Są w Polsce ludzie, których określić można mianem XXI-wiecznej Szeherezady. Tkają wersję historii jedwabną nitką w biało-czerwonych barwach i skutecznie hipnotyzują nią tłumy. Taką osobą jest złotousty senator Jan Żaryn, którego sylwetkę chciałabym wziąć na warsztat w kontekście win polsko-żydowskich, ale nie tylko. Jego narracje dotykają bowiem różnych punktów rzeczywistości i w każdym z nich są równie fascynujące.
Redaktor Bojan Stanisławski swego czasu zauroczony był przekazem serwowanym przez Grzegorza Brauna. Moim ostatnim faworytem, po wyleczeniu się z fascynacji radnym Frąckowiakiem, został właśnie Jan Żaryn. Jeśli zapytacie, czy tekst ten wnosi cokolwiek poza zaspokojeniem czystej ciekawości antropologicznej, odpowiem uczciwie – absolutnie nie. Być może naczytałam po prostu się zbyt dużo publikacji Bronisława Malinowskiego.
Ostatnia rodzina
Senator Jan Żaryn kilka dni temu ogłosił potrzebę rozbicia „historycznego sojuszu niemiecko-żydowsko-rosyjskiego”. Jan Żaryn jest synem Stanisława. A także ojcem Stanisława. Stanisław Żaryn Pierwszy, ojciec Jana, był warszawskim architektem, konserwatorem i urbanistą. To on literalnie odbudowywał stolicę po wojnie. Odbudował ją skutecznie – i przy okazji doczekał się w ukochanym mieście własnej ulicy.
Był też – zapamiętajmy to – Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. W majątku krewnych swojej żony Aleksandry Jankowskiej pod Warszawą ukrywał żydowską rodzinę. I prawdopodobnie wykonuje w grobie fikołki, słysząc, co dziś, Anno Domini 2018, mówią w mediach jego syn i wnuczek. Stanisław pomagał przed Holokaustem uciec, Jan zaś nadal „szuka prawdy o tym, kto był odpowiedzialny, a kto współodpowiedzialny za Holokaust”.
Bo według Jana Żaryna Rosja również jest odpowiedzialna. Ponadto forsuje on tezę, iż Polska „ze swoim doświadczeniem wyróżnia się, bo nie kolaborowała ze współtwórcami Holokaustu”. Zapomniał dodać, że nikt Polsce takiej propozycji nie złożył nie z powodu jej mitycznej niezłomności, ale od początku nie byliśmy przez nikogo uznawani za równoprawnego partnera do jakiejkolwiek kolaboracji.
Stanisław Żaryn Drugi, syn Jana, zaledwie rok starszy ode mnie, również nie poszedł w ślady dziadka, którego dumne imię nosi. Od małego zainfekowany narodowo-katolickim wirusem, prawicową robotę wykonuje jako Naczelnik Wydziału Komunikacji Społecznej przy Ministrze Koordynatorze Służb Specjalnych. Przedtem zdążył sprawdzić się w prasie „drugiego obiegu”, którą współtworzył tata. „Fronda”, wPolityce, „W Sieci Prawdy”. Wirus ten jest ciężki jest do zwalczenia, zwłaszcza jeśli człowiek wyjdzie z domu będącego jednym wielki Instytutem Pamięci Narodowej. Organizm traci wówczas przeciwciała, niezbędne do wytworzenia odporności na teorie spiskowe oraz kult II RP.
Wszystko Żydzi
Cofnijmy się w czasie do przełomu lat 2015-2016, kiedy wybuchła dyskusja wokół publikacji Mirosława Tryczyka „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów”. Profesor Jan Żaryn, historyk, uznany badacz ruchów narodowych w XX-leciu, pierwszy sprzeciwił się forsowaniu na łamach książki pedagogiki wstydu. Stawał wprost na głowie, by nie przyznać racji tezie autora, że „w 1941 r. masowo dochodziło do pogromów, w których ważną rolę odgrywała polska inteligencja i polski kler”. Okazuje się, że winni byli wszyscy – ale co złego to nie my. Wybaczcie przydługi cytat, który pozwolę sobie przeanalizować. Tyrada ta, wygłoszona na łamach „Frondy” dobitnie jednak pokazuje, skąd bierze się myślenie takie, jakie prezentują twórcy ustawy o IPN.
