Wczorajsze protesty uliczne francuskich funkcjonariuszy publicznych, czyli nauczycieli, lekarzy i pielęgniarek, urzędników, zgromadziły ponad 500 tys. uczestników w 130 miejscowościach. Ok. 30 proc. wzięło udział w całodziennym strajku ostrzegawczym. Jednak rząd nie ma zamiaru ustąpić.
Francuscy funkcjonariusze wyszli na ulice, by powstrzymać „atak Macrona”, tj. zespół „reform”, który osłabi sektor państwowy. Od wielu lat siła nabywcza ich pensji spada, a rząd zapowiedział całkowite zamrożenie płac i zwolnienie 120 tys. pracowników do końca kadencji prezydenta. Według protestujących, doprowadzi to do znacznego ograniczenia poziomu usług publicznych, edukacji i ochrony zdrowia, szczególnie na prowincji.
Według rządu „związki zawodowe nie osiągnęły pożądanej mobilizacji pracowników”, zapowiedziano jednak rozmowy z nimi. Administracja Macrona obawia się teraz manifestacji licealistów i studentów, którzy na ogół nie dołączyli do wczorajszych protestów, ale szykują własne, w związku z reformą szkolnictwa wyższego, szczególnie pomysłem kierowania licealistów na określone kierunki studiów. Stowarzyszenia licealistów i studentów zapowiedziały demonstracje, które – tradycyjnie – mogą być gwałtowne.