Kiedy jest gorąco, z braku wody można oszaleć. Braki elektryczności nie są tak wkurzające, gorsze jest bezrobocie. Irak ma tyle słodkiej wody na mieszkańca, co Niemcy, czy Brytyjczycy, ale od wojny amerykańskiej żadnemu rządowi nie udało się przywrócić bieżącej wody w kranach. Infrastruktura leży na łopatkach, oprócz małego terytorium w Bagdadzie, gdzie działa dosłownie wszystko i każdy ma świetną pracę: błyszczącej Zielonej Strefy. Kiedyś to była największa ambasada amerykańska na świecie, a teraz dzieli ten teren z dzielnicą rządową, ciągle ukryta za blokami betonu. To tam chcieli dostać się krzyczący manifestanci.
Wśród punktów zapalnych, które pojawiły się na naszej planecie, wielkich ruchów ludowych, jak we Francji, Algierii, Chile czy Libanie, obywatelska rewolucja w Iraku wyróżnia się niebywałą brutalnością represji. Podobnie jak w Chile i Francji, władze irackie przeczą przemocy przeciw manifestantom, co tylko wkurza ludzi. Według źródeł medycznych, nie żyje już ponad 300 osób, a 12 tys. jest rannych. To wszystko w kilka tygodni protestów. Dla porównania, najmniej zabójczy punkt zapalny – w Boliwii – to trzy ofiary w tym samym czasie. W Iraku rząd głośno postanowił wczoraj, że będzie dalej strzelać, ale już z otwartą przyłbicą. Do tej pory kręcił, że to jacyś „nieznani snajperzy” są winni ogólnej masakry.
Stało się to w świętym mieście szyickiego południa Nadżafie, gdzie spotykali się przywódcy parlamentarnych partii i rządu, jakby pod egidą ubranego po cywilu irańskiego gen. Kassema Soleimaniego, dowódcy sił Korpusu Strażników Rewolucji od operacji zagranicznych. Gen. Soleimani dowodzi też osobiście doborową Brygadą Al-Kuds (Jerozolima), której część jest gdzieś w Syrii, niedaleko izraelskiej granicy. „Siły polityczne doszły do wniosku, że należy utrzymać na stanowisku premiera Adela Abd al-Mahdiego i zatrzymać władzę, obiecując walkę z korupcją i poprawki w Konstytucji.” Problem w tym, że manifestanci chcą zupełnie czegoś nowego. Piszą nawet nową Konstytucję, ale przede wszystkim pragną wody i pracy.
Spokojny marsz
Kilka dni temu ulicami Bagdadu przeszedł długi, cichy marsz mieszkańców miasta ze świecami i lampionami w dłoniach, ku pamięci zabitych w spontanicznych manifestacjach. Ale poza tym kraj się trzęsie, mniej wśród mniejszości sunnickiej i w irackiej autonomii Kurdów. To głównie szyici, to większość się buntuje, na południe od wielowyznaniowej stolicy, prawie 10 razy większej od Warszawy. Wydawałoby się, że są przyjaźni Iranowi, lecz w Karbali, najświętszym mieście wszystkich szyitów po Mekce, Medynie, Jerozolimie i Nadżafie, ktoś podpalił irański konsulat. W mieście Wielkiego Ajatollaha Alego Sistaniego, dokąd pielgrzymują też Irańczycy, doszło do ataku na Iran! Ale to dlatego, że przyczyny ruchu nie są religijne, ani nawet narodowe, tylko żywotne. Ludzie mają po dziurki w nosie rządu i całej klasy politycznej, niezależnie od tego, czy należy do frakcji amerykańskiej, czy irańskiej.
