Jak się dowiadujemy, Krajowa Rada Telewizji i Radiofonii nie znalazła niczego zdrożnego w puszczeniu przez telewizję Trwam zdjęcia z zoofilnym porno, znalezionego ponoć w telefonie jakiegoś migranta, przez usłużne tajne służby ministra Kamińskiego, wyraźniee wyczulone na tę tematykę. Wcześniej, przypomnijmy, media donosiły, jakoby ich pryncypał lubił po pijaku całować się z psami. Decyzja katolickiej telewizji oraz KRRiT, jak i pamiętna rządowa porno-konferencja prasowa z września, świadczą o swobodzie naszych nowoczesnych obyczajów, ale i odsyłają do przeszłości, jeśli chodzi o zwyczaj stygmatyzacji „obcych”, jako moralnego zła.
Zanim podejrzany migrant ze zdjęciem w telefonie wszedł na drogę „hybrydowej wojny” przeciw polskiej moralności, nasza noblistka Maria Skłodowska-Curie wydała ją Francji, również latem, lecz w 1910 roku. Wszyscy już wtedy znali naszą fizyko-chemiczkę w całej Francji z owych zdjęć, na których ubrana raczej byle jak, z reguły na szaro-czarno, zajmowała się zaglądaniem w probówki swego paryskiego laboratorium. I oto nagle nasza Maria, od czterech lat wdowa po wielkim Piotrze Curie, oddana oprócz nauki jedynie troskliwemu wychowaniu dzieci, przyszła na obiad do przyjaciół uczesana, w białej sukni i jeszcze z różą u pasa! Na dodatek była cała promienna niczym jakiś rad, co wywołało szok i pewne podejrzenia, jakby przekroczyła granicę przyzwoitości.
Tak naprawdę nikt wtedy nie wiedział, co się naprawdę dzieje, bo Maria nie zająknęła się słowem na temat swej miłości do fizyka Pawła Langevina, ucznia swego zmarłego męża (ale raptem 5 lat młodszego od niego), żonatego i ojca czworga dzieci. Chemia między nimi działała na całego, nie mówiąc o przyciąganiu fizycznym: wynajęli sobie mieszkanko koło Sorbony, by tam się po tajnie spotykać i wysyłali sobie (niezaszyfrowane niestety) tęskne liściki, by tam się spotykać, schodząc się oddzielnie, przemykając pod ścianami i rozglądając się wokoło przez dziurę w gazecie, jakby należeli do służb min. Kamińskiego.
Ale wiadomo, kobiety mają jakieś tajne radary, i żona Langevina do tego stopnia zaczęła czuć pismo nosem, że w końcu przechwyciła jeden z listów męża do Marii. Jeanne Langevin i tak miała pretensje do męża, bo oddawał się jakimś niejasnym doświadczeniom naukowym, zamiast zarabiać duże pieniądze u prywaciarzy, jak Bóg przykazał. Od razu zagroziła Pawłowi, że zrobi z tego ogólnonarodowy skandal, a tę podstępną Polkę zabije, gdy tylko ją dopadnie. Przestraszony Paul złożył żonie uroczystą przysięgę, że już nigdy na Marię lubieżnie nie spojrzy, ale wiadomo, by rozbić silny związek chemiczny, potrzeba dużo samozaparcia i zachodu, o czym Jeanne nie wiedziała.
Mimo wszystko, Maria miała nadzieję, że miłość wszystko zwycięży, instruowała nawet kochanego Paula, jak się odseparować od histerycznej Jeanne. Bała się, że podstępna Jeanne zechce zajść znowu w ciążę, by zatrzymać męża i pisała do Paula: „Kiedy wiem, że leżysz obok niej, moje noce są koszmarem…”. Oboje zdecydowali się na tajność do kwadratu, ale fałszywie spokojna Jeanne zdążyła wynająć jeszcze bardziej tajnego detektywa, który odkrył i włamał się do tajnego gniazdka zakochanej pary, by ukraść ich listy. Jeanne dała do zrozumienia Marii, że wywoła maxi-skandal międzynarodowy, odpali bombę atomową moralnego oburzenia całej Europy i Ameryki, jeśli to się natychmiast nie skończy. Nasza Maria zwiała wtedy do Genui we Włoszech, by przeczekać sprawę. Dała też Paulowi dużo pieniędzy, by uspokoił żonę.
Skandal wybuchł dopiero jesienią, gdy oboje kochanków przebywali na kongresie naukowym w Solvay. Gazety całe kraju, i wkrótce zagraniczne, donosiły, że oboje uciekli, co było typowym prasowym fejkiem, nie gorszym od dzisiejszych. Sam Albert Einstein próbował przed dziennikarzami bronić naszej Marii, niezbyt zręcznie zresztą, gdyż był pewien, że „to wszystko niemożliwe”, bo wdowa Curie jest „zbyt mało pociągająca, by ktokolwiek za nią latał”… widocznie był słaby z fizyki.
Podczas gdy prawicowe gazety zaczęły walić w bębny moralnego oburzenia (trudno to sobie wyobrazić, ale nakłanianie do zdrady małżeńskiej było wówczas czymś gorszym od pedofilii dzisiaj), był już rok 1911 i nadeszła wiadomość, że Maria dostała Nobla w dziedzinie podejrzanej chemii!
Media szalały. „Maria Polka”, przybyła legalnie do Francji, ale rząd zastanawiał się, czy jej nie deportować do Warszawy. Dla prawicy stała się symbolem „tych ciapatych (métèques) ze wschodu, którzy niszczą francuskie rodziny, którzy okradają, brudzą i odbierają honor Francji” – jak pisał o niej L’Oeuvre, mniej więcej odpowiednik dzisiejszego Super Expressu. Akademia Noblowska w Sztokholmie dała znać, że Maria Curie nie będzie mile widziana na uroczystości wręczenia Nagrody. Ale nie dała się, odebrała ją z rąk niezdrowo zaciekawionego szwedzkiego króla Gustawa, po czym wylądowała w szpitalu na chorobę nerek, z pewnością wzmożoną przez skandal.
Ówczesne media i rząd uważały, że warto było ujawnić „straszliwą nieprzyzwoitość”, by potępić różnych „ciapatych” imigrantów, ale w prasie dyskusja na ten temat nie była już tego taka pewna. A co z miłością? Langevin uniknął procesu, skandal wkrótce został zapomniany, lecz nie było już mowy o wspólnym życiu Marii i Pawła. Wrócił on do swej żony, a Maria – rada, nie rada – do pracy w wyciągniętych fartuchach i do dzieci. Wszyscy troje – Piotr, Maria i Paweł – w końcu się spotkali, leżą razem w paryskim Panteonie narodowym pośrodku Paryża, no bo może i Maria była Polką, ale w sumie Francuzką. Została zaakceptowana, choć kiedyś zrobiła „najgorszą rzecz na świecie”, przekroczyła wszelkie granice.