Doprawdy nie wiadomo, komu przyznać laur żenady ostatnich dni.
Tzw. polska lewica to pojęcie o wymiarze niemal metafizycznym, by nie rzec boskim. Niczym Boga w kościele powszechnym każdy rozumie ją na swój sposób ba, każdy ma z nią swoją indywidualną i intymną więź i to ona jest dlań najważniejsza. Jednocześnie przy niej w ten czy inny sposób afiliowanym służy jako dźwignia do formułowania zaleceń, nakazów, szpagatowych teoryjek, warunków, norm i kwantyfikatorów o charakterze uniwersalnym. Ot, dialektyka chciałoby się głupkowato rzec, machając ręką, ale rzec tak nie można, bo każdy ogarnięty człowiek, który się z polską lewicą zetknął – wie, że chodzi po prostu o elementarny brak powagi.
Tymczasem polityka to zajęcie dla ludzi poważnych, gdyż chodzi w niej o pieniądze i władzę. Niestety, po mijającym już (miejmy nadzieję!) festiwalu sztubackiego pyskowania postpierwszomajowego pomiędzy jednym z najważniejszych luminarzy partii Razem i białostockim SLD trudno doprawdy oprzeć się zażenowaniu. O nadziejach politycznych dla lewicy już nawet nie będę pisał. Zaczęło się od wygłupu Marceliny Zawiszy na wiecu OPZZ – nie chciała podać ręki Włodzimierzowi Czarzastemu. Co na ten temat sądzę, pisałem dość wyczerpująco – nie będę się powtarzał. Byłem przekonany, że ten incydent załatwia sprawę symbolicznego podkreślenia podłych standardów obchodów Święta Pracy w Polsce. Myliłem się.
Widziałem, że SLD się obrazi, ale nie sądziłem, że ma swoich szeregach tak bezmyślnie zawistnych ignorantów jak ci, którzy obsługują stronę białostockiego oddziału tej partii na portalu Faceboook. Prostacki w swym przekazie, tani w formie i zupełnie nieśmieszny wpis o „Marcelinie co Włodkowi nie dała” (potem okazało się, że to felieton Piotra Gadzinowskiego z „Trybuny”) rozsiał po całej sieci woń wymiocin wąsatego wujka z wesela, a echo zgrzytania zębami z powodu Zawiszowego odrzucenia dłoni przewodniczącego słychać za każdym razem, gdy tylko ktoś, gdzieś ten post czyta. Sam nie potrafię znaleźć w sobie na tyle estetycznej odwagi, by drugi raz tę reakcję przeczytać – mam chwilowo uszkodzony oblechometr.
Mogłoby się skończyć i na tym, ale nie ma tak dobrze. Widać polska lewica musi działać podłóg paradygmatu amerykańskiej polityki zagranicznej – from bad to worse. Do internetowego boju o „rozum i godność człowieka”, a przede wszystkim kobiet, wyruszył Adrian Zandberg. Byłoby to nawet uszło jako działanie uzasadnione, bo jednak w pewnych okolicznościach nie należy siedzieć cicho, ale „chłop żywemu nie przepuści”, więc – zgodnie z tradycyjnym rytuałem nieeseldowskiej lewicy – należało dać upust swoje małoduszności. Toteż Zandberg nie mógł po prostu sformułować prostego przesłania typu „Boże, co za głąby w tym SLD”. Z jego wpisu na Facebooku dowiedzieć się można było, m. in. o znanym mu „seksizmie postkomunistów”. W jego interpretacji gest wyciągnięcia ręki w stronę Marceliny Zawiszy przez Czarzastego był perfidnym planem, próbą „wciągnięcia w polityczną pułapkę”. Dzielnie temu oparła się jednak działaczka partii Razem i prawidłowo skonsumowała chytrość SLD-owca. Tyle nikczemności dostrzegło w próbie uściśnięcia dłoni Zawiszy czujne oko Zandeberga, że aż się do okulisty zapisałem. Prywatnego, żeby zdążyć przed kolejnym pochodem. Jestem pewien, że jeśli odpowiednio spojrzę, to za rok ja sam, bez inspiracji, będę w stanie opowiedzieć coś państwu o seksizmie „resortowych dzieci” i „trzeciego pokolenia UB” oraz niechybnie rozgryzę zaklęte w ręce Jana Guza spiski Putina, Assada, Kim Dzong Una i Xi Jingpinga. A chciałoby się czasem jeszcze o polityce porozmawiać…
Na koniec zaś proponuję trochę powagi, do której pozwalam sobie uprzejmie wezwać wszem wobec. Żyjemy w siermiężnych czasach cuchnącej reakcji. Przyszłość ruchów lewicowych w całej Europie kształtuje się jako bardzo trudna i pełna wyzwań. Brunatniejąca albo banskteryzowana tzw. Stara Unia i neotradycjonalistyczny obłęd kiełkujący na całym świecie to kwestie nadzwyczaj ciężkiego gatunku. W Polsce przekłada się to na specyficzną mieszankę mikrosocjalu z szowinizmem owiniętego w jakieś obsesje na punkcie historycznych fałszerstw lub rekonstrukcji. Z jednej strony Prezes Państwa, z drugiej tzw. „wyklęci”. Ile dają histeryczne wołania o „demokrację” i „państwo prawa”, widzieliśmy. Nie będzie innej Polski, jeżeli nie będzie opozycji, która będzie miała coś do zaproponowania i będzie umiała przekonać do swoich racji rozczarowanych status quo – i tym obecnym, i tym poprzednim. „Dobra zmiana” w końcu sobie pójdzie, bo to jest – jak pisał mistrz Młynarski – „tylko smutne miasteczko, ono sobie kiedyś pojdzie”. I najgorsze jest nawet nie to co przyjdzie zaraz po niej, ale jedną kadencję później. Kukiz? Braun? Winnicki? Kowalski? Może Ordo Iuris zarejestruje partię?
Odpowiedzią na takie perspektywy nie mogą być jakieś idiotyczne wzajemne poszturchiwania i wojny na komentarze na Facebooku. Jak pisałem, niewykluczone, że Razem i SLD, a może i nowej partii Pauliny Piechny-Więckiewicz i Barbary Nowackiej przyjdzie w jakichś okolicznościach działać wspólnie. Do licha ciężkiego! Żyjemy w chorym, oduraczonym społeczeństwie. Wszędzie zdarzają się seksiści, nawet w Razem. Tak samo jak wszędzie przypałętają się jacyś ludzie, którzy zechcą się zachować nie fair, nawet publicznie – SLD coś chyba wie na ten temat. I warto takie zjawiska na lewicy piętnować, ale robienie z tego taniej operetki trąci nie tyle błędem, co ulgą – ot, powróciliśmy do naszego lajfstajlu. Lewak lewakowi inbą! #NaZawsze
Apeluję raz jeszcze o opamiętanie. Z PiS-em nie ma co konkurować na wygłupy – nie macie szans.