Kiedy oglądam zdjęcia muzułmanki z francuskiej plaży, przychodzi mi do głowy wiele rzeczy. Zastanawiam się, jak to jest, że niezależnie od tego, czy wojnę kulturową prowadzi kościół katolicki, meczet czy francuskie państwo, zawsze chodzi w nim o kobiece ciało i odebranie jej władzy nad nim – przez nakaz albo zakaz zakrywania głowy, nóg, piersi; przez nakaz albo zakaz współżycia, stosowania antykoncepcji, dokonywania aborcji. Ciało kobiety nie należy do niej – jest politycznym manifestem, polem bitwy, jest jak lina przeciągana pomiędzy różnymi politycznymi obozami. Niezależnie od tego, czy uważają się one za postępowe czy konserwatywne, czy walczą o jej „wyzwolenie” czy też chcą zagonić do garów i dzieci, uważają, że mają większe prawo do zarządzania tym ciałem niż jego właścicielka.
Jednocześnie nie jestem w stanie tak po ludzku nie empatyzować z 34-letnią Siam, odruchowo stawiam się w jej sytuacji. Wyobrażam sobie, że leżę na plaży z dziećmi, mam wolny dzień, świeci słońce, jest miło. Nagle nade mną pojawia się czterech w pełni umundurowanych policjantów z bronią i każą mi się rozebrać. Pokazać wszystkim ludziom dookoła mnie jakąś część ciała, którą na co dzień oglądają tylko najbliżsi, ci, którym chcę ją pokazać. Muszę zdjąć np. stanik i pokazać wszystkim piersi. Ludzie dookoła cieszą się z mojego upokorzenia, robią mi zdjęcia – cały świat zobaczy mnie w prawdopodobnie jednym z najtrudniejszych momentów mojego życia. Niektórzy będą mi współczuć, inni cieszyć się, że zostałam upokorzona ze względu na to, jaki mam kolor skóry i w co wierzę, bo takie osoby jak ja ich zdaniem na to zasługują. Jeszcze inni będą twierdzić, że zostałam wyzwolona – wszak feministki w USA paliły staniki, czy nie widzę, że teraz jestem naprawdę wolna?
I to jest dozwolone, bo Siam jest muzułmanką. Po raz kolejny możemy złapać i zaznaczyć jeden z przełomowych momentów toczącego się właśnie w Europie procesu, który tak doskonale opisał Marek Edelman: „Widziałem kiedyś na Żelaznej zbiegowisko. Ludzie tłoczyli się na ulicy dookoła beczki – zwyczajnej drewnianej beczki, na której stał Żyd. Był stary, niski i miał długą brodę. Przy nim stało dwóch niemieckich oficerów (dwóch pięknych, rosłych mężczyzn przy małym, zgarbionym Żydzie.) I ci Niemcy wielkimi krawieckimi nożycami obcinali Żydowi po kawałeczku jego długą brodę, zaśmiewając się do rozpuku. Tłum, który ich otaczał, też się śmiał. Bo obiektywnie byto to naprawdę śmieszne: mały człowieczek na drewnianej beczce z coraz krótszą brodą, ginącą pod krawieckimi nożycami. Jak gag filmowy. Nie było jeszcze getta, więc w tej scenie nie czuło się grozy. Z Żydem przecież nic strasznego się nie działo: tyle że można go było bezkarnie na tej beczce postawić, że ludzie zaczynali już rozumieć, że to jest bezkarne i że budził śmiech”. Już można – policja może podejść do muzułmanki i kazać jej się obnażyć, może ją „wsadzić na beczkę”. Jeśli jeszcze nie czujemy grozy, za mało uczyliśmy się historii.