
Wnioski
Choć oczywiście nie jest to żadne rewolucyjne wydarzenie, które odmieni wszystko w ideowym pejzażu Polski 2022, to jednak dwuminutowy występ Jasia w oktagonie spektakularnie rozbił w proch i pył patriarchalno-prawicowy mit niepoważnego, strachliwego i leniwego lewaka, oznaczył więc pewne wizerunkowe zerwanie lewicowców ze swym niezasłużonym i ciążącym niczym kula u nogi stereotypem, stanowiąc przeto kluczowy element naszego długiego marszu ku reorientacji ideowej polskich mas ludzkich. Nie będzie więc nadużyciem stwierdzenie, że w tym sensie to wydarzenie było przełomowe. Rozgłos walki jest wszak szeroki i trafia pod strzechy całego kraju, wykraczając poza wąskie banieczki zamieszkane przez politycznych nerdów.
Pedagogiczny wymiar tego spektaklu z romantycznym bohaterem w roli głównej jest niepodważalny. Teraz jego lewicowy przekaz i obnażanie prawicowych fałszu i hipokryzji znacznie łatwiej trafią do opinii publicznej. Na ten przykład, niezwykle popularny fejsowy fanpejdż, libkującego ostatnimi laty tygodnika NIE, nawiązywał do blitzkrieg’u Kapeli w paru memach, a niezaangażowane politycznie portale typu psy.pl czy hardtripy.pl, odnotowały to zwycięstwo choćby ze względu na, odpowiednio, reklamę jaka widniała na plecach Jasia (“STOP walkom psów”) czy muzykę, która towarzyszyła jego wejściu do oktagonu. Tylko napuszony lewacki snob nie byłby w stanie docenić tych sukcesów.
Kapela, mimo licznych publikacji książkowych i prasowych został więc w tym arcynieczytelniczym kraju postacią, która jest w stanie wyjść poza bańkę i potencjalnie na trwale zadomowić się w głównym nurcie medialnym kraju. Zaprzepaszczenie tej okazji do promocji swych idei, byłoby kardynalnym błędem jego, ale i całej polskiej lewicy. Zamiast więc dalej tkwić w błędzie, krytycy walki powinni w końcu zrozumieć jej znaczenie i zacząć wykorzystywać ją również do własnych celów.