Ciągłe poczucie niepokoju – to jeden z najstraszniejszych owoców wojny. Niszczenie mienia, przymusowe zaciągi, grabieże, gwałty, utrata bliskich osób – podczas działań zbrojnych to wszystko jest realnością, która nie pozwala spać spokojnie zwykłym ludziom. Świadomość, że w każdej chwili mogą nadejść mężczyźni z karabinami i zabrać wszystko, jest dla nas, ludzi ukształtowanych w czasach pokoju, trudnym do uświadomienia koszmarem. Tak też było w Polsce w roku 1945 roku. Gehenna hitlerowskiej okupacji sprawiła, że ludzie pragnęli przede wszystkim spokoju. Odbudowa psychologicznej i bytowej stabilności była zapewne dużo ważniejsza od marzeń o takim czy innym porządku ustrojowym. Czy w takiej sytuacji odruchem najwyższej troski o dobro wspólnoty nie jest utrzymanie pokoju i spójności społecznej? Czy odłożenie karabinu nie jest najlepszym co można w takiej sytuacji zrobić dla rodaków?
Niestety, w powojennej Polsce byli również tacy, dla których nie liczyły się realia. Chwycili za broń, aby znów powrócił terror i strach. Ich ofiarami padali przede wszystkim najsłabsi – chłopi, którzy ośmielili się przyjąć reformę rolną, którzy zobowiązali się odpowiadać za porządek w ich najbliższej okolicy, którzy podjęli pracę w instytucjach tego państwa polskiego, które realnie istniało. Innego nie było. Ludzie, którzy w II Rzeczpospolitej nie mieli zupełnie nic, teraz mieli zostać ukarani za to, że chcieli czuć się bezpiecznie i podmiotowo – uprawiać ziemię, którą, odebraną obszarnikom, dało im państwo. Nic dziwnego więc, że obecnie najgłośniej na część „wyklętych” klaszczą ci, którzy uważają się za współczesnych „panów”. Tymczasem prawda, którą dzisiaj należy głośno wypowiedzieć jest dla nich niewygodna. Słynni „Łupaszka”, „Bury” czy „Tygrys”, przedstawiani przez propagandę obecnego reżimu jako aniołowie stróże polskości, byli zwykłymi siepaczami, chorymi z nienawiści do mniejszości narodowych, wyznaniowych i równości społecznej. Zabijali tych, którzy pragnęli żyć w spokoju, niszczyli zręby odradzającego się państwa, wprowadzali podziały tam, gdzie dopiero narodziła się więź; sprawiali, że mieszkańcy tej samej wsi zaczynali żywić do siebie nienawiść, tylko dlatego, że jeden trzymał z tymi z lasu, a drugi żył w zgodzie z państwem. To właśnie oddział „Tygrysa” spalił żywcem Łucję Anatolak, 22-latkę, której jedyną winą było to, że pracowała jako sekretarka w urzędzie gminy. Inne ofiary były winne tego, że nosiły niepolskie nazwiska albo wyznawały inną niż katolicka wiarę.
Dlatego propagandowe przedstawienia organizowane dzisiaj pod hasłem Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” napawają mnie odrazą. To nieprawdopodobna bezczelność, że na cokoły byli wynoszeni bandyci, którzy niszczyli ledwo powstałą stabilność i odbierali życie innym w imię antykomunistycznej nienawiści i abstraktu jakim była „wolna polska”. Najwyższy czas, aby ci wszyscy młodzi chłopcy, którzy dumnie prężą się w bluzach z wilczymi ślepiami zrozumieli, że działalność ich idoli polegała na gwałcie przeciwko równości i sprawiedliwości.