Manifestacje, niezależnie od tego, czy są pokojowe, czy nie, są atakowane najostrzejszymi środkami. Strzelano w końcu nawet do milczącego marszu ze świecami. Gdy dochodzi do rozruchów, na pierwszej linii jest młodzież. Prawie 80 proc. irackich młodych nie ma żadnego zajęcia. Tylko w tym roku, do 1 października, początku obecnych wydarzeń, 275 młodych ludzi zadało sobie śmierć z beznadziei, według miejscowego biura Komisji Praw Człowieka. Te dane są mocno niepełne, bo samobójstwa są otoczone „wstydem społecznym”, rodziny się tym nie chwalą, a władze dbają głównie o ukrycie porażek rządu. Od kilku dni rząd już nie komunikuje bilansu ofiar i aresztowanych od 1 października: nowa masakra przekroczyła liczbę samobójców. W czasie amerykańskiej okupacji najeźdźcy zorganizowali masowy rabunek lokalnych bogactw za pośrednictwem mrowia swych prywatnych spółek. Na miejscu zrobiło się dużo kanałów telewizyjnych, neoliberalizm świecił, ale nie było prądu. „Zapanowały wolność i nędza”, jak pisał wtedy New York Times.
Garbaty Irak
Struktura władzy w Iraku pozostaje post-amerykańska, korupcjogenna, więc w zasadzie każda partia parlamentarna jest zamieszania w przekupstwo i wręcz gangsterskie afery – fałszywych kontraktów i innych sposobów nielegalnego dojenia państwa. Do tego Irak wyszedł na amerykańską wolność od razu z garbem: ma już 120 miliardów dolarów długu, a Irakijczyków jest mniej więcej tylu, co Polaków. Tylko na same (skromne) emerytury potrzeba 60 miliardów rocznie, a zyski z ropy to góra 90 miliardów i nawet jeśli doliczyć inne (skromne) dochody państwa, deficyt musi być przytłaczający, ok. 45 miliardów. W sunnickich prowincjach zdemolowanych przez Państwo Islamskie, a potem przez wojnę przeciw niemu (drugie miasto Iraku Mosul jest w ruinie), oficjalne bezrobocie przekracza 40 proc. Na szyickim południu mają połowę tego, ale to nie powód do radości.
Młodzi giną więc od pocisków dostarczonych z Unii Europejskiej, tam nieużywanych przeciw cywilom: metalowych, 10-krotnie cięższych od zwykłych granatów z gazami. Są one po prostu miażdżącymi ciała gazowymi granatami wojskowymi, jakby mało było ostrej amunicji. Irak kupuje je w Bułgarii i poza Unią, w Serbii, teraz zrobił im światową reklamę. Gaz jest tylko dodatkiem, ale według lokalnych doniesień medycznych, to nie jest jakiś zwykły gaz łzawiący, lecz co najmniej częściowo bojowy. We Francji, kiedy w policyjnym gazie używanym przeciw „żółtym kamizelkom” wykryto cyjanek, rząd – choć nerwowo – zareagował, w Iraku rząd nawet nie machnął ręką. Ma inne problemy.
Wybuch z przerwą
Za początek próby rewolucji politycznej w Iraku uważa się 1 października, kiedy od kul zginęli pierwsi manifestanci, grupa bezrobotnych o różnym wykształceniu. Kilka dni wcześniej, 26 września, niewielka grupa bezrobotnych ze świeżymi dyplomami podeszła pod siedzibę premiera Adela Abd al-Mahdiego. Policja rozpędziła ich pałkami, z działek wodnych tryskał wrzątek i wszytko tonęło w gazie. Nazajutrz premier pozbawił stanowiska gen. Abd al-Wahaba al-Saadiego, dowódcy antyterrorystycznych służb specjalnych, człowieka Stanów Zjednoczonych, ale to nie powstrzymało rozwoju wydarzeń. 1 października na Plac Tahrir w Bagdadzie wyszło najpierw kilkadziesiąt osób, zanim zaczęto strzelać.
