Prezydenta Czech trudno nazwać fajnym facetem. Jego szemrane układy z oligarchami, nieortodoksyjne przywiązanie do zasad demokracji parlamentarnej, otwarta islamofobia – nie budzą szczególnej sympatii. W zasadzie jedyne, co da się w nim lubić, to szczery pociąg do gorzały, widoczny w niejednym publicznym wystąpieniu.
Ale jest rzecz, która czyni Miloša Zemana sumieniem Europy – i jest to jego zdrowa, trzeźwa i niezawoalowana ocena naszego Wielkiego Sojusznika. To Zeman ogłosił, że ambasador amerykański, który pozwolił sobie na pouczanie go o niestosowności jego planów dotyczących udziału w moskiewskiej paradzie z okazji Dnia Zwycięstwa, jest w jego pałacu persona non grata. „Nie wyobrażam sobie, żeby czeski ambasador w USA zalecał amerykańskiemu prezydentowi, gdzie ma jeździć i nie pozwolę, żeby jakikolwiek ambasador dyktował moje podróże zagraniczne” – powiedział wówczas czeski prezydent.
W wywiadzie, którego Zeman udzielił w ten weekend dziennikowi „Blesk”, przypuścił on dość ponury atak na uciekinierów z Państwa Islamskiego – jego wystąpienie da się streścić słowami: nikt was tu nie zapraszał, jak wam się nie podoba, to wypad. Jednakże – w tej samej rozmowie – prezydent Czech powiedział otwarcie, iż dzisiejsza fala uchodźców w Europie jest efektem obłąkanego pomysłu, jakim była przeprowadzona pod kłamliwym pretekstem inwazja na Irak – a także ostatniego wtrącania się USA i EU w wewnętrzne sprawy Libii i Syrii. To prawda oczywista, którą europejskie elity zgodnie przemilczają, niezależnie od kraju, politycznej proweniencji, czy stosunku do imigrantów.
Nikt nie zaprzecza, że Saddam Husajn był dyktatorem i mordercą – ale nikt też chyba na serio nie sądzi, że amerykańsko-brytyjska napaść na Irak, w której skwapliwie wzięliśmy udział, miała z tym cokolwiek wspólnego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie też, że dla obywateli – a zwłaszcza obywatelek – Iraku, a także dla pokoju na świecie, świecka i nieco już bezzębna dyktatura Saddama była bardziej niebezpieczna, niż żarliwe i prężne Państwo Islamskie.
A teraz kiedy, jak mawiają w amerykańskich filmach, „gówno trafiło w wentylator” i miliony niewinnych ludzi płacą życiem, utratą domu i ojczyzny, za naftową ekspansję przedsiębiorczej rodziny Bushów – tylko niesłynący z trzeźwości prezydent dziesięciomilionowego kraju na peryferiach UE ma odwagę nazwać po imieniu źródło problemu. To smutne świadectwo kondycji moralnej Europy.