Chcą mieć swoje państwo. To już pewne.
Dziś rano w Irbilu, stolicy kurdyjskiego, autonomicznego regionu Iraku, przed największym lokalem wyborczym poderżnięto gardło krowie, co długa kolejka ludzi czekających na oddanie głosu w referendum niepodległościowym przyjęła z aplauzem. „Dziś rodzi się państwo kurdyjskie, a tradycja wymaga zabić krowę, gdy ktoś się rodzi” – rozradowany właściciel zwierzęcia nie miał wątpliwości jaki będzie wynik głosowania. Pierwsze sondaże exit polls wskazują na bezapelacyjne zwycięstwo „tak”.
Przewodniczący regionu Masud Barzani uprzedził wcześniej, że ten wynik nie pociągnie za sobą natychmiastowego proklamowania niepodległości, lecz raczej „poważne dyskusje z Bagdadem”. Ta ostrożność wynika z nie tylko z niechęci Stanów Zjednoczonych do idei referendum jako „prowokacji”, ale i niepokoju sąsiadów, Turcji i Iranu, które nie chcą, by ich mniejszości kurdyjskie poszły podobną drogą. Na granicy z irackim Kurdystanem Turcy organizują rozległe ćwiczenia wojskowe, Iran zawiesił połączenia lotnicze z Irbilem.
Największy opór referendum budzi w samym Iraku. Premier Hajdar al-Abadi w uroczystym przemówieniu telewizyjnym ostrzegł, że „podejmowanie jednostronnej decyzji przeciw jedności Iraku, przeciw bezpieczeństwu kraju i regionu (…) jest antykonstytucyjne i sprzeciwia się przede wszystkim pokojowi społecznemu”.
„Nie pozwolimy na stworzenie drugiego Izraela na północy Iraku” – oświadczył wpływowy wiceprezydent i były premier Iraku Nuri al-Maliki, który szykuje się na powrót na stanowisko premiera. Jego zdaniem powstanie na Bliskim Wschodzie kolejnego państwa według kryteriów etniczno-religijnych , jak Izraela w 1948 r., ściąga na region niebezpieczeństwo wojny. Izrael popiera niepodległość irackiego Kurdystanu, jest czołowym odbiorcą jego ropy naftowej.
Kurdowie, podzieleni między Irak, Syrię, Iran i Turcję, nigdy nie zaakceptowali Traktatu z Lozanny (1923 r.), który pozbawił ich niepodległego państwa, które miało powstać na gruzach Imperium Ottomańskiego.