Site icon Portal informacyjny STRAJK

Klęska transformacji: co gryzie polską gospodarkę

Główny winowajca obecnego stanu gospodarki po 1989, fot. wikimedia commons

Wielu obserwatorów polskich przemian ustrojowych twierdzi, że wprowadzanie systemu kapitalistycznego dokonywało się około 15 lat i transformacja ustrojowa zakończyła się dopiero kilka lat temu. Być może to prawda, ale wobec tego trudno nie dostrzec, że polski model przemian okazał się katastrofalny w skutkach.

W latach 1990-1991 Produkt Krajowy Brutto spadł o prawie 18 proc. W pierwszych dwóch latach transformacji doszło do radykalnego spadku produkcji we wszystkich dziedzinach gospodarki narodowej, spadku inwestycji i spadku wydajności. W tym czasie doszło też do skokowego wzrostu bezrobocia i ponad dwukrotnego wzrostu odsetka osób żyjących poniżej minimum socjalnego. Realne wynagrodzenia w tym czasie spadły o jedną czwartą, a dochody rolników o ponad połowę.

Nieliczni ekonomiści, którzy uwzględniają te dane, sugerują, że mimo znacznego spadku praktycznie wszystkich wskaźników gospodarczych, władza musiała podjąć trudne decyzje po to, aby w dłuższej perspektywie Polska weszła na stabilną drogę rozwoju, z którego korzystać będzie całe społeczeństwo. Niestety jednak tak się nie stało. W 1996 r. poniżej minimum socjalnego żyło 47 proc. Polaków, w 2001 57 proc., w 2003 już 59 proc. W kolejnych latach reform rosła też skala bezwzględnego ubóstwa. Szczególnie istotnym wskaźnikiem jest tutaj minimum egzystencji. Jest to granica, poniżej której istnieje biologiczne zagrożenie życia oraz rozwoju psychofizycznego człowieka. W 1996 roku poniżej tego minimum żyło 4,3 proc. Polaków, w 2002 roku 11,1 proc., a w 2003 roku – 11,7 proc. Polaków.

Radykalnej pauperyzacji społeczeństwa towarzyszyła destrukcja znacznej części infrastruktury kulturalnej. W 1990 r. Polska posiadała 10,2 tys. bibliotek oraz 17,5 tys. tzw. punktów bibliotecznych, w 1995 r. bibliotek było 9,5 tys., a punktów bibliotecznych 4,4 tys., w 2003 już tylko 8,7 tys. bibliotek i 1,9 tys. punktów bibliotecznych. W tych okolicznościach trudno też się dziwić, że w latach 1992-2002 odsetek osób nie czytających ani jednej książki rocznie wzrósł o 15 proc. (z 29 do 44), a liczba czytelników spadła o 19 proc. Spadła na łeb na szyję też liczba tytułów i nakłady wydawanej prasy codziennej. W porównaniu z latami 80., nastąpił znaczny spadek liczby ludzi chodzących do kina, teatru, filharmonii.

Po skokowym spadku płac na początku reform w kolejnych latach ustabilizował się model elastycznego rynku pracy, opartego na niskich wynagrodzeniach pracowników. Realne wynagrodzenia w gospodarce dopiero po 15 latach reform przekroczyły poziom z 1980 r. Do dziś fundusz płac w PKB należy w Polsce do najniższych w UE. Jednocześnie w ciągu kolejnych lat przemian rosły nierówności społeczne. Stąd trudno się dziwić, że około 15 proc. polskich pracowników to tzw. biedni pracujący, a ponad milion żyje na granicy lub poniżej płacy minimalnej.

Natomiast warto zauważyć, że część patologii polskiego rynku pracy nie istniała jeszcze w latach 90. Skala umów cywilnoprawnych i umów na czas określony zaczęła szybko rosnąć dopiero na początku XXI wieku. Wtedy też zaczęły się rozwijać różne formy outsourcingu, tymczasowego zatrudnienia, jak też stworzono specjalne strefy ekonomiczne, czyli obszary ulg podatkowych dla przedsiębiorców i wyzysku pracowników. Z roku na rok rośnie liczba osób będących na samozatrudnieniu (sic!). Katastrofalną kondycję polskiego rynku pracy dobrze obrazują kolejne raporty Państwowej Inspekcji Pracy, z których wynika, że około połowa firm na różne sposoby łamie prawo, a kary dla nieuczciwych przedsiębiorców należą do najniższych w UE. Również państwo promuje śmieciowe formy zatrudnienia i od wielu lat w zdecydowanej większości przetargów w zamówieniach publicznych jedynym kryterium jest cena. Ponury obraz polskiego rynku pracy dopełnia bardzo niski poziom uzwiązkowienia. Jeszcze na początku lat 90. przekraczało ono 40 proc., a od kilkunastu lat oscyluje wokół 10.

Kolejne lata przemian to też znaczne zmiany systemu podatkowego. Od początku lat 90. zmniejszały się podatki dochodowe, w tym szczególnie podatki dochodowe da osób bogatych, i rosły podatki pośrednie. Reformy systemu podatkowego w Polsce po 1989 r. zazwyczaj zmniejszały progresję podatkową i poprawiały sytuację najbogatszych podatników. W latach 1994-1996 obowiązywały trzy stawki podatku PIT, czyli 21, 33 i 45 proc., a podatek CIT wynosił 40 proc. Co znamienne, był to okres szybkiego wzrostu gospodarczego i spadku bezrobocia. Potem obniżano podatki dochodowe, szczególnie ich górne stawki, a od 2009 r. wynoszą one 18 i 32, a CIT 19 proc. Ponadto w 2004 r. rząd Leszka Millera wprowadził podatek liniowy dla przedsiębiorców. Obecnie podatki w Polsce od należą do najniższych i najmniej progresywnych w UE.

Również świadczenia społeczne od lat 90. należą w Polsce do najniższych i najbardziej selektywnych w Europie. Stopniowo jednak udział świadczeń w PKB spada i od kilku lat osiadł na poziomie 18-19 proc. PKB, czyli o ponad 10 pkt proc. mniej niż wynosi średnia unijna. Zgodnie z podejściem nakreślonym już na początku reform przez Leszka Balcerowicza, Polska należy do krajów wydających najmniej środków ze wszystkich krajów w Unii Europejskiej na służbę zdrowia, walkę z bezrobociem, czy przeciwdziałanie bezdomności.

Przez kilkanaście lat reform Polska odeszła też od zasad solidarności i odpowiedzialności państwa odnośnie do tak ważnych dziedzin życia społecznego, jakimi są edukacja, służba zdrowia i system emerytalny. Wszystkie te obszary są poddawane stopniowej komercjalizacji i prywatyzacji, chociaż ten kierunek zmian prowadzi do pogorszenia jakości usług i ograniczenia ich dostępności. Szczególnie bulwersująca okazała się tutaj reforma systemu emerytalnego z 1999 roku, która polegała głównie na transferze środków publicznych do niestabilnych i drogich w obsłudze Otwartych Funduszy Emerytalnych oraz obniżeniu wysokości emerytur.

Transformacja dokonała się. Zakończyła się niepowodzeniem. Czas wyciągnąć lekcje i dokonać radykalnego zwrotu.

Exit mobile version