Upadek Państwa Islamskiego w marcu wywołuje uczucie ulgi i radości. Oto pokonano groźny twór siejący nie tylko w rejonie Bliskiego Wschodu trwogę, strach i terror. Mało kto jednak zastanawia się nad przyczynami zjawiska trawiącego świat islamu od kilku dekad, rozpoczętego – symbolicznie – dojściem ajatollaha Chomeiniego do władzy w Iranie w lutym 1979 roku. Państwo Islamskie, różne mutacje al-Kaidy, a poprzednio – wojny w Bośni, Czeczenii czy Kosowie są cieniem tzw. islamskiego rewiwalizmu.
Tymczasem, by rzetelnie pojąć powagę sytuacji, wypada sięgnąć do doktryny „Wielkiej szachownicy”, stworzonej przez Zbigniewa Brzezińskiego, ucieleśniającej amerykański punkt widzenia geopolityki i mającej utrzymać jankeską hegemonię na świecie.
W imię fałszywej oceny sytuacji geopolitycznej i konfrontacyjno-ideologicznych uprzedzeń nad Potomakiem zrobiono wszystko, by sprowokować – skutecznie – radziecką interwencję w Afganistanie, a następnie sięgnięto po wspieranie sił ekstremizmu islamskiego w walce przeciwko „imperium zła”. Zlekceważono w imię doktrynerstwa oraz partykularyzmu argumenty zwracające uwagę na wzbierającą falę wspomnianego rewiwalizmu islamskiego.
Fundamentalistyczny, religijnie ukierunkowany ruch protestu był z jednej strony efektem wojny sześciodniowej na Bliskim Wschodzie, przegranej przez państwa świeckie, realizujące arabską odmianę socjalizmu, z drugiej – boomu na ropę, którego głównymi beneficjentami okazały się ultrakonserwatywne, purytańskie reżimy znad Zatoki Perskiej. Na ten ruch antyzachodni, antymodernistyczny nie zwrócono na zachodzie uwagi przez ignorancję, krótkowzroczność i zadufanie. Nie zainteresowano się, co zawierają i dlaczego spotykają się z tak ogromnym odzewem pisma Sajjida Kutba, al-Maududiego, al-Kardawiego, Chomeiniego, Nasrallaha bądź Fadlallaha itd. Nie mówiąc o wcześniejszych fundamentalistach w rodzaju ibn Tajmijji czy al-Wahhaba.
Z ich kart wypływały tymczasem marzenia o zaprowadzeniu sprawiedliwego ustroju muzułmańskiego opartego o tradycję kalifatu i religijnie uzasadnianego prawa (szarij’at). Neokolonializm, bezczelność zachodnich korporacji i korupcja miejscowych elit, powszechna pauperyzacja i brak perspektyw dla młodzieży z krajów muzułmańskich zapewniały tak budowanej ideologii coraz to nowych zwolenników. Podobnie jak wyraźna korelacja pomiędzy szerzeniem się europejsko-amerykańskich wzorców kultury masowej, normami oraz wartościami wiązanymi bezpośrednio z Zachodem, a spuścizną pozostawioną w sferze materialnej przez historię kontaktów Zachodu z islamem.
Jak stwierdza znawca islamu, religioznawca i politolog niemiecki syryjskiego pochodzenia Bassam Tibi, islamizm przejawiający się w ekstremizmie religijnym (warstwa teoretyczna) i terroryzmie (skrajna praktyka tej ideologii) to po prostu doktryna polityczna, nie religijna stanowiąca (jak zawsze przy bliskich związkach religii i polityki) zagrożenie dla samych muzułmanów, wciągając ich w wojnę z innymi cywilizacjami czy kulturami. Fundamentaliści, jak wszyscy fanatycy religijni, odrzucają en bloc nie tylko wartości świeckie, ale także ponadcywilizacyjną moralność, tworząc grupy i wspólnoty mające na celu wywołanie buntu przeciwko uniwersalnemu stosowaniu tego, co nazywamy w Europie wolnościami osobistymi, demokracją i prawami człowieka. Przeciwstawiają im rozumiany na różne sposoby, mniej lub bardziej konserwatywnie, islam: jego ład społeczny, określone koncepcje polityczne, jurydyczne, swoisty stosunek do kultury, do człowieka.
Światowej sławy izraelski historyk i socjolog, znawca problematyki bliskowschodniej i azjatyckiej prof. Shmuel Eisenstadt (1923-2012) uważał, że „Komunizm (….) to silny projekt modernistyczny, wywodzący swe korzenie z Oświecenia i Rewolucji Francuskiej. Podstawowym celem komunizmu była przemiana niemal feudalnych społeczności środkowo- i wschodnioeuropejskich w nowoczesne zbiorowości przemysłowe. Z tym bezpośrednio trzeba wiązać wizję nowej kultury, którą miał wprowadzić ten ustrój”. Dotyczyło to także ówczesnego tzw. III Świata. Stąd, jego zdaniem, konflikt afgański należało rozpatrywać nie jako zderzenie obozu radzieckiego – czyli komunistycznego – z Zachodem, lecz zapowiedź zasadniczej konfrontacji cywilizacji chrześcijańskiej i muzułmańskiej. Podobny sąd wyraził – w kontekście rozumienia istoty modernizmu w zachodnio-europejskim stylu – jeszcze w końcu lat 60. XX wieku Raymond Aron, którego nie można posądzać w żadnym wypadku o sympatie dla ZSRR. Jego zdaniem „…Europa widziana z Azji, nie składa się z dwóch zasadniczo różnych światów, świata radzieckiego i świata zachodniego. Stanowi jedną rzeczywistość: rzeczywistość cywilizacji przemysłowej. Społeczeństwo radzieckie i kapitalistyczne są tylko dwiema odmianami tego samego gatunku – albo dwiema wersjami tego samego typu społecznego – postępowego społeczeństwa przemysłowego”.
