Pracujcie dłużej, a zarobicie trochę więcej – z takim przesłaniem przyszła dziś na rozmowy z nauczycielami delegacja rządowa z Beatą Szydło oraz Michałem Dworczykiem. Propozycje ZNP i FZZ, chociaż związki znowu chciały łagodzić stanowisko, nie były nawet na poważnie wzięte pod uwagę.
Rząd powtórzył to samo, co podczas poprzednich tur rozmów. Był gotów podnieść średnie wynagrodzenie (czyli de facto byt wirtualny, bo kluczowe jest wynagrodzenie zasadnicze) o maksimum 250 zł (tylko dla najbardziej doświadczonych nauczycieli dyplomowanych, młodsi dostaliby mniej), nie w tym roku i nie bez dodatkowego warunku. Podwyżka miałaby wiązać się z dłuższą o 2 godziny lekcyjne pracą przy tablicy. W ocenie związków oznacza to, że nauczyciele sami sfinansowaliby swoją podwyżkę – i to tylko ci, którzy zachowają zatrudnienie, bo przy zwiększonym pensum nieuchronne byłyby zwolnienia. Pedagodzy uczący innych przedmiotów niż język polski i matematyka mają się czego obawiać…
Na konferencji prasowej Szydło i Dworczyk przedstawiali jednak tę ofertę jako wyjątkowo hojną. Wicepremier zarzuciła również drugiej stronie brak gotowości do ustępstw. Tymczasem to ZNP znowu chciał się cofać. Związek dopuszczał możliwość, by 30-procentową podwyżkę, o jaką walczy, rozłożyć nawet nie na trzy, a na pięć transz. Rząd nie zdobył się nawet na to, by swoje propozycje wręczyć związkowcom na piśmie.
Nowa propozycja ZNP i FZZ złożona dzisiaj to rozłożenie na raty 30% wzrostu wynagrodzenia zasadniczego w 2019 roku:
– 1.01: 5%
– 1.09: 9,6%
oraz
– 1.10: 5%
– 1.11: 5%
– 1.12: 5%— ZNP (@ZNP_ZG) 18 kwietnia 2019
Szydło dziękowała również osobom, dzięki którym odbyły się egzaminy gimnazjalne i klas VIII – innymi słowy, chwaliła łamistrajków. Do tych, którzy ciągle strajkują, apelowała, by zawiesić protest i normalnie przeprowadzić egzaminy maturalne. Problemy oświaty, zapewniała, zostaną przedyskutowane na okrągłym stole, którego szczegóły ma przedstawić jeszcze dziś premier.
Związkowcy są jednak pewni: nie ma podstaw do przerwania protestu. Obiecali, że przekażą środowisku propozycje rządu, jednak nie ukrywali, że uważają je za zwyczajnie złe i niedopracowane. – Jeśli trwa strajk potężnej grupy społecznej, 16 tys. szkół i przedszkoli, a rząd nie jest zainteresowany doprowadzeniem do porozumienia to oznacza, że wyszedł z założenia, że wystarczy przeczekać. Jako obywatel takie podejście władz mojego kraju uważam za skandaliczne – mówił Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego „Oświata”. Podkreślał także, że nie każdy pracownik dydaktyczny w oświacie faktycznie pracuje przez 18 godzin przy tablicy, są osoby, które przez specyfikę pracy i tak pracują dłużej. Czy dla nich nie ma żadnej propozycji? – pytał.
Entuzjastyczny odbiór oferty Szydło przez nauczycieli jest zresztą kompletnie nieprawdopodobny. Część pedagogów już organizuje się w niezależne poziome międzyszkolne komitety, by koordynować dalsze działania protestacyjne. Tysiące szkół kontynuuje protest i nie zamierza go przerywać.
Niektórzy nauczyciele i obserwatorzy obliczyli też, ile naprawdę był gotów dać rząd. Według ZNP realny wzrost wynagrodzenia zasadniczego nie przekroczyłby przeciętnie 125 zł. Leszek Kraszyna, ekonomista i lewicowy aktywista wyliczył, że w istocie rząd zamierzał… obniżyć godzinową stawkę za pracę w szkole.