Działacze PRL-owskiej opozycji „uczcili” 73. rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej do Olsztyna, wieszając na zabytkowym pomniku baner ze znanym motywem czerwonoarmisty-gwałciciela, tym razem z podobizną Władimira Putina.
To ten sam motyw, który widniał na okładce ubiegłorocznego magazynu „Historia bez cenzury” z kwietnia (o sprawie pisaliśmy tutaj). Jest de facto przerobionym na potrzeby „bieżącej” rusofobii plakatem hitlerowskiej propagandy. Na oryginalnym obrazku czerwonoarmista gwałci kobietę ubraną na biało, a napis po polsku głosi: „Czy chcecie dopuścić do tego, by tak się stało z Waszymi kobietami i dziewczętami? Brońcie się wszystkimi siłami przed bolszewizmem”. Natomiast w „zmodernizowanej wersji” gwałciciel ma twarz Władimira Putina, a gwałcona – ubranie biało-czerwone, co jest dość prymitywną metaforą.
Nawet najlepsze intencje nie usprawiedliwiają takiej manipulacji. Inicjator całego skandalu, Wojciech Kozioł, wynajął podnośnik i zawiesił baner pomiędzy dwoma słupami niedokończonego łuku triumfalnego. O machinacjach przy pomniku policję powiadomili mieszkańcy. Kozioł został wylegitymowany. Oświadczył łaskawie:
– Pomnik zwany Pomnikiem Wdzięczności Armii Czerwonej faktycznie ilustruje zniewolenie. Nie mam zamiaru rozwalać pomnika, tym bardziej, że jest on wpisany do rejestru zabytków.
Rzeczywiście pomnik autorstwa Xawerego Dunikowskiego jest zabytkiem, po 1989 powstawało wiele lokalnych inicjatyw za rozebraniem go, a Wojciech Kozioł ma na koncie wcześniejsze związane z nim happeningi, takie jak obrysowaywanie w 2016 czerwoną farbą sierpa i młota wykutego na słupach. Wojewódzki nkonserwator zabytków zgłosił wówczas do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, ale organy ścigania umorzyły postępowanie, ponieważ „farba dała się zmyć” i pomnik nie został trwale uszkodzony. Teraz Kozioł twierdzi, że chciał zwrócić uwagę na gwałty i przemoc czerwonowarmistów.