Najpierw były prośby, potem ultimatium i spór zbiorowy. Kolejnym etapem mógł być tylko strajk. Związkowcy z kieleckiej fabryki SHL Production twardo walczą o postulaty, które wyartykułowała załoga. Kierownictwo spółki nie pozostawiło im wyboru – warunki nie zostały spełnione, przyszła pora na przerwanie pracy.
Pracownicy SHL znają wartości swojej pracy. Zdają sobie sprawę zarówno z kondycji finansowej spółki, jak i z warunków płacowych oferowanych przez konkurencje. Ich główny postulat to 400 zł podwyżki brutto. Podkreślają, że nie jest to wygórowana kwota, a pozwoli nie tylko dać im poczucie uczestnictwa w zyskach generowanych przez firmę, ale również zatrzyma odpływ wykwalifikowanych fachowców – proces, który ma miejsce od dłuższego czasu.
– Przykładowo spawacz zarabia u nas 2,5-2,6 tysiąca złotych na rękę i jak tylko znajduje lepszą ofertę, to odchodzi. A lepsze oferty są praktycznie wszędzie. W tym roku miesięcznie odchodziło z naszego zakładu średnio 10 osób – powiedział Grzegorz Pietrzykowski, szef Solidarności w SHL Production. w rozmowie z kielecką „Gazetą Wyborczą”.
Sporo do życzenia pozostawia też bezpieczeństwo i ogólny komfort pracy. Hale nie są wentylowane, a zimą dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy pracownikom nie wolno otwierać drzwi. Poprawa przewiewności jest również jednym z postulatów.
Kilkanaście dni temu zniecierpliwieni impasem w rozmowach z dyrekcją pracownicy rozpoczęli symboliczny protest. Zakład został oflagowany. Nie przyniosło to jednak żadnego postępu do pertraktacjach z kierownictwem. Zatrudnieni zdecydowali się więc sięgnąć po ostrzejsze środki. W ostatni weekend w SHL stanęła produkcja. W poniedziałek robotnicy wrócili do maszyn, jednak strajk trwa nadal, tyle, że teraz w formie włoskie. – Aktualnie produkcja jest spowolniona. Załoga pracuje skrupulatnie i dokładnie. Bardzo prawdopodobne, że z tego względu wydajność produkcji spadnie o połowę – tłumaczy Grzegorz Pietrzykowski.
Pracownicy domagają się spotkania z włoskim prezesem. Maurizio Bucci wrócił w śródę do Kielc, a więc skończyły mu się wymówki, za pomocą których unikał trudnych pytań ze strony załogi. – Dajemy też jasny sygnał, że to nie są przelewki, a żarty się skończyły. Podjęliśmy decyzję o strajku włoskim, ponieważ jeszcze w środę nie mieliśmy żadnych sygnałów ze strony szefostwa, by chciało z nami usiąść do rozmów – podkreśla Grzegorz Pietrzykowski.