Niestety nie wiem, jakie medium reprezentowała kobieta, która podeszła dziś do demonstracji lokatorskiej pod Sejmem i zapytała, w jakiej sprawie jest ten protest. Pytanie było zasadne: w samo południe przed polskim parlamentem stały dziś trzy różne zgromadzenia. Z jednej strony ulicy – obrońcy praw zwierząt, z drugiej, na chodniku przed Sejmem – lokatorzy, wołający „Chcemy ustawy”, a za nimi, bliżej pomnika, obrońcy korporacyjnych (przepraszam, wolnych) mediów, bojownicy w obronie TVN. Ktoś szybko wytłumaczył dziennikarce, że ta ustawa, o której mowa, to ustawa reprywatyzacyjna. – Dwa różne światy – skomentowała kobieta, dobierając odpowiednio okrągłe słowa i rzucając spojrzenia to na lokatorów, to na obrońców wolnych mediów. I więcej się lokatorami nie zajmowała… jak większość jej kolegów i koleżanek po fachu.
Taka to wolność słowa i wolne media w wykonaniu polskich niby-liberałów: do woli można machać amerykańską flagą i bronić korporacji. Jeśli akurat postuluje się coś odwrotnego, to wolno… się zamknąć.
Nie powinno się sądzić na podstawie jednej sytuacji? Może i tak. Tylko że obrazek spod Sejmu był po prostu jaskrawym podaniem na tacy tego, co działo się do dawna. Fani TVN i ludzie kochający KO-nstytucję w ramach wolności słowa i przekonań obrzucali dowolnymi bluzgami sejmową Lewicę, gdy tylko zrobiła coś nie po ich myśli. Widzą stalinowców w każdym, kto chce progresji podatkowej. Dadzą się pokroić za prawo do wyzyskiwania pracowników. Rozdepczą symbolicznie każdego, kto nie zachowuje się tak, jak oni w danym momencie by chcieli.
Podobnie jak nie odnotowano u boku lokatorów nikogo z sejmowej Lewicy, która dzień wcześniej wystawiła mocną reprezentację na demonstracji… tak, w obronie TVN. Stali obok ludzi Platformy i udawali, że wcale nie słyszeli, jak Donald Tusk odżegnuje się od jakiejkolwiek współpracy z ich formacją. Jak ostro dryfuje w stronę Konfederatów. Bo wolne media, argumentowali, to wartość sama w sobie. Tylko że o tę wolność i różnorodność środków masowego przekazu można było zawalczyć dużo lepiej – i to nie teraz, tylko już dawno temu. Wspierając media, które zadbają o to, by nie zagłuszano lokatorów, by słuchano pracowników i wszelkich dyskryminowanych mniejszości, słowem każdego, komu dzieje się krzywda. To jednak pozostało poza horyzontem wyobraźni.
Efekt jest taki, że walkę o wielką stawkę ciągle prowadzi w Polsce prawica z prawicą. Pozostałym pozostaje korzystanie z sytuacji, gdy jeden z walczących obozów chwilowo opowie się za czymś prospołecznym lub… przyglądanie się. Prób przyklejania się do liberałów nie liczę, bo równie dobrze mogłoby ich nie być. Oni sami wiedzą, jaki mają program – ten sam od lat Balcerowicza. Nie potrzebują koncesjonowanej lewicy. To lewica, jeśli ma mieć więcej niż niepewne 9 proc., musi walczyć o zaufanie ludzi. I więcej zrobiła w tym kierunku posłanka Dziemianowicz-Bąk, wspierając strajkujących z Paroc Polska, niż cała potężna delegacja, która ładnie stanęła pod sztandarem TVN obok ludzi Tuska. Bo sensem istnienia lewicy jest bycie dla ludzi i z ludźmi. Proste? Nie dla wszystkich.
PS. O dziwo mogę skończyć ten tekst w nieco bardziej optymistycznym tonie: Sejm przegłosował nowelizację Kpa w pierwotnej postaci. Sejmowa Lewica głosowała tak, jak należy. Zagłuszani lokatorzy mają – pierwszy raz od dawna – powód do radości.