Zaostrza się i w Polsce, i na świecie, czego dowodów codziennie dostarczają nam media. Rzecz jasna, nie nazywając rzeczy po imieniu, ale jednak relacjonując kolejne niepokoje społeczne, demonstracje, zamieszki wybuchające często zupełnie z błahych powodów. Ot, choćby wydarzenia mające ostatnio miejsce w Kanadzie. Media piszą o nich wyłącznie jako o buncie antyszczepionkowców i zmęczeniu społeczeństwa obostrzeniami, jakie co rusz ogłasza władza w Ottawie. Tymczasem to przysłowiowa kropla w morzu, przepełniająca czarę rozczarowań i niezadowolenia, ucho u dzbanka, które się właśnie urwało. Można było przeczytać na tych łamach, jak Kanadyjczycy zmagają się z drożyzną, podczas gdy prezesi wielkich firm nie wiedzą już, na co wydawać pieniądze.
Jest tak zawsze, gdy problemy społeczne się gromadzą i pęcznieją w świadomości społecznej. Gdy na dodatek obostrzenia nie dają normalnej możliwości upustu tych frustracji każda przyczyna w momencie „urwania się tego przysłowiowego ucha” wzbiera tajfunem protestów.
O zaostrzaniu się walki klasowej w naszym kraju, gdzie świadomość przeorano i splantowano przez 30 lat neoliberalnej, antypracowniczej i antyspołecznej propagandy, świadczy najlepiej wzbierająca fala strajków płacowych. Pracownicy najemni nie chcą już pracować „za miskę ryżu”, jak to wieszczył onegdaj Mateusz Morawiecki, dziś „złotousty” premier zapewniający wszem i wobec od lat o świetnej kondycji nadwiślańskiej gospodarki. W czasach pandemii właściciele kapitału – małego, ale przede wszystkim tego dużego – dostali olbrzymie wsparcie z budżetu państwa.
I co z tego „skapnęło” dla ludzi pracy najemnej? Gdzie podwyżki w przemyśle, który ma się znakomicie?
Widzimy teraz wszyscy, że skapywanie bogactwa to nonsens – menedżment, firm które generują olbrzymie zyski, nie chce się dzielić z tymi, którzy bezpośrednio na owe zyski pracują. Obdarowuje nimi obficie siebie i członków rad nadzorczych. Do „ludu pracującego” – mimo inflacji i lawinowo rosnących kosztów utrzymania – skapują co najwyżej ochłapy ledwo zapełniające ową „miskę ryżu” Morawieckiego.
Warto może więc na lewicy wrócić do zapomnianych (z zaprzaństwa, wstydu czy przyjęcia neoliberalnej narracji ?) pojęć i rozumienia jasno niegdyś opisanych terminów. Dlaczego mamy wciąż powielać retorykę naszych klasowych i ideowych przeciwników, która zaciemnia de facto esencję problemu?
Powszechnie admirowany pracodawca to żaden „pracodawca”. Komu on daje pracę? Właściciele kapitału – bo tak się powinno mówić jasno i klarownie (i skala kapitału tu nie ma znaczenia, liczy się usytuowanie na szali społecznych lokalizacji) – kupują pracę od nas, pracowników najemnych. To jest właściwe opisanie relacji kapitał – praca najemna. Stoją one na antynomicznych pozycjach, gdyż kapitał zawsze i wszędzie dąży do maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów. A najłatwiej ciąć koszty poprzez ograniczanie czynnika osobowego w procesie pomnażania zysku. To jest rudyment gospodarki rynkowej.
Tzw. pracobiorca jest po prostu pracownikiem najemnym, sprzedającym swoje umiejętności, doświadczenie i wiedzę. Rzekomy „pracodawca” tylko je kupuje. Retoryka stosowana przez środowiska biznesowe, liberalne, sącząca do świadomość społecznej cały czas przychylne biznesowi rozumienie tego tematu, miała i ma na celu stworzenie wrażenia iż coś takiego jak „solidaryzm społeczny” istnieje naprawdę. Że można pogodzić „wodę z ogniem”.
Bo przecież bogacz się podzieli. Wszyscy w firmie jesteśmy jedną rodziną. Dobrzy właściciele kapitału po apelach i modłach się zlitują.
Reaganowski owies kiedyś spadnie z końskich żłobów na ziemię, by wróbelki podzióbały okruszyny. Trzeba tylko cierpliwie poczekać.
Kult gospodarki rynkowej i właścicieli kapitału stał się współcześnie treścią i sensem życia. Oni są bohaterami masowej wyobraźni, indywidualna kariera i wielkie pieniądze mają być marzeniem każdego z nas. A tymczasem przepaść między bogactwem a biedą ciągle rośnie, pogłębiana przez prezenty dla biznesu w postaci obniżania podatków i wypłaszczania skal podatkowych. Społeczeństwa są tresowane, by z jednej strony pożądać coraz większej konsumpcji, a z drugiej strony, by godzić się z tym, że niektórzy mają tak wiele, że ich majątek pozostaje poza horyzontem wyobraźni. A inni, mimo ciężkiej harówki, nie mają nic.
Ci niemający nic – lub mający nieproporcjonalnie mało – właśnie po raz kolejny podnoszą głowę. I postępują słusznie, a nawet logicznie z punktu widzenia samego kapitalistycznego porządku. Warto przypomnieć oburzonym „burżua” i miejscowym purytanom liberalizmu, iż to żaden komunista, socjalista czy ortodoksyjny marksista wypowiedział taką oto frazę: „Homo oeconomicus ma właściwie tylko jeden cel: z bezlitosną precyzją i kierując się niezawodnym rozsądkiem dążyć do osiągnięcia jak największych korzyści”. To komentarz Marion von Dönhoff, naczelnej Die Zeit. Życzę robotnikom polskim i pracownikom z całego świata, by z bezlitosną precyzją i kierując się rozsądkiem walczyli o swoje podwyżki, kiedy ich szefowie opływają w bogactwo. Te pieniądze im się należą.