Duńska Partia Ludowa – studium przypadku
Niemal dokładnie trzy tygodnie temu, 27 maja, premier Helle Thorning-Schmidt, szefowa duńskiej Partii Socjaldemokratycznej, podczas zwołanej specjalnie w tym celu konferencji prasowej poinformowała, że podjęła decyzję o rozpisaniu wyborów do Folketingu, tj. duńskiego parlamentu. Miały się one odbyć 18 czerwca. Normalnie kadencja rządu trwa w Danii cztery lata, ale premier ma zgodnie z konstytucją prawo skrócenia kadencji i ogłoszenia kolejnych wyborów choćby w trzy tygodnie po ukonstytuowaniu się rządu. System daje tego rodzaju „fory” aktualnie sprawującej władzę partii/koalicji, która znając nastroje społeczne lub np. przewidując znaczny spadek popularności, może ogłosić wybory w dowolnym terminie. W tym przypadku Socjaldemokraci i ich koalicjanci ocenili, że notowania głównego ich konkurenta są na tyle słabe, a ostatnie posunięcia rządu dadzą się na tyle dobrze wykorzystać w kampanii, iż nie ma co czekać do maksymalnego ustawowego terminu wyborów, który przypadał jesienią br.
Liberał wśród wilków
Nie można mówić o jakimś specjalnym zaskoczeniu. Gdy premier o godz. 11.00 poinformowała o terminie wyborów, już w południe – a więc godzinę później – na ulicach duńskich miast masowo pojawiły się plakaty wyborcze kandydatów. No i się zaczęło. Wszystkie inne tematy zeszły na dalszy plan, w studiach radiowych i telewizyjnych zaczęli prezentować się kandydaci, przy czym im bliżej wyborów, tym polityków było w mediach więcej. Odbyły się cztery debaty telewizyjne głównych konkurentów do fotela premiera, tj. Helle Thorning-Schmidt i Larsa Løkke Rasmussena, szefa duńskiej partii Liberalnej. Ten ostatni od wielu miesięcy był systematycznie „grillowany” w mediach za różne większe i mniejsze głupoty, jakich dopuścił się zarówno jako były premier, jak również po odejściu ze stanowiska premiera. Premierem był zaledwie przez dwa lata, a został nim „z łapanki”, gdy w kwietniu 2009 r. ówczesny premier Anders Fogh Rasmussen objął szefostwo w NATO. W roku 2011 liberałowie wygrali wybory parlamentarne, ale większość uzyskała koalicja partii lewicowych, które utworzyły rząd.
Przez wszystkie trzy tygodnie kampanii wyborczej sondaże pokazywały, że minimalną przewagę ma blok partii lewicowych. A tu nagle… bęc! Socjaldemokraci uzyskali wprawdzie najlepszy od wielu lat wynik wyborczy, a wynik wyborczy liberałów był wręcz katastrofalny (zajęli trzecie miejsce tracąc 13 mandatów), ale i tak premierem został Lars Løkke Rasmussen. Stało się to dzięki bardzo mocno niedoszacowanemu w badaniach wynikowi nacjonalistycznej Duńskiej Partii Ludowej (Dansk Folkeparti, DF), która osiągnęła szokujący dla Duńczyków wynik 21,1 proc. głosów (przy czym Socjaldemokraci dostali 26,3 proc., a Liberałowie 19.5 proc.) stając się drugą siłą w parlamencie. W rezultacie tzw. blok czerwony (socjaldemokracji i ich sojusznicy) uzyskał 85 mandatów, a blok niebieski (liberałowie i partie na prawo od nich) uzyskali 90 mandatów. Ponadto czterech posłów pochodzi (po dwóch) z Grenlandii i z Wysp Owczych. Gdy w wyborczy wieczór stało się jasne, że rządy przejmie blok partii od środka na prawo, premier zrezygnowała z przewodniczenia partii i natychmiast podała się do dymisji, którą następnego dnia przyjęła królowa Małgorzata II. Kilka godzin po opuszczeniu pałacu królewskiego przez Helle Thorning-Schmidt królowa powierzyła misję utworzenia nowego rządu szefowi liberałów.
Kto czytał uważnie spostrzegł, że to nie szef Duńskiej Partii Ludowej, drugiej obecnie siły politycznej na Wyspach Duńskich został premierem, ale poniewierany od kilku lat szef Liberałów. Dlaczego?
Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest to, że chciano ustrzec Duńczyków przed nadmiernym szokiem, jakim byłoby objęcie stanowiska premiera przez szefa Duńskiej Partii Ludowej, która przez wiele lat słyszała, że nie kwalifikuje się ona „na salony”. Chodziło o programową, bardziej lub mniej zawoalowaną niechęć do cudzoziemców, zwłaszcza do muzułmanów. DF od początku swojego powstania w październiku 1995 r. gimnastykowała się na wszelkie możliwe sposoby, aby jak najbardziej utrudnić życie duńskim muzułmanom. Głównym celem było nie dopuszczać do zwiększania ich liczby na Wyspach Duńskich. Pierwsza szefowa DF prowadziła tak zręczną politykę, że nie można było powiedzieć, iż są rasistami. I chociaż „nie złapano ich za rękę”, to i tak wszyscy wiedzieli, o co – czy lepiej powiedzieć: z kim – walczy DF. Muzułmanów nie lubili i nie lubią najbardziej, choć ogólnie krzywią się na wszystkich innych cudzoziemców, w tym na Polaków. Przed przyjęciem Polski do Unii Europejskiej DF ostrzegała, że tylko patrzeć, jak Wyspy Duńskie zaleją hordy dzikusów z Europy Wschodniej. Miała na myśli Polaków, Rumunów, Bułgarów i pozostałych mieszkańców byłych „demoludów”. Stosunkowo najmniej obawiano się przybyszów z tzw. Krajów Bałtyckich byłego ZSRR. Natomiast DF nie ma nic przeciwko Norwegom i Szwedom, którzy jako „swoi” zupełnie nie zaprzątają głowy Duńskiej Partii Ludowej.
Dania dla Duńczyków
Wróćmy jeszcze na moment do kampanii wyborczej. W jej trakcie jakby zapomniano o DF, choćby i z tego powodu, że zarówno Socjaldemokraci, jak i Liberałowie bez specjalnego skrępowania posługiwali się retoryką i hasłami bardzo niechętnej wobec cudzoziemców Duńskiej Partii Ludowej. Wszyscy otwierali oczy ze zdumienia, gdy na plakatach dwóch (do niedawna) największych partii wymowa haseł antycudzoziemskich – wszyscy wiedzieli, że chodzi głównie o muzułmanów – nie ustępowały słownictwu do niedawna używanemu jedynie przez DF, bo „przyzwoitym ludziom takich rzeczy mówić nie wypadało”. W tej kampanii główne siły polityczne uznały – i jak się okazało, słusznie – że na niechęci wobec „obcych” da się sporo ugrać. Okazało się, że poglądy DF podziela ponad 1/5 poddanych JKM Małgorzaty II.
Wrócmy do tego, co oznacza taki a nie inny wynik duńskich wyborów. Premierem – na razie – został szef liberałów, DF zaś deklaruje, że chcąc mieć wpływ na politykę rządu, który popiera i od którego będzie się domagać realizacji swoich postulatów wyborczych, nie zamierza na razie wchodzić w jego skład. Ale gdy rząd będzie realizował program DF, mogą rozważyć wejście do rządu. To znaczy tyle, że premier będzie przez cały czas miał świadomość, iż jest całkowicie zależny od jednego ugrupowania. Po to, aby mógł skutecznie rządzić, będzie musiał w wielu kwestiach iść na kompromisy. A gdy już zacznie to robić, wówczas DF obejmie kilka foteli ministerialnych, a w końcu zmieni ”miękkiego” premiera.
Na szczęście w przypadku tej partii mamy również do czynienia z „miękkimi rasistami”, którzy oczywiście nie pozwolą sobie na żadne radykalne ruchy i posunięcia zarówno wobec obecnych już w Danii cudzoziemców, jak i tych, którzy chcieliby do tego kraju przyjechać. Natomiast można przypuszczać, że będą robili wszystko, aby Wyspy Duńskie stały się dla przyjezdnych nieco mniej atrakcyjne. Np. zmniejszone zostaną rozmaite zasiłki, zapomogi itp., które obecnie są tak rozbudowanie, iż rzeczywiście niejeden rodowity Duńczyk uważa to za sporą przesadę. DF zapowiadała także, że będzie walczyć o zmniejszenie liczby przybywających na Wyspy Duńskie. W planach na ten rok przewidywano przyjęcie ok. 5 tys. imigrantów, jednak na skutek konfliktu w Syrii – chociaż nie tylko – Dania będzie musiała przyjąć nawet 60 tys. uchodźców. DF uważa, że nie mamy już do czynienia z uchodźcami, do których odnoszą się rozmaite międzynarodowe konwencje oraz umowy wewnątrzunijne, lecz to co się dzieje, to nowa wędrówka ludów, zjawisko, które wymaga całkowicie nowej oceny sytuacji oraz odmiennych środków postępowania.
Tak więc nie ma co się bać. DF to żadni hunwejbini, więc radykalnych metod walki z napływem cudzoziemców nie będzie. Nie będą też pozbywać się imigrantów już mieszkających i pracujących w Danii. Choćby z tego powodu, że mają świadomość, iż bez cudzoziemców duńska gospodarka nie jest w stanie funkcjonować. Tak czy inaczej, będą zmuszeni podjąć jakiekolwiek działania – od lat obiecywali bowiem „Danię (bardziej) dla Duńczyków”.
Rasiści czy realiści
I jeszcze kilka informacji na koniec. Wyspy Duńskie zamieszkuje obecnie ok. 5.5 mln osób. Już ponad 10 proc. z nich stanowią cudzoziemcy, w tym wielu w drugim a nawet i w trzecim pokoleniu. W ostatnich wyborach wzięło udział ponad 82 proc. uprawnionych do głosowania, w niektórych okręgach frekwencja wyniosła ponad 92 proc. Wiele osób głosowało korespondencyjnie. Wystarczyło zadzwonić do urzędu i pocztą otrzymywało się kartę do głosowania wraz z ofrankowaną kopertą zwrotną. Prawo do głosowania w wyborach parlamentarnych mają wyłącznie osoby posiadające duńskie obywatelstwo, ale tracą je w przypadku przebywania poza granicami Danii dłużej niż dwa lata. Niemal oczywisty jest w związku z tym fakt, że nie organizuje się żadnych okręgów głosowania poza granicami Danii. Nie ma żadnych ograniczeń w kwestii publikowania wyników badania opinii publicznej w sprawie preferencji wyborczych, jak również informowania na bieżąco o rezultatach głosowania, także w samym dniu wyborów. Wybory odbywają się zawsze w dzień powszedni w godz. od 9.00 do 20.00.
Jeżeli chodzi o „wpadki” byłego i obecnego premiera, to było to m.in. wybudowanie w biurze premiera specjalnej kabiny umożliwiającej palenie papierosów. Inni urzędnicy wychodzili na papierosa, a premier pewnie nie chciał, żeby widziano, że on też się obija. Gdy skończył urzędowanie następcy zapoznali opinię publiczną z fakturami za kabinę. W rezultacie Lars Løkke Rasmussen zapłacił za nią (ponad 25 tys. złotych) z własnej kieszeni. Potem były jeszcze drogie garnitury kupowane z funduszy partyjnych – krążyły żarty, że premier postępował jak nabab z republiki bananowej. Po zakończeniu urzędowania LLR został „twarzą” którejś z duńskich organizacji charytatywnych. Aby reprezentować ją „godnie”, latał po świecie na najdroższych liniach i w najdroższej klasie. Takie bzdety, w zamożnym kraju, jakim jest Dania można nawet mówić o „gównojadztwie”, ale z tym właśnie w ostatnich latach kojarzył się wielu Duńczykom LLR. Co pokaże teraz – zobaczymy, ale nie liczmy na zbyt wiele.
I jeszcze ciekawostka: trzy-cztery lata temu miałem okazję rozmawiać z obecnym szefem DF Kristianem Thulesen Dahl’em, który w maju 2008 r. powiedział, że DF „na pewnych odcinkach jest antymuzułmańska”. Rozmawiałem z nim kilka dni po tygodniowym pobycie w Szczecinie. Powiedziałem mu, że w ciągu tych kilku dni nie widziałem na ulicy ani jednego, zero, nul – Muzułmanina, Murzyna, Turka itd. Patrzył na mnie po pierwsze raczej niedowierzająco, a po drugie miałem wrażenie, że gość myśli, iż to co mówię to jakaś prowokacja. Zatkało go, nie był w stanie nic odpowiedzieć. Ale być może coś z tej rozmowy zapamiętał, bo w trakcie minionej kampanii wyborczej wspomniał m.in. o tym, że np. Polska i inne kraje naszego regionu powinny przyjmować zdecydowanie więcej cudzoziemców, niż ma to miejsce obecnie. Stawiam na to, że najpóźniej w ciągu czterech lat Kristian Thulesen Dahl zostanie premierem Danii, bo jest to po prostu niegłupi facet. Nie docenia być może jednego: że obecnej fali imigrantów, czy jak chcą niektórzy – nowej wędrówki ludów, nie da się powstrzymać przy pomocy restrykcji, murów (jak chcą to zrobić Węgrzy), ani tym bardziej przy użyciu karabinów. Konieczne są rozwiązania systemowe powodujące, że ludzie nie będą chcieli opuszczać swoich krajów. Bo nikt przecież nie emigruje dla przyjemności – ludzie uciekają przed biedą, konfliktami zbrojnymi i prześladowaniami religijnymi. DF albo już to wie, albo szybko to zrozumie, a wtedy będzie nawet ciekawie móc obserwować, jak „rasiści” stają się realistami.