Radziecka wersja socjalizmu, która zderzyła się z fundamentalistyczną wersją religii Mahometa, była ciągle jedną z wersji cywilizacji przemysłowej, europejskiej, sięgającej korzeniami do oświecenia. Wspierając w tej konfrontacji religijnych fanatyków, Zachód hodował wrzód, mający zagrozić jemu samemu.
Taki sam krótkowzroczny, neokolonialny scenariusz legł u podstaw interwencji w Iraku i Libii nie przewidując absolutnie, czym jest nabierający rozpędu religijny fundamentalizm w świecie islamu. Afgański flirt z islamskimi mudżahedinami niczego nie nauczył polityków Zachodu. Nowe interwencje, niszczenie całych struktur państwowych i społecznych oraz zawieranie na miejscu co najmniej wątpliwych sojuszy zaowocowały powstaniem al-Kaidy, zamachami na całym świecie (Nowy Jork, Madryt, Londyn, Biesłan, Dubrowka, Bombaj), wyczynami międzynarodówki dżihadystycznej w Bośni i Kosowie, wreszcie przerodzeniem się części al-Kaidy w Państwo Islamskie.
Inny błąd zachodniego mainstreamu politycznego w tej mierze polega na wierze w możliwość organizacji i funkcjonowania tzw. islamskiej demokracji bez zmian w strukturach społeczeństw, bez bardziej sprawiedliwego podziału dóbr w tamtym świecie i bez wycofania się Zachodu z neokolonialnej polityki. Model zachodnio-europejsko–amerykański jest traktowany dogmatycznie jako jedynie dopuszczalne rozwiązanie polityczno-kulturowe, Arabowie, Afgańczycy czy Irańczycy mają uczyć się od zachodnich „mistrzów”. Można podejrzewać, iż u podstaw takiego myślenia leży żądza kontynuowania neokolonialnej polityki wobec innych cywilizacji i kultur. Równocześnie media i zachodnie rządy wiele włożyły wysiłku, aby świat uwierzył, iż za atakami terrorystycznymi czy zjawiskami takimi jak IS, taliban, wojna w Jemenie, rewolta w Mali czy północnej Nigerii odpowiadają wyłącznie fanatycy dżihadu, którzy wzięli się znikąd. Mało kto ma odwagę powiedzieć, że terroryzm, uzasadniany przez ekstremistów potrzebą prowadzenia świętej wojny, nie zaistniałby na obecną skalę, gdyby nie polityka Zachodu, nowy kolonializm i despotyzm transnarodowych (głównie o kapitale zachodnim) korporacji oraz polityka USA i NATO razem z sojusznikami.
Za krótkowzroczność Zachodowi już przychodzi płacić. Wszak najemnicy Proroka udający się na dżihad do Syrii bądź Iraku, jak wskazują badania, są to w sporej części Europejczykami. To konwertyci-neofici lub kolejne pokolenia muzułmańskich migrantów zarobkowych, którzy nagle odkryli w sobie wiarę (wiele jest relacji opisujących, jak dżihadyści zaczęli zajmować się sprawami religii na krótko przed wyjazdem na Bliski Wschód). Często powodowała nimi chęć przeżycia kolejnej przygody, mordercza eskapada była sposobem na pobudzenie w sobie adrenaliny czy źródłem snobistycznej reklamy w mediach społecznościowych. Po powrocie na Stary Kontynent mogą nadal siać terror, przemoc, zniszczenie, bo to stało się ich żywiołem i sensem życia. Eschatologiczno-religijnego uzasadnienia na pewno tu się nie znajdzie, to może być tylko taki „kwiatek do kożucha”, czysta retoryka. To będzie też efekt współczesnej kultury „obrazkowej”, zasięgu i roli owych mediów i mód sprzedawanych przez mainstream. Doprowadzonych do krwawego absurdu.
Analizując upadek projektu pod nazwą Państwo Islamskie (ISIS) nie popadajmy w krótkowzroczny zachwyt. Po pierwsze, zdawajmy sobie sprawę z tego, że o żadnym całkowitym upadku nie ma mowy. Trwają struktury dżihadystów w prowincji Idlib, nie są od nich wolne wioski na kontrolowanych przez Amerykanów terenach wschodniej Syrii, istnieją uśpione komórki w Iraku. Po drugiej, zadajmy sobie pytania i popróbujmy na nie odpowiedzieć: dlaczego ów twór powstał, czego był wynikiem i efektem, kto na tym zyskiwał i kto (wedle kapitalistycznego kanonu) najwięcej zarobił. Bo zysk (we wszystkich formach) jest naczelną zasadą gospodarki rynkowej. W neoliberalizmie przede wszystkim.