Prokrastynacja nie popłaca, zwłaszcza w polityce. Tsiprasowi udało się odłożyć w czasie kwestię konfrontacji z Troiką, ale niczego szczególnego w tym czasie nie osiągnął. Referendum to kolejny, desperacki już doprawdy, sposób zwłoki. Niestety, obawiam się, że cudu pod Akropolem premier Grecji w najbliższym tygodniu się nie doczeka. Realna władza polega na rządzeniu. Sugerowałbym, jeśli wolno, w końcu się do tego zabrać. 100 dni już dawno minęło.
Pewien brytyjski marksista mawiał, że w epoce „new labour” najbardziej złowieszczym słowem jest „reforma” i twierdził, że każdy przytomny politycznie człowiek powinien szukać pistoletu, gdy tylko je usłyszy. Greczynki i Grecy nabrali tego odruchu jakiś czas temu i sięgnęli po jedyną realnie dostępną im w tej chwili polityczną broń. Wybrali SYRIZĘ. Zrobili to w jednym tylko celu. Klasycznie, chodziło o to, żeby dyktat europejskiej i światowej finansjery zderzył się w końcu z zaciśniętą pięścią społeczeństwa.
Tuż po ostatnich wyborach zarysowały się sprzeczności nie do przezwyciężenia. Odwrócenie polityki dewastacji ekonomicznej narzuconej przez Troikę próbowano dopasować do postulatu pozostania w strefie Euro przy jednoczesnym utrzymaniem się SYRIZY przy władzy. Figura geometryczna nie do ułożenia.
Kapitał zdawał sobie z tego sprawę od początku i jego stratedzy bezwzględnie możliwość tę blokowali. Żądali oni od władz w Atenach pełnego podporządkowania w zakresie „dalszych oszczędności”, o których obłędzie niech świadczy choćby nakaz utrzymywania wzrostu gospodarczego w środku gigantycznego kryzysu. Osiągnąć to należało – a jakże, – stosując „reformy strukturalne”. Czytaj: deregulacja, ograniczenie/likwidacja praw pracowniczych i totalna prywatyzacja; jednym słowem stoczenie się do poziomu trzeciego świata.
Poprzednie greckie rządy w zamian za takie właśnie przysługi dla Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dostawały kredyty. Gdy rząd Tspirasa napomknął kilka miesięcy temu o ewentualnych zmianie tych warunków, finansjera przez chwilę sprawiała nawet wrażenie jakby brała to pod uwagę, ale szybko zmieniła front i Tsiprasa skonfrontowała z wymaganiami jeszcze bardziej drastycznymi niż te, które przedstawiała poprzedniemu, prawicowemu premierowi.
Podwyższony poziom okrucieństwa wynika z pogłębiającej się wskutek implementacji „programu pomocowego” zapaści gospodarczej, ale to nie wszystko. Troika postawiła sobie też polityczny cel – chce złamać potencjalny opór i dać przykład innym społeczeństwom i stronnictwom, które dopuszczają poglądy podobne do tych, z którymi SYRIZA szła do wyborów: że z Troiką nie można bezkarnie igrać.
Spiritus movens politycznego ataku jest niewątpliwie niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble. Jako przybocznych dobrał sobie prawicowych polityków z rządów państw, którym wcześniej skutecznie udało się narzucić politykę oszczędności (Portugalia, Irlandia, Hiszpania), a których gospodarki są od greckiej biedniejsze. Dzięki temu wszelkie próby ewentualnego zmiękczenia kursu – jak mówi o nim Timothy „Max” Keiser – nazistowsko-monetarystycznego, do czego gotowość deklarowały na unijnym forum władze Włoch, a przez chwilę i Francji, duszono w zarodku.
Gdy Tsipras zaliczył pierwsze uderzenia mokrą szmatą po twarzy, zaczął wycofywać się z swoich pierwotnych, sztywnych postanowień i puszczać oko do wierzycieli. Niestety, przyrodzona przystojność na niewiele się zdała, choć greckie władze odeszły naprawdę daleko od tego, co prominenci SYRIZY głosili w trakcie kampanii. Dług miał być wszak anulowany, potem obniżony o połowę, potem o redukcji w ogóle już zapomniano. Żadnych oszczędności miano już nie czynić, płacę minimalną podwyższyć i nie prywatyzować.
Ostatecznie port w Pireusie kupiło chińskie konsorcjum, płaca minimalna została na tym samym poziomie, podniesiono podatek dla wszystkich zarabiających ponad 30 tys. euro rocznie (czym zasugerowano ewidentnie, że ci należą już do majętnych), VAT na podstawowe produkty (w tym żywność) wzrosnąć ma do 23 proc., ale za to specjalną stawkę tego podatku, którą objęte były niektóre greckie wyspy (obszar luksusowej turystyki) należy znieść niemal natychmiast, poziom świadczeń emerytalnych drastycznie obniżyć, a wiek umożliwiający ich pobieranie podwyższyć.