Po kilku masakrach nastąpiło 18 świętych dni pielgrzymki szyitów do Karbali, tj. przestrzegania pokoju. Po nim manifestanci wrócili na ulice i place, w stolicy i na południu: nastąpiły nowe masakry – m.in. w Majsan, Karbali i Bagdadzie. Administracja w wielu miejscach nie działa, rząd wyłączył internet, co w niektórych krajach staje się stałą praktyką w wypadku buntów społecznych. Eksport ropy praktycznie stanął, jeśli nie liczyć autonomicznego, irackiego Kurdystanu, który wysyła swój towar przez Turcję. Premier el-Mahdi chciał się początkowo podać do dymisji, jak premier Hariri w Libanie, również objętym bezprecedensowym społecznym buntem. Ale wtedy swój przyjazd zapowiedział gen. Soleimani, co robi rzadko, gdyż niektórzy czyhają na jego życie.
My albo chaos
Według Irańczyków, Irak może się rozlecieć. Ich zdaniem spontaniczne manifestacje są wykorzystywane przez nieprzyjazne państwa. W tak krytycznej chwili należy umocnić władze irackie, jakie by nie były. Po dwóch stronach walczącej Syrii wybuchły wielkie społeczne pożary: to kolejne konsekwencje amerykańskiej inwazji na Irak, która się udała, jeśli miała mieć tak tragiczne dla regionu skutki. Jedyny sposób na oparcie się chaosowi to utrzymać rząd – taka jest linia obrony rządu, jak się można było spodziewać. Dlatego może strzelać, choć manifestanci nie są winni tej sytuacji.
Irak wyszedł z amerykańskiego napadu znacznie ogołocony, wojna trwała prawie 10 lat, a zaraz potem wojna z dżihadystami z organizacji przywleczonych przez Amerykanów z Afganistanu. Ciemnym Bagadadem do dziś wstrząsają wybuchy zamachów. Oprócz Amerykanów i Irańczyków, Irakiem bardzo interesuje się Turcja, Arabia Saudyjska i oczywiście Izrael, który bombardował ostatnio Irak, by eliminować jednostki proirańskie, jak w Syrii. Wszystkich uprzedził gen. Soleimani, który pojechał najpierw do świętej Karbali, do Wielkiego Ajatollaha Alego Sistaniego, duchowego przywódcy irackich szyitów. Wcześniej ajatollah Sistani wyraził swoje stanowisko w sprawie buntu społecznego, ale w tak sybillicznych słowach, że dopiero rzecznicy musieli je wyjaśniać: „Lepiej, żeby rząd nie upadał”.
Polityka i krew
Soleimani to wysłannik osobisty irańskiego ajatollaha Alego Chamenei, którego szyici z Iranu i Libanu uważają za rodzaj papieża. Generał sfotografował się niedawno w cywilu, ale tylko w towarzystwie starego ajatollaha.
Był z nimi przywódca szyitów z Libanu Hassan Nasrallah, szef stosunkowo progresywnej Partii Boga (Hezbollah). Zaraz po nim do Teheranu przyjechał Moktada Sadr, udrapowany w szaty „wycofania duchowego” (itikaf), polityczny przywódca irackich szyitów, który stracił głowę po wybuchu zamieszek. Z początku głośno ujął się za manifestantami, w wyborczych koalicjach występuje zresztą z komunistami, ale Sistani musiał go przekonać do czegoś odwrotnego. Później gen. Soleimani ułożył to ze wszystkimi w Nadżafie.
Robotnicy naftowi z Basry podjęli podobne protesty latem zeszłego roku, stłumione przez milicje proirańskie. Trzy lata temu w mieście zanotowano niemal rekord świata: + 53,9 stopni Celsjusza, spróbujcie to sobie wyobrazić. Region strajkuje, bo chce wody, a państwo nie inwestuje w infrastrukturę. W zeszłym roku udało się władzom pchnąć wodę do kranów w mieście, ale bez uruchamiania oczyszczalni. Zachorowało ponad 100 tys. osób. Gdy różne potęgi patrzą po sobie w Iraku, zwykli ludzie giną na ulicach pragnąc innego życia.