Żaryn zapewniał, że autor książki myli się twierdząc, że narodowa młodzież podburzała po podlaskich wioskach niezależnie od rośnięcia w siłę nazistów, i nie tylko w ramach walki z „komunizmem”, ale tak po prostu, ponieważ bułka kupiona od pejsatego była plamą na honorze:
Niemcy, wkraczając na tamte tereny, liczyli na antagonizm polsko-żydowski – stwierdził senator. – Wywiad niemiecki zdawał sobie sprawę z zachowania najbardziej widocznej części mniejszości żydowskiej w czasie okupacji sowieckiej, czyli w latach 1939-1941. Komuniści żydowscy byli najbardziej aktywnymi antypolskimi pogromcami, zarówno w mundurach NKWD, jak i występując jako ludność witająca wkraczających Sowietów. Ta manifestacyjna antypolskość żydowskich komunistów mogła dawać Niemcom pewne nadzieje na możliwość wykorzystania nastrojów antyżydowskich do organizowania pogromów.
A więc według Żaryna organizatorami od początku do końca literalnie byli Niemcy, a podglebie zapewniła wiecznie żywa legenda o okupującej żydokomunie. Ale to jeszcze na prawicy znana, bliska i oswojona teoria. Później robi się znacznie ciekawiej:
Notabene słowo „pogrom” oznacza taką operację – w tym wypadku antyżydowską – która jest kierowana przez struktury państwa, które organizują, prowokują czy inspirują przebieg zdarzenia. Jedynym państwem,które było obecne na ziemiach polskich jako administracja byli okupanci niemieccy. Ludność miejscowa, jak wynika ze świadectw, które mamy, na ogół zachowywała się biernie.
Brawo, pogromy na Podlasiu to de facto żadne pogromy, a pan senator właśnie powiedział człowiekowi, który poświęcił parę lat życia na wykazanie, iż w podlaskich mordach na Żydach Niemcy w większości pełnili rolę drugoplanową – że jest pożytecznym idiotą.
W przypadku Jedwabnego mamy pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi do dziś: czy poza volskdeutschami, którzy przybyli i realizowali polecenia niemieckie wśród ludności polskiej byli w ogóle miejscowi, czyli mieszkańcy Jedwabnego czy też tzw. Mazurzy, czyli ludność cywilna, ale przywieziona przez Niemców z nieodległych terenów niemieckich. Wiemy, że próby zorganizowania pogromów odbyły się jeszcze w kilkunastu miejscowościach. Między innymi w Radziłowie, ale i w dużym mieście, jakim był Białystok. I albo Niemcom udawało się znaleźć jakichś kolaborantów, którzy byli gotowi pełnić funkcję polskiej ludności, albo w ogóle nie udawało się nikogo znaleźć.
I oto mamy rozwiązanie zagadki, kto mordował tych wszystkich Żydów, skoro naszych praktycznie tam nie było: niemieckie marionetki, tylko nominalnie „pełniące funkcję polskiej ludności”.
Niemcy uśpili czujność żydowskich środowisk w getcie, judenratów i znajdujących się tam partii politycznych, ponieważ sugerowało to, że pogromy nie mają nic wspólnego z Zagładą, a jedynie są punktowym traktowaniem ludności żydowskiej pod hasłem likwidacji bolszewizmu żydowskiego na świeżo zdobytych terenach. Niechęć do znajomości historii tych ziem może oczywiście powodować ochotę do formułowania pewnych skrótów idących w ślad za ówczesną goebelsowską propagandą.
Podsumowując – Mirosław Tryczyk, Jan Tomasz Gross, Anna Bikont, Mikołaj Grynberg i inni badacze trudnego sąsiedztwa to ofiary goebbelsowskiej propagandy 80 lat później. Pogromy od początku były częścią wielkiego planu, wykorzystywaną medialnie, a nie szczęśliwym trafem. Odbyły się bez faktycznego udziału Polaków.
Tak na skraju prawicy powstają narracje, pozwalające później na stworzenie ustawy-potworka, której faktycznym celem jest zamknięcie ust wszystkim powyższym.
Bolek, Bolek – na prezydenta tylko ty
Jan Żaryn przez długi czas był z zawodu dyrektorem. A dokładniej dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN. W kwietniu 2009 poznał jednak, co oznacza dysonans poznawczy w praktyce – na przestrzeni jednego tygodnia ówczesny prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a za chwilę Żaryn z hukiem z IPN-u wyleciał.
Wyleciał za stwierdzenie o tym, przyznanie Lechowi Wałęsie statutu pokrzywdzonego w IPN jest „wrzodem na ciele instytucji”: – Lech Wałęsa otrzymał go w sytuacji niewyjaśnionej, jeśli chodzi o życiorys. Mieliśmy dylemat: czy należy przeciąć tego typu wrzody, czy udawać, że tych wrzodów nie ma? – pytał retorycznie, odnosząc się do publikacji Cenckiewicza i Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa”. I brnął dalej:
– Doszliśmy do wniosku, że należy ten wrzód przeciąć. Faktem jest, że przecięcie tego wrzodu spowodowało, że przez długie, długie miesiące nikt nie widział IPN – u przez inną perspektywę jak tego wrzodu, niezależnie od książek, które wydaliśmy.
Później dodał jeszcze, że jeżeli jego odejście zmniejszy naciski na Janusza Kurtykę, to on, profesor Żaryn, jest gotów na to poświęcenie.
Miał jednak żal do TOK Fm, na którego antenie padły słowa o „przecięciu wrzodu” o rzekome przeinaczenie ich sensu. – Mam wadę, nie lubię kłamać, ale czasem nie należy mówić wszystkiego co się myśli. Postaram się lepiej rozdzielać głos, jednym mediom w sposób bardziej szczery, innym mniej. Nie ze wszystkimi będę się dzielił swoimi przemyśleniami, nie wszystkie na to zasługują – postanowił. Ale słowa nie dotrzymał. Bo, jak wiemy, złotoustym się nie bywa, złotoustym się jest. A jako nominalny złotousty, profesor nie mógł sobie darować
pochwały Janusza Walusia – „ostatniego żołnierza wyklętego”.
– Dręczenie Walusia jest wynikiem osobistej zemsty części elit zarządzających RPA – stwierdził w październiku 2017, dołączając do Roberta Winnickiego i grupki posłów Kukiz’15 starającej się o sprowadzenie do Polski zabójcy Chrisa Haniego. – On jest nadal polskim obywatelem. Podejmuję działania, ale nie chcę mówić o nich publicznie, bo ważniejszy od chwalenia się jest dla mnie efekt – mówił skromnie, nie sprzeciwiając się określaniu Walusia mianem „ostatniego z żołnierzy wyklętych”. Ostatecznie z „działań” Żaryna nic nie wyszło, bo władze RPA nie pozwoliły mu wyjść na wolność. Jednak wzmocnił narrację skrajnej prawicy, która w zabójcy Haniego chce widzieć „zwykłego” antykomunistę, nie rasistowskiego zbrodniarza.
„Ten więzień zasłużył na to, aby wyjść na wolność” – powtórzył raz jeszcze złotousty w programie Moniki Olejnik pod koniec stycznia. W tym samym programie wyznał też:
„Mam sentyment do Ruchu Narodowego”.
Senator był oburzony na prowadzącą, że złośliwie miesza porządki: Ruch Narodowy to przecież nie są żadni naziści! „Nie rozumiem tej paniki, dziwi mnie wrażliwość na działania marginesu marginesu” – stwierdził, pytany o materiał „Superwizjera”. Ba, wyszło mu, że dziennikarze postąpili nieetycznie, prowadząc miesiącami swoje śledztwo, zamiast powiadamiać natychmiast organy ścigania po każdym szczątkowym nagraniu. Przyznał wprawdzie, że za używanie swastyki powinno się karać, „ale za sierp i młot także! Przy czym obnoszenie się ze swastyką będzie trudniejsze do wykazania przed sądem, bo jest to starożytny symbol… (…) znajdujemy się w telewizji, która zajmuje się wyłącznie problemem nazizmu, a nie komunizmu!”.
Złotousty senator nie widział związku pomiędzy medalem od minister edukacji Anny Zalewskiej dla historyka Tomasza Panfila z lubelskiego IPN, a jego stwierdzeniem, że „po agresji Niemiec na Polskę sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle”. – To przecież skrót myślowy! – stwierdził Żaryn. A teraz posłuchajcie, jak go rozwinął:
– Do Polski wkroczyli najeźdźcy ze wschodu i zachodu. Przez pierwsze miesiące okupacji hitlerowskiej nastąpiło rozdzielenie sytuacji Polaków i Żydów. Polaków poddawano natychmiastowej eksterminacji i w pierwszym okresie z ich perspektywy Żydzi byli wprawdzie zaganiani do coraz bardziej zamykających się gett, ale mieli własne samorządy, własne życie wewnętrzne!
Tym optymistycznym akcentem zostawiam czytelników z refleksją na temat życia wewnętrznego polskiej prawicy, broniącej dziś prawa do antysemityzmu i supremacji białej rasy.