Żeby jednak nie było za dobrze, już po oficjalnym zakończeniu rozmów, 25 czerwca, Schäuble poszczuł Tsiprasa szefową MFW – Christiane Legarde, która zażądała usunięcia uzupełniającego zasiłku dla osób pobierających niskie emerytury. Ewentualne wdrożenie tego postulatu oznaczałoby zmniejszenie poborów dla najbiedniejszych emerytów, aż o 50 proc. i wypłacania im świadczeń w wysokości, która nie przekracza nawet przyjętej w Grecji granicy ubóstwa. Był to, oczywiście, zabieg celowy; chodziło o to, by w końcu podnieść poprzeczkę zbyt wysoko.
I udało się. Tsipras nie wytrzymał, wrócił do Aten, napsioczył ludziom – słusznie – przez telewizor o złej Troice i kazał wybierać co dalej. Mamy więc referendum o charakterze raczej retorycznym. Zresztą nawet, gdyby biorący udział w referendum zdecydowali, że chcą jednak kolejnego „pakietu pomocowego”, to i tak nie wiadomo, jaki on dokładnie miałby mieć kształt.
Bieżący „pakiet pomocowy” wygasa dziś o północy – 30 czerwca. Zaraz trzeba więc będzie zacząć rządzić, bo nie będzie pieniędzy na – choćby – emerytury czy wypłaty w budżetówce. Zapewne Tsipras ucieknie się do emisji obligacji – i słusznie. Zapewne nie uda się Grecji od razu, ot tak „wyrzucić” ze strefy Euro, gdyż taka procedura nie jest przewidziana w dokumentach założycielskich. Dany rząd może najwyżej zgłosić prośbę o wypisanie. Tak więc Merkel i Hollande będą mieli się z pyszna przez najbliższe miesiące i spędzą je na wspólnym drapaniu się po głowach i poklepywaniu po plecach. W tym czasie grecki rząd albo upadnie i nad Akropolem zabłyśnie Złota Jutrzenka, albo podejmie jakieś definitywne kroki.
Ta wieloletnia tortura musi się skończyć – dług należy po prostu wypowiedzieć, albo jasno zadeklarować, ze jeżeli któryś z wierzycieli chce cokolwiek dostać to najwyżej 10 centów za jednego pożyczonego dolara, a i to nie wcześniej niż za kilka lat; banki muszą przejść pod totalną kontrolę ministerstwa finansów. Na czele tegoż dobrze byłoby postawić kogoś kto nie chwali się, jak Varoufakis „niekosekwentnym marksizmem”. Nieodzowne wydaje się również natychmiastowe wywłaszczenie oligarchii i wszczęcie programu systematycznej demokratyzacji w miejscach pracy i ponowne zaangażowanie społeczeństwa, tym razem w realne budowanie nowego ładu. W ogóle konieczne jest rozpoczęcie realnego sprawowania władzy, a nie ruchów pozorowanych, podobnych do niedzielnego referendum. Zamiast rozpisywać plebiscyty i wzywać do głosowania przeciwko polityce, którą Greczynki i Grecy już odrzucili dając mu mandat, Tsipras powinien po prostu grzmotnąć pięścią w stół, a nie wykonywać wokół tego mebla jakieś akrobacje. Nie robią one wrażenia ani na masach, ani na finansjerze.
Skoro już jednak referendum zostało rozpisane, jest to znakomita okazja – tym bardziej, że wynik jest praktycznie przesądzony – by przeprowadzić ponowną mobilizację, zaproponować społeczeństwu nowy start. Można w ten sposób przygotować ludzi na pewne bardzo ciężkie wyzwania, ale – co najważniejsze – trzeba im dać coś do roboty i to coś politycznego. Grecka klasa pracownicza zniesie zapewne wiele, ale musi, w końcu, zyskać realną podmiotowość; system musi zacząć być przez nią zmieniany.
Najgorszym z możliwych scenariuszy, będzie ten tchórzliwy – czyli kolejna odsłona Varoufakisowego „niekonsekwentnego marksizmu”, który sprawdza się do szpagatu pomiędzy dyktatem kapitału i nieskutecznym wyciszaniem społecznych żądań (które się samemu rozbudziło). Pat klasowy, taki sam jak w wypadku ewentualnego „przegranego” referendum, oznacza nic innego jak tylko przetarcie szlaku faszyzmowi, a z tym się i Unia, i USA jakoś ułoży, vide: Ukraina. A gazociąg zwany roboczo tureckim już Tsipras klepnął…
